... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Balthus przycztapał bliżej. - Zgadtem, że zgodzisz się oderwać od mszy dla tej spra- wy, serduszko. Biorąc pod uwagę raczej wykrętne oświad- czenie twojego ministra. - Uśmiechnął się słodko. - Zaskocz mnie - zaproponowała chłodno Clare. - Och, spróbuję... Balthus chwycił ją za ramię i pociągnął do pierwszego cuchnącego trupa. - Popatrz na to! - zawołał, klękając obok ciała, które kiedyś należało do dziewczyny. - Maska - zażądała Clare, nie ruszając się z miejsca. -1 rękawiczki. Z westchnieniem Balthus wyciągnął dwie foliowe paczuszki z kieszeni płaszcza i rzucił w stronę kobiety. Clare rozdarła paczuszki, naciągnęła przezroczyste nano- porowe rękawiczki, a potem zakryła nos i usta chirurgiczną maską CBN. Bez cienia entuzjazmu uklękła obok niego. - Co oni tutaj robili? - zapytała. Balthus tylko na nią spojrzał. Clare zaczerwieniła się. - Ale ta dziewczyna była bogata - zaprotestowała. - Ubra- nie dobrej jakości, buty od Versacego. Co ona z nim robiła? - Była na gigancie - wyjaśnił Balthus. - Może on miał coś, czego chciała, może na odwrót. - Wzruszył ramionami. - Pew- nie narkotyki. No, do roboty... Clare głęboko zaczerpnęła tchu i nachyliła się szybko, żeby przyjrzeć się z bliska twarzy martwej dziewczyny. Nic innego nie mogła zrobić, kiedy porucznik policji i pół tuzina najlep- szych paryskich glin obserwowało ją ze szczytu schodów, wypatrując najdrobniejszych oznak słabości. A jednak natychmiast pożałowała tego gestu. Owionął ją duszący smród. Nawet nanoporowa maska nie mogła do- statecznie szybko odfiltrować molekuł zapachowych. Odór był gorszy niż słodkawo-piżmowa woń świeżego trupa, gorszy nawet niż kwaśny, octowy zaduch ludzkiego ciała zmienione- go w zepsute mięso. To była czysta zgnilizna, tak ohydna, że wnętrzności wywracały się w Clare, kiedy próbowała po- wstrzymać torsje. - Niezbyt przyjemne, co? - zagadnął Balthus. Szybko sięgnął do kieszeni koszuli i znalazł staroświecki japoński skalpel laserowy. Wprawnym ruchem włączył mikrocienki promień tnący i głęboko rozkroil mięśnie na wykręconym ramieniu dziewczyny. - Spójrz - powiedział, wskazując rozcięcie. Ciało w głębi wyglądało na mniej zgniłe. Promień znowu błysnął, bez wysił- ku rozkroił mięsień pod spodem. Tym razem przecięte włókna miały barwę łososioworóżową. - Zwłoki gniją od środka - pouczył ją doktor. - Co za niespodzianka - rzuciła Clare przez zaciśnięte zęby. Nikt nie zostaje prokuratorem, jeżeli nie obejrzy swojej porcji trupów. - Bakterie wewnętrzne i jelitowe - ciągnął spokojnie Bal- thus - wydostają się na zewnątrz, rozkładają ciało po drodze. Ale nie tym razem. Owszem, ona gnije, dosłownie się roz- pływa. Ale od zewnątrz. - Atak nanitów? Grubas wzruszył ramionami, ale nie odrzucił całkowicie tej sugestii. - Może to retrowirus, może nie. Ale jeszcze nigdy nie trafiłem na coś takiego. - Zasapał ciężko, paluchy jego lewej dłoni gmerały z roztargnieniem głęboko w kieszeni spodni. Kieszonkowy bilard, chłopcy rozpoczynają tę zabawę, gdy tylko przestaną ssać kciuk, pomyślała Clare z irytacją. Balthus przechwycił jej spojrzenie i uśmiechnął się chytrze. - Nie zapominaj, serduszko, że widziałem różne rzeczy. Clare przytaknęła. Chociaż obsesyjny, neurotyczny i uzależ- niony od metamfetaminy, Theodore Balthus byt również sze- roko publikowanym akademikiem, ws/f/ng professor patologii w LEcole Normale oraz czołową znakomitością CySatu od ekspertyz sądowych, które prezentował co tydzień w odcin- kach Mojego procesu. Ponadto, czego raczej nie rozgłaszano, byt głównym cesar- skim ekspertem od bioWarfare'u i jednym z niewielu naukow- ców, którzy publicznie wygłaszali opinię, że retrowirus 3, nani- towo-wiralna hybryda, która uciekła z laboratoriów, został wy- tworzony przez człowieka. - Będziemy potrzebowali testu Dariusa. Rozpłaczemy te chromosomy - oznajmił Balthus, wstając znad ciał. Zakołysał się ciężko na palcach stóp, chwytając oddech. Obliczenia, jakie przeprowadzał w pamięci, nie odbiły się w jego szarych, głęboko osadzonych oczach. - Potrzebuję czasu, żeby przeprowadzić test - powiedział w końcu. - Musicie to wyciszyć na czterdzieści osiem godzin. Clare wytrzymała jego wzrok. - Dwadzieścia cztery maksimum - odparła twardo. - Naj- wyżej tyle może zaproponować Trzecia Sekcja. Najwyżej na tyle pozwoli mój minister. Co było jaskrawym kłamstwem - i oboje o tym wiedzieli... Jeśli chodziło o śledztwa, srebrnowłosy Pierre Nexus był zbyt leniwy, żeby nie usłuchać rady swojej chudej, eleganc- kiej prokurator generalnej. On zajmował stanowisko ministra spraw wewnętrznych, ale to ona pilnowała, żeby jego de- partament działał sprawnie, wydajnie i bez przyciągania zbytniej uwagi. Jako jedyny reprezentant Partii Rolniczo-Chrześcijańskiej w mocno naciskanym rządzie jedności narodowej, niewątpli- wie postępował najmądrzej, przyjmując jej rady. Jednocześnie Clare od miesięcy zamierzała zgromadzić dowody na dwu- licowość ministra stanu. Czyli gwarancję, że w dniu, kiedy straci jej poparcie, Clare nie pozostawi mu do wyboru żadnej innej opcji poza rezygnacją. - OK - zgodził się Balthus. - Niech będzie: dwadzieścia cztery godziny. - l raport najpierw trafi na moje biurko - dodała Clare rzeczowo, jakby właśnie o tym pomyślała. - Da się załatwić - przyznał Balthus. Zawiesił głos. - Oczy- wiście można by przyspieszyć sprawę, gdyby ktoś przepuścił wszystkie szczegóły przez Tri-ESIP. Grubas zarzucił wędkę... niezręcznie. Czas komputerowy nowego trójrdzeniowego Europejskiego Systemu Inwigilacji Przestępstw w Brukseli był racjonowany i wykorzystywany głównie według zasady „czystego pokoju", zgodnie z którą jedna osoba wpisywała polecenie, a druga odbierała i wyko- rzystywała odpowiedź. Nawet doktor Balthus, znany patolog, nie miał dostępu do bezpośredniego wejścia/wyjścia. Minister jednak miał. Podob- nie jak Clare. - Załatwię to - obiecała Clare. Zobaczyła, jak oczy patologa rozszerzają się lekko, a potem jego tłusta twarz twardnieje