... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Oto jak chciałbym, aby mi służono! Na krnąbrnych zaś mają straszne kary: rózgi, widły, piętnowanie rozpalonym żelazem, przybijanie członków do krzyża, wreszcie rzucanie w sadzawki na pożarcie rybom. Najwyborniejszego bowiem smaku, wiecie, są mureny, które się karmią ludzkim mięsem. – Co za zgroza! I Rzymianie jeszcze śmią n a s zwać barbarzyńcami! – Ech, naturalnie, żeście barbarzyńcy. Pomyślcie tylko, że możecie znajdować przyjemność w krakaniu tych starych bardów, opiewających od wieków na tę samą nutę czyny Hu- Gadarna! Ja zaś, gdy słyszę, że który z tych włóczęgów poczyna wyć pod moją bramą jak chory pies, każę go pędzić precz natychmiast na wszystkie cztery wiatry. Zupełnie co innego poeci rzymscy. Oto kto umie opiewać chwałę czynów przodków, cześć bogów, miłość, rozkosze natury! Nigdy nie zapomnę, jak rozczulił nas do łez jeden z nich opiewając śmierć wróbelka – zwykłego szarego wróbelka, oswojonego przez przyjaciółkę poety. A jak są pomysłowi i dowcipni w oddaniu wdzięków przedmiotu wybranego! I Keretoryks rad, że zaczął swój ulubiony temat, rozpowiadał wciąż dalej i dalej, nie widząc, że się pokładamy ze śmiechu z tego jego przedmiotu wybranego i zdechłego wróbla. – Wiecie, przyjaciele – kończył wreszcie – z tymi waszymi hałaśliwymi tłumami wojowników, nie znających żadnej karności, i wieśniaków, źle uzbrojonych, nigdy nie zdołacie zwalczyć legionów rzymskich. Nigdy, nigdy!... Och! Nie przeszkodzi mi to wcale iść z wami, gdy trąbka powoła nas do boju. Tylko moja wyższość nad wami polega na tym, iż będę rozumiał doskonale, że robię głupstwo! Z tymi waszymi druidami, bardami, z tymi rogatymi bóstwami waszymi, nic z was nigdy nie będzie. Nieco wcześniej czy później Rama połknie was jak tyle innych ludów – i lepiej dla was byłoby, aby się to stało jak najwcześniej, gdyż wówczas moglibyście jeszcze stać się Rzymianami... W Galii całej, prócz mnie, jest jeden tylko człowiek, który widzi rzeczy jasno: to Dywicjak eduski! Tego było już za wiele. Ze wszystkich stron zaczęto wołać, a nawet krzyczeć z gniewem: – Nie jesteś już Galem wcale! Winien byś nazywać się nie Keretoryks, lecz Quirytoryks – Kwirytą jesteś, nie Paryzem! W coraz większej mieliśmy go pogardzie i w końcu nikt nie zapraszał już go na uczty, nie chciano bowiem zdradzać przed nim tajemnic przygotowywania się do walki z Rzymem. Przy tym jego chłodna ironia mroziła , nasz zapał; był dla nas ptakiem wiecznie kraczącym złowróżebnie... Pewnego dnia zawitał jakoś do mnie. Uderzyła go piękność Ambiorygi, którą ujrzał przypadkiem. Jak się dowiedziałem później, próbował datkami wyciągnąć od moich ludzi trochę o niej wiadomości, lecz nie dowiedział się nic nad to, iż była krewną mej matki z kraju Aulerków. Niezadługo przybył znów do mnie, prosząc o pozwolenie polowania w mych lasach. Użyczyłem mu pozwolenia bez trudu. Odtąd począł często polować w pobliżu mego domu, znajdując zawsze jakiś powód, aby doń wstąpić, nawet w czasie mej nieobecności – i zobaczyć Ambiorygę. W końcu ośmielił się wyznać jej swe uczucia – i to stylem tak kunsztownym, jak styl drogich jego sercu poetów rzymskich. – Kim jesteś, o młoda dziewico? – mówił czułym głosem, przerywając perorę głębokimi westchnieniami. – Czyż śmiertelną istotą? Czy boginią, ukrywającą się pod postacią śmiertelniczki? Ani Diana, gdy się ukazała Endymionowi, ani Wenus, gdy Anchizowi raczyła się objawić... – Ale ty kim jesteś? – przerwała mu ona dość sucho. – Prawym Galem czy niewolnikiem Rzymian? A zresztą – czego chcesz ode mnie? – Moje zamiary czyste są, niby światło dnia – wybąkał mocno zmieszany takim przyjęciem. I zmieniając natychmiast swój zamysł i ton mowy, dodał pewniejszym już głosem: – Pragnę pojąć cię za żonę! – Ach, tak... Więc to nie małżeństwo, jak się zdaje, miałeś przed chwilą na myśli? W każdym razie posłuchaj , co ci rzekę: Mówisz do osoby, o której nie wiesz, czy jest branką Wenestosa, jego krewną, czy też narzeczoną. Jeślim branką Wenestosa, jakże się ośmielasz podnieść oczy na jego własność? Jeśli przypuszczasz, żem mu krewną, jakże możesz zwracać się do mnie z podobną propozycją, nie zapytawszy najpierw o pozwolenie głowy rodziny? Jeśli zaś mnie bierzesz za jego narzeczoną... Ale dość tego. Wiedz tylko, że ten, kto mnie zechce pojąć za żonę, będzie musiał zamiast klejnotów zaręczynowych rzucić mi pod stopy głowy wrogów Galii. A twoja głowa nazbyt mi przypomina te, których żądam! Idźże sobie!... Nierychło dowiedziałem się o tym zajściu. Ambioryga bowiem nie opowiedziała mi o nim, nie chcąc z pewnością zaprzątać mi głowy taką drobnostką, gdyż byłem w owym czasie cały pochłonięty przyszłą wojną świętą o niepodległość Galii. Rozdział XVII 14 Dzisiejsze Sens. POWSTANIE Nadeszła zima. Cezar znów przeszedł Alpy, udając się do Rzymu, lecz poza sobą pozostawił Galię więcej niźli kiedy przytłoczoną ciężarem jego obozów wojennych, a nasz kraj Paryzów jak zwykle należał do tych, które w tym strasznym pierścieniu uwięzione były najściślej: tu on czuł właśnie tętno wzburzonego serca Galii i żelazną dłonią starał się stłumić to wzburzenie. A więc: na granicy kraju Eburonów i Trewerów rozłożyły się dwa legiony; w kraju Lingonów u źródeł Sekwany – drugie dwa; wreszcie pod Agendicum14, o trzy przemarsze od Lutecji – sześć legionów. Nigdy jeszcze szańce rzymskich obozów i kaszteli nie wznosiły się tak wysoko, nigdy fosy otaczające je nie były tak głębokie; nigdy tyle katapult oraz innych machin do wyrzucania pocisków nie dostrzegało się spoza olbrzymich koszów szańcowych uplecionych z gałęzi wierzbowych i nigdy straże tych obozów nie były czujniejsze i surowiej nie strzegły hasła – tak dalece, że nie przepuszczały już obecnie nikogo, nawet ze zwykłych przekupni, do wnętrza