... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Pchnął, ale tamci trzymali mocno. Słyszał ich krzyki: - Śmieci, do gazu! - Ramieniem uderzył w drzwi, znowu pchnął. Tamci cofnęli się, bo dym zaczął sączyć się ze szpar. Drzwi puściły. Roztrącił ich, pobiegł z Hildą w dół, przez krzaki, w stronę dworca, ale kijem podcięli mu nogi. Jeden, nalany, z czerwoną twarzą i białymi rzęsami, kopnął go w usta. Poczuł krew, upadł, skulił się, zasłonił twarz, dostał w skroń. Stracił przytomność, a oni ciągnęli Hildę po ziemi pod ceglany mur fortu i ten z czerwoną twarzą wylewał jej na głowę, na szyję, na twarz jakiś zielony płyn z plastikowej butelki. Krzyknęła, płyn wlał się do ust, zakrztusiła się. Ten z czerwoną twarzą wyjął zapalniczkę, pstryknął, rzucił na jej skulone plecy, ogień buchnął w górę niebieskawymi płomieniami, rozszerzył się na całą kurtkę z napisem „Auchan", ogarnął włosy, zwinęła się z bólu, krzyczała przeraźliwie, zasłaniając twarz dłońmi, ale dłonie też się paliły. Swąd poparzonego ciała. Włosy skręcały się w płomieniach. Ten z czerwoną twarzą, zatykając nos palcami, rzucił w nią pustą butelką, która wybuchła w ogniu, pryskając kawałkami płonącego plastiku. Dopiero teraz spostrzegli, że Jakub na nich patrzy. Ostatkiem sił zerwał się z kupy gruzu i przez chaszcze pobiegł w górę, do ceglanej niszy. Otoczyli go, zapędzając do uchylonych, żelaznych drzwi, z których wypływały kłęby żółtego dymu. Przerażenie dodało mu sił. Wbiegł do środka, zachłysnął się żółtą mgłą, natrafił na zamurowane wejście, po omacku chwycił z posadzki żelazny pręt, uderzył w mur raz, drugi, białe cegły posypały się z chrzęstem. Chłodne, podziemne powietrze buchnęło z dziury wybitej w ścianie. Na kolanach wślizgnął się do środka. Spadł w ciemność na rumowisko gruzu. Obejrzał się. Wpełzali za nim do podziemia przez świeżą wyrwę, coś krzycząc i nawołując się, ale nawis butwiejących cegieł oberwał się spod stropu i zasypał wejście. Wszystko znikło. Ciemność. Nie widział nic. Strach popchnął go naprzód. Powoli, na kolanach, macając przed sobą dłońmi, popełznął w dół. Pod palcami jakieś papiery, szmaty, kawałki żelastwa, szkło. W głowie szumiało. Poczuł mdłości. Wciąż widział płonące włosy, słyszał przeraźliwy krzyk, czuł straszny swąd poparzonej skóry. Za sobą usłyszał chrzęst usypywanych cegieł. Wcale nie pchali się pod ziemię. Zawalali wejście gruzem, żeby tu zgnił. W kieszeni namacał kawałek złamanej świecy, tekturowe pudełko. Drżącymi palcami zapalił zapałkę. Świeca rozjaśniła wysokie wnętrze z żebrowanym sklepieniem, wspartym na kilku filarach. Nie mógł złapać oddechu. Serce skakało w piersiach. Na ceglanej ścianie ujrzał zatarty rysunek cesarskiego orła, wieniec dębowych liści, wyblakły napis WASSER, potem długą strzałkę wymalowaną białą farbą na cegłach. Rozdygotany, z trudem przypomniał sobie, że podczas wojny w fortach na Gradowej Górze stacjonowały baterie artylerii przeciwlotniczej broniące stoczni przez nalotami aliantów. Otrzepał ręce z ceglanego pyłu i ostrożnie, przy każdym kroku patrząc pod nogi, ze świecą uniesioną w palcach zaczął schodzić w dół po betonowych schodach wąską sztolnią, w której wisiały długie liny wyciągu i zardzewiałe łańcuchy. Odnalazł wejście do pochyłego tunelu. Zardzewiałe szyny, wmurowane w betonową posadzkę, znikały w ciemności. Szedł pod niskim, popękanym sklepieniem, prętem sprawdzając przed sobą dziury w posadzce zasypane kawałkami pokruszonych cegieł. Powietrze pachniało wilgotnym wapnem i pleśnią. Potem usłyszał nad sobą stłumione dudnienie pociągu. Posadzka drżała. Na włosy posypały się kawałki pokruszonego tynku. Podniósł głowę. Tunel najpewniej przechodził pod torami kolei. Miał teraz nad sobą perony dworca i gmach z niderlandzką fasadą. Postał chwilę, czekając, aż dudnienie ucichnie. Potem ruszył dalej. W myślach obliczał odległości. Złagodziło to trochę strach. Z nachylenia posadzki i załamań muru wnioskował, że tunel najpewniej skręca pod dworcem na wschód, w stronę śródmieścia. Przez moment nawet pomyślał, źe zbudowano go po to, by forty na Gradowej Górze połączyć z pruskimi koszarami na Łąkowej. Jeśli tunel skręci w prawo, za kilka minut znajdzie się w okolicach małego Ratusza. Szedł w zupełnej ciszy. Pod jezdnią Podwala sklepienie obniżyło się. Schylił głowę. Powiało wilgotnym chłodem. Płomień świecy zakołysał się. Tunel, do którego wszedł, miał wklęsłe ściany wyłożone połyskliwym klinkierem i owalny przekrój kanału burzowego. Wmurowane w posadzkę szyny znikły w czarnej wodzie, która pojawiła się pod nogami. Brodził po kostki w rozrzedzonej brei. Szedł z pochyloną głową, by nie zaczepić o żelazne klamry. Ściany tunelu były zimne i śliskie. Spomiędzy cegieł sączyły się kręte strumyki wody. Potem ze sklepienia zaczęły spadać krople. Przyłożył ucho do ściany. Przez dłuższą chwilę nie słyszał nic. Dopiero gdy wstrzymał oddech, wyczuł stłumiony szum. To w górze, nad jego głową, wezbrane po deszczu wody Raduni spadały z hukiem do śluzy przy Wielkim Młynie. W tunelu niósł się przeciągły, podziemny grzmot. Przeszedł jeszcze kilkadziesiąt metrów. Jeśli rzeczywiście tunel prowadzi w stronę śródmieścia, gdzieś tu, po prawej stronie, będą podziemia Baszty Jacek i hali targowej przy kościele św. Mikołaja. Dopiero teraz zaczął się bać. Przecież jeśli pomylił kierunki, nigdy stąd nie wyjdzie! Wszystkie wyjścia na powierzchnię pewnie zawaliły się po rosyjskich bombardowaniach. A jeśli nawet nie, to zostały zamurowane przy odbudowie miasta. Ostrożnie, ze schyloną głową wszedł przez wąski korytarz do długiej podziemnej sali z łukowatym sklepieniem. Uniósł świecę. Ceglana komora była wypełniona czarną wodą. Leniwe strumyki spływały z oślizłych otworów w ścianach. Żeby dostać się na drugi, majaczący w ciemności brzeg, musiał przejść przez czarne rozlewisko. Kręciło mu się w głowie. Zszedł ostrożnie do wody, sprawdzając prętem głębokość. Pod nogami plątały się zadrukowane papiery, plastikowe butelki po szamponach, pocztówki, strzępy waty. Przy każdym kroku rozsuwał przed sobą kolanami namoknięte płachty starych gazet jak liście lilii wodnych. Płomień świecy odbijał się w mętnej powierzchni rozlewiska falistym zygzakiem