... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
.. Za narzut¹ sfruwa z ³ó¿ka przeœcierad³o i przypiêty do przeœcierad³a opa³owy ró¿aniec. - Nie ca³owa³a siê od czterdziestu lat... Lilia szaleje z wœciek³oœci. - Rachu-ciachu parlez-vou-u-us. Lilia pêdzi jak szalona od œciany do œciany, chwyta jak¹œ wielk¹ ksi¹¿kê i zdziera z niej grzbiet. Garœciami wyrywa kartki i wyrzuca je przez okno. Za kartkami, niczym zdmuchniête z dachu gonty, wylatuj¹ na dwór wybebeszone ok³adki. Lilia odwraca siê na zdrowej nodze i zarzucaj¹c nog¹ w szynie, dostrzega porcelanow¹ pozytywkê, która gra B¹dŸ moim ch³opcem. To Staromodna Dziewczynka z ¿ó³t¹ parasolk¹. Mieszka na toaletce Mercedes, na swojej w³asnej serwetce. Lilia chwyta j¹ i podnosi. - Powiedz, bo j¹ rozwalê. - Wariatka. Nic ci nie powiem. Lilia bierze zamach. - Powiedz! - Nie. Lilia zamiera - dociera do niej ogrom zbrodni, jak¹ by³oby rzucenie Staromodn¹ Dziewczynk¹ o pod³ogê, wiêc po prostu j¹ upuszcza. Staromodna Dziewczynka spada. Brzdêk. Parasolka i g³ówka. Turlu-turlu-burlu-burlu. Zszokowana Lilia patrzy na swoje dzie³o. Franciszka j¹ dobija: - Jeœli chcia³aœ mi dopiec, to nie dopiek³aœ. Zniszczy³aœ za to najcenniejsz¹ rzecz siostry. Bo¿e jedyny, znowu! Lilia rozdziawia usta, na czole wyrasta jej guz. O nie! O nie! O nie! - No dobra, powiem ci. - Lilia przypomina sobie, o czym przed chwil¹ rozmawia³y. - Ale musisz przysi¹c, ¿e nikomu nic nie zdradzisz. Lilia stoi, ani drgnie. - Nic siê nie martw, zaraz posprz¹tamy. - Ale ona siê pot³uk³a. - Spokojnie, wszystko naprawimy. Przysiêgnij. - Przysiêgam. - Musisz przysi¹c na coœ. - Przysiêgam na... na Szmacian¹ Konwaliê. Wilgotniej¹ jej oczy, poniewa¿ wyobra¿a sobie, jak by siê czu³a, gdyby ktoœ zrobi³ Szmacianej Konwalii to, co ona zrobi³a Staromodnej Dziewczynce. Szmaciana Konwalia bez g³owy. Z k³akami szarej waty wychodz¹cymi z kikuta szyi. Jednak¿e Franciszka uznaje, ¿e Szmaciana Konwalia to za ma³o. - Przysiêgnij na swoj¹ such¹ nogê. - Nie na such¹, tylko na ma³¹. - Niech mi j¹ odetn¹, jeœli coœ wypaplam. Lilia spogl¹da na swoje nogi: na praw¹, zdrow¹ i siln¹, i na lew¹, wiotk¹ i niedorozwiniêt¹. Tê wiotk¹ okrywa be¿owa we³niana poñczocha, która zwisa niczym pomarszczona skóra w stalowej uprzê¿y. Patrzy na wysoki, w¹ski but przypominaj¹cy pysk konia, na stalowe wêdzid³o pod podeszw¹. Natarta podczas parady piêta ju¿ siê zagoi³a. Pozosta³ tylko ma³y strup. - Dobrze - mówi. - Zgoda. - Nic siê nie martw, moja nó¿ko. Dotrzymam przyrzeczenia. - Dobra. By³o tak: Musia zwariowa³a ze wstydu po tym, co zrobi³a z Murzynem z Koksowni. Poza tym umiera³a od ran, jakie zada³ jej bagnetem tatuœ, który musia³ wyci¹æ z jej brzucha ciebie i Ambro¿ego. - Teraz usi¹dŸ wygodniej. - By³ œrodek nocy. Musia zasnê³a, a tatuœ popêdzi³ po doktora. Gdy wyszed³ z domu, rozkrojona Musia obudzi³a siê i wsta³a, chocia¿ bardzo j¹ bola³o. - Franciszka zaczyna mówiæ z³owieszczym tonem g³osu, jakim zwykle opowiada historiê o pomarañczowym kocie. Tym tonem zawsze mówi prawdê. - W³o¿y³am tartanowy szlafrok, stanê³am w oknie sypialni i... zobaczy³am j¹ w strumieniu. Na dnie le¿a³ Ambro¿y. Ju¿ mia³a utopiæ i ciebie, gdy wtem podnios³a wzrok, dostrzeg³a mnie i zamar³a. Œwieci³ jasny, bardzo jasny ksiê¿yc, wiêc patrzy³am jej w oczy i patrzy³am, dopóki nie przyszed³ tatuœ, który zawlók³ j¹ do domu. A potem umar³a. - Biedna Musia - szlocha Lilia. Franciszka mruga z niedowierzaniem. - Biedna? Ona chcia³a ciê zabiæ, idiotko, a ja ciê uratowa³am. - Dlaczego nie uratowa³aœ Musi? - Nikt nie móg³ jej uratowaæ. - Mnie uratowa³aœ. - Tak, ciemna maso, ciebie tak. - Dziêkujê, Franciszko. - Lilia obejmuje siostrê. - Czy tatuœ o tym wie? - ¯e ciê uratowa³am? Wie. - I wie, ¿e nie jest moim prawdziwym tatusiem? - Tak, ale nigdy o tym nie wspominaj, Lilio, bo strasznie byœ go zrani³a. Co prawda nie jest twoim prawdziwym tatusiem, ale kocha ciê bardziej ni¿ mnie czy Mercedes. - Ciebie te¿ kocha. - Tak, ale ciebie najbardziej. - Chcê, ¿eby ciebie te¿ kocha³ najbardziej. - Nic siê nie martw, tak po prostu ma byæ. - A ja najbardziej kocham ciebie. - A tatusia i Mercedes? - Ich te¿ kocham najbardziej. - Nie mo¿na kochaæ wszystkich najbardziej. Mercedes spêdzi³a ranek w miejskim szpitalu. Czyta³a na g³os kombatantowi zagazowanemu podczas wojny, opró¿nia³a baseny, zmienia³a wodê w wazach, ogólnie mówi¹c, stara³a siê byæ u¿yteczna. Wziê³aby ze sob¹ Liliê, ale tatuœ powiedzia³, ¿e puœci j¹ dopiero wtedy, kiedy piêta jej siê ca³kowicie zagoi. Potem posz³a do koœcio³a pod wezwaniem Góry Karmel, gdzie pomaga³a siostrom polerowaæ komunijn¹ barierkê i odkurzaæ o³tarz. Zapali³a œwiecê, uklêk³a u stóp piêknej, mierz¹cej dwa metry czterdzieœci centymetrów figury Maryi i odmówi³a kilka modlitw za Musie, Katarzynê, Valentina i wszystkie biedne dusze w czyœæcu. Valentino zmar³ przed trzema laty. Us³yszawszy tê nieprawdopodobn¹ wiadomoœæ, chcia³a natychmiast pêdziæ do domu Heleny Frye, ale odnalaz³a w sobie doœæ si³y, ¿eby siê powstrzymaæ. To w sumie proste: wystarczy, ¿e nie bêdziesz siê rusza³, a nie zrobisz nic, czego póŸniej móg³byœ ¿a³owaæ. Spêdzi³a ten dzieñ, siedz¹c na brzegu ³ó¿ka i patrz¹c na zdjêcie Valentina. Potem wsta³a, ¿eby wyj¹æ zdjêcie z ramki i zast¹piæ go wierszem zatytu³owanym Nie narzekaj, który znalaz³a w „Reader’s Digest”. Widz¹c Helenê, Mercedes zawsze przechodzi na drug¹ stronê ulicy