... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Żarzące się papierosy w kącikach ust. Nie słychać rozmów. Z magazynu przekleństw każdy osobiście wybiera najordynarniejsze na określenie własnych kacowych męczarni. Przy okazji dostaje śię całemu światu. Najwięcej kurewskich i pierdolonych ciosów otrzymują ciągle zamknięte drzwi. Dostaje się także paniom bufetowym i całemu personelowi knajpy. Jednak te panie i ci panowie, którzy przygotowują się wewnątrz do długiej i ciężkiej pracy, w smrodzie piwa, tytoniu, brudnych ubrań i nie mytych ciał, nie zrezygnowaliby z niej nawet po otrzymaniu listy przekleństw z podpisami. Za bardzo ta praca jest cenna i wymierna w złotówkach. Wiedzą dobrze, czego im życzymy, oczekując. Mówią im później o tym nasze rozdygotane dłonie, chwytające upragniony kufel, i oczy pełne psiej pokory, gdy trafia się dolany do pełna. Milcząc, można by zdechnąć z pijackiej drżączki. Nie rozmawiając ze sobą, dodajemy sobie tymi przekleństwami odwagi do przetrwania. Astmatyczne oddechy, kaszel, charkotliwe splunięcia. Co chwilę. Tuż przed szóstą poszum przekleństw narasta. Nawet najcierpliwsi włączają swoje: - To pierdolone kurwy! Chleją tam! Otworzą piętnaście po - mówię wam! Wreszcie brzęk zasuw przy drzwiach. Wśród oczekujących poruszenie jak wśród głodnych wilków. Tłumek na drzwi! Atak! Milczący, ale twardy, bo skacowany. Wreszcie wszyscy w kolejce. Rozdygotane czaszki liczą inne, te przed sobą. Jestem dziesiąty, to znaczy, że za 10, 15 minut będę u wrót raju. Nerwowo szukam pieniędzy. Rany boskie, a gdybym zgubił te ostatnie 20 złotych! Oblewa mnie zimny pot strachu. Nie, są! Jeszcze parę chwil. Gruba bufetowa rusza się powoli. Omiatana nienawistnymi spojrzeniami tych z kolejki. Też wie o tym. I o przekleństwach wie. Ale ma humor. Zaczyna się kasa. Któregoś z niecierpliwych przytrzyma wydawaniem reszty. Innemu przygada: - Trzęsiesz się pan jak po ciężkiej robocie z żoną. - Rechot najbliżej stojących, aprobujący chamski dowcip kobiety, byle kufle były dolane do pełna. Ponocny, skwaśniały odór piwa powoduje przełykanie ślin. Gdy zbliżam się do bufetowej, wydaje mi się, że wiem, jak wygląda agonia umierających z pragnienia. Mój ponury wzrok wymusza na nalewającej pełny kufel, nawet z pianką. Mniej ponuro proszę zaraz o drugi, także z pianką. Odchodzę i czuję teraz na sobie nienawistne spojrzenia z kolejki. Idę pewny siebie, bo wiem, że za chwilę stanie się cud. A w kolejce nadal nieokreślony lęk. Wystraszone oczy, płochliwe spojrzenia. Śniade z brudu, zarośnięte twarze. Jedne opuchnięte, inne wynędzniałe, zapadnięte, szczurze. Odór brudnych ubrań i niemytych tygodniami nóg. W ciszy słychać tylko pomruk lęku. Byle starczyło! Byle nie poszła nabijać drugiej beczki. Czasami, gdy zła, może nabijać i pół godziny. Wytrzeszczone oczy popędzają grubą kobietę. Stawiam dwa kufle niczym drogocenne puchary. I natychmiast usta w jeden z nich. Piję długo. Dokonał się cud... Poranne zaprawianie się piwem trwało do otwarcia restauracji, knajp i mordowni. Ta, w której się zaczynało, była super mordownią przy bazarze, pełną mętów kryminalnych, żerujących na nałogowych alkoholikach. Już przy wejściu zaduch z toalet. Dwoje odrapanych drzwi. Przybytki damski i męski. Jest to przedsionek, a bardziej elegancko - hall przy sali głównej. Między drzwiami stolik z talerzykiem na pieniądze. Na stołeczku starsza, przygarbiona kobieta w fartuchu. Na nosie okulary. Ciągły ruch szydełkujących dłoni. Za jej plecami lustro, pęknięte, przymglone. W sali jeszcze cisza. Tylko przy długim bufecie brzęk mytych kufli. Bufetowa nie zajmuje się tą robotą. Stać ją na pomywaczkę, pomocnicę. Ona tylko nalewa piwo i wódkę, kasuje należność i popycha naczynia do mycia. Sala przesycona jest kwaśną wonią piwa, papierosowego dymu i smołowanej podłogi. Zresztą smród wszystkich rodzimych knajp jest podobny. Ta odróżniała się jedynie dodatkowym zapachem smoły i trocin, którymi przed zamiataniem posypywano podłogę. Wprawdzie salę przed otwarciem wietrzono, ale zaduch alkoholu pozostawał. Wżarł się w ściany, sufit i wszystkie kąty, stoliki, krzesła, bufet. Był nie do wywietrzenia. Zaliczaliśmy tę i inne mordownie do kategorii S super. Długie, wysokie stoły stały w dwóch szeregach. Pośrodku każdego lichy wazonik na liche kwiatki. Ponieważ kwiatków nie było, wazoniki spełniały rolę nadpopielniczek. Stoły wyglądały, jakby przez tę dużą, wysoką salę przechodziła karawana dromaderów. Jestem jednym z pierwszych pijaczków. Nadchodzą z lękiem. Sylwetki przygarbione, wymięte. Wypłoszeni wyparowanym alkoholem. Nieśmiałe burknięcia przy bufecie: - Dwa, trzy, cztery i setkę! - On, ten przy forsie! Brzęk pieniędzy. Wprawne, upierścienione palce bufetowej. Nalewa i liczy. Wydaje resztę. Nalewa i liczy. Nalewa. W zagłębieniu ładnego, pełnego biustu złoty krzyżyk. Przyciąga oczy. Ten biust, oczywiście. Jego ciepła, bliska obfitość upaja alkoholików. Drżące dłonie unoszą kufle na stoły. Wypijają samotnie pierwsze, najcudowniejsze pół kufla. Później przystają po dwóch, trzech. Już cokolwiek spokojniejsi po pierwszych łykach. Gdzieniegdzie słychać parę weselszych słów. Alkohol budzi drzemiący animusz. I potem piją łapczywiej, zachłanniej. Zbliża się południe. Na sali wrzawa targowiska. Alkoholicy kończą już pierwsze, doniesione godzinę temu flaszki. Piją ukradkiem. Bufetowa nie lubi tego. Jej zysk wtedy maleje. Potrafi być nawet brutalna, a ma się kim posłużyć. Poranne, wychudłe twarze pijaków, teraz w obrzękach alkoholu. Worki pod oczami, mętnieje błękit oczu. Uspokajają się dłonie ze szponami brudnych, zakrzywionych paznokci. Brudne, także opuchnięte paluchy otulają kieliszki lub szklanki z wódką. Podnoszą je do ust ostrożnie, by nie uronić kropli. Szybki przechył głowy, przełknięcie, oddech i alkohol już w czeluści gardła. Uśmiech odkrywa poszczerbione, spróchniałe zęby lub gołe dziąsła. Teraz spokojnie, dla utrwalenia mocy alkoholu, piwko pani bufetowej. Wszyscy przekrzykują się nawzajem. Południe. Najszczęśliwsza pora dnia