... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
- Choć spodziewałem się, że narzucisz większe tempo. - Czekałam na was - wciąż była w dobrym humorze. - Dla Łowczyni taka ściana to fraszka. - Dla Łowczyni wszystko jest fraszką - zauważył z gniewną kpiną. - Góry to fraszka, zwiady to fraszka i rozbójnicy to fraszka. Zły Kraj to pewno też będzie fraszka. Tylko bycie kobietą przychodzi Łowczyni z niesłychanym trudem. Podniosła się ze skały i stanęła nad nim. - Co przez to rozumiesz? Ucieszył się, że jej dobry humor wsiąkł bez śladu. - Chcę powiedzieć - rzekł, spoglądając od dołu na jej silne łydki i uda - że mam dość widoku tych twoich grubych nóg. Napatrzyłem się na nie dość podczas tej wspinaczki - ciągnął, nabierając coraz większej ochoty do walki. Starzec obserwował scenę w milczeniu. Karenira spojrzała na niego i przygryzła usta. - Miałeś rację, ojcze... Sama nie wiem, dlaczego uparłam się pomagać temu człowiekowi. Baylay wstał. - Płacę ci za tę pomoc. I to znacznie więcej, niż jest warta! Zagotowało się w niej. Nim pojął, w czym rzecz, trzasnęła go pięścią w szczękę, a potem z niepojętą szybkością okręciła się wokół własnej osi, przykucając. Jakaś siła podcięła mu nogi, jednocześnie podrywając je w górę; grzmotnął plecami i głową o ziemię, aż skały wokół jęknęły. W następnej chwili siedziała na nim, z nożem w ręku. - Tak, zabij go! - zawołał Starzec. - To świetny pomysł, Łowczyni! Na Szerń, jesteście szaleni! Oboje! Oboje. Dyszała ciężko, przez ściśnięte w gniewie zęby. Nagle zerwała się, odwróciła i odeszła. Baylay pochwycił swój worek i wydobył miecz. - Puknij się w głowę tym żelazem - powiedział z niesłabnącym gniewem Starzec. - Jeśli uderzenie o ziemię nie pomogło, może drugie odniesie jakiś skutek! - Suka! - rzekł Dartańczyk. - I osioł - uzupełnił Starzec. - Poszła sobie... No, jesteśmy sami, mój chłopcze, powiedz mi teraz w zaufaniu, co chciałeś przed chwilą udowodnić? Powiedz mi, nie powtórzę nikomu. Baylay patrzył w milczeniu. Potem odłożył miecz. Rozdział XIV Leyna obudziła się, słysząc straszliwy wrzask i harmider. Usiadła gwałtownie, nie pojmując, co dzieje się wokół. Potem na jej twarzy zalśniło przerażenie. Był już ranek, jaskinię wypełniało niewyraźne, mgliste jeszcze światło wstającego dnia. Wyraźnie widziała sylwetki ścierających się wściekle żołnierzy; wrzaski ludzi i szczęk broni zagłuszyły jej własny jęk. Stała nieruchomo i patrzyła, przyciskając pięści do policzków. Pierwszy raz w życiu widziała, jak ludzie zabijają się nawzajem, przeszywają mieczami, tną, uderzają... To nie był turniej! Gdy do jej stóp osunął się młody gwardzista z rozpłatanym barkiem, zawyła ze strachu i obrzydzenia. Cofała się bezwiednie, drżąc i płacząc. Zawadziła nogą o porzucone na ziemi siodło. Zakryła twarz dłońmi. A tymczasem nie był to żaden wielki bój, tylko zwyczajna potyczka, jedna z tych, jakie Ciężkie Góry oglądają codziennie. Rbal nie pozwolił się zaskoczyć, ale jego ludzie nie mieli żadnych szans. Z dwóch trójek, które stanęły przy nim, trzej żołnierze zostali pojmani prawie natychmiast, pozostałych szybko wyeliminowano z walki. Rbal zdążył zabić jednego przeciwnika i usiłował przedrzeć się ku Goldowi, ale przyparty do nierównej, twardej ściany, zmuszony był odpierać atak ludzi Ehdeha. Zdołał ranić jednego i wytrącić broń drugiemu. Wtedy stanął przed nim sam Ehdeh. Ehdeh nigdy go nie lubił, bo Ehdeh nie lubił nikogo. Złośliwy, głupi i okrutny, tak naprawdę kochał tylko zabijanie... Starli się z nienawiścią, ale bez furii. Rbal nie lekceważył przeciwnika, wiedział doskonale, że Ehdeh zna się na mordowaniu jak mało kto. Ten z kolei rozumiał, że Rbal zbyt sprawnie operuje mieczem, by ryzykować pojedynek. Ehdeh nie zamierzał dać przeciwnikowi szansy. Związał go walką i skrzyknął resztę swoich ludzi. Chłopak bronił się jednak zajadle. I sprawnie, tak sprawnie, że pomimo kilku ran zdołał zabić kolejnego gwardzistę. Ale koniec był bliski i Rbal wiedział o tym. Nie bał się Śmierci ale chciał, tak bardzo chciał raz jeszcze zobaczyć Leynę... Zawołał, lecz ze skaleczonych mieczem ust dobył się tylko niewyraźny, chrapliwy dźwięk. W następnej chwili kolczuga puściła, poczuł zimne ostrze między żebrami. Zachwiał się, chwytając dłonią za pierś, wtedy trzy sztychy kolejno przebiły mu brzuch, bok i szyję. Żołnierze cofnęli się. Stał. Nie czuł bólu, nie czuł nawet słabości. Opuścił miecz i z krzywym, zalanym krwią uśmiechem patrzył, jak w oczach zabójców pojawia się niepewność, a potem lęk. Oderwał lewą dłoń od piersi i spokojnie, zupełnie spokojnie wytarł o brzeg spódnicy. Wypuścił z ręki miecz. Oparty o ścianę stał na prostych nogach i założywszy ręce na piersi - czekał. Dała mu Szerń chwilę życia po śmierci. Żołnierze cofnęli się dalej. Gold i Daganadan, rozepchnąwszy milczący krąg, stanęli przed chłopakiem. Daganadan spojrzał mu w oczy. Rbal także ich widział, ale..