... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Zebrał się w sobie, nie bacząc na ból, zerwał się, chwycił krawędź włazu. Gdy znikał w ciemnej, cuchnącej czeluści, jak przez rngłę słyszał wściekłe wycie. Pociski tępo stukały w pancerz, odgłos był stłumiony, jakby grad padał na drewniany dach. Jeszcze jedna seria. Dwa pojedyncze stuknięcia. I cisza.Frodo nie pamiętał, jak ryglował właz. Leżał teraz na plecach, na podłodze pustego przedziału desantowego, i ciężko oddychał. Już nie czuł trupiego smrodu, który omal nie zadusił go z początku. Wzrok przyzwyczajał się do ciemności. Wnętrze transportera pomalowano białą, lekko fluoryzującą farbą. Dostrzegł puste siedzenia przy pulpitach, przed wygasłymi ekranami. Jęknąwszy z bólu, obrócił się na bok, uniósł na łokciu. Niezdarnie rozpiął kurtkę, sięgnął w zanadrze, wyjął małą paluszkową latarkę MagLite.Snop światła rozjaśnił wnętrze. Z przodu, w przedziale kierowania dostrzegł hełm kierowcy. Jakby spał z głową na piersi, przytrzymywany pasami, W wycięciu kosza wieży widać było tylko but i kawałek nogawki kombinezonu. Coś czarnego plamiło biały kosz, czarne w świetle latarki, wyschnięte zacieki. Latarka drżała, nawet ten wysiłek spowodował, że noga zapulsowała bólem, od kostki aż po pachwinę. Zgasił światło, znów opadł na podłogę. Dzięki, stary, pomyślał, wpatrując się w półmrok. Który to z was? Nieważne, I nieważne, że odrobinę za późno.Nic go nie dziwiło. Tak już się porobiło w tym pierdolonym świecie. Martwy las, w którym krążą kanibale. Pierdolone białe zimno. I martwi towarzysze broni, jedyni, na których można liczyć. Towarzysze broni, choć walczyli w różnych armiach, po przeciwnych stronach. Pierdolony świat, w którym można polegać tylko na umarłych. Pozostało jeszcze jedno do zrobienia. W kieszonce kurtki namacał strzykawkę z białym kapturkiem. Wbił igłę przez nogawkę, nie zawracając sobie głowy żadną antyseptyką, śmiejąc się wręcz z nagłej wolności. On, który zawsze dbał o higienę, zawsze unikał możliwości zakażenia, starał się prowadzić życie zdrowe i bezpieczne. Teraz już nie musiał, dlatego chichotał z histeryczną radością, naciskając tłoczek. Sięgnął po następną strzykawkę, jednak się powstrzymał. Jeszcze nie. Jeszcze nadejdzie czas. Bang! Pocisk odbił się od pancerza, zrykoszetował, odlatując z gwizdem, słyszalnym nawet we wnętrzu transportera. Teraz już nie strzelali seriami, dawali tylko znać, że są i czuwają. Że będą tam, kiedy zechce wyjść, Bo przecież kiedyś musi. Rozciągnął wargi w uśmiechu. Takiego wała... Lekkie pulsowanie przybierało na sile, stawało się coraz dotkliwsze. Poruszył się i przeszył go ból. Przestaje działać. Zupełnie stracił poczucie czasu, odmierzanego tylko przez regularne stukanie pocisków w pancerz. Zegarek został gdzieś na zewnątrz, plastikowy pasek pękł, pewnie wtedy kiedy szamotał się z włazem. Czas odmierzał pulsujący ból w nodze, który odzywał się, gdy mijało działanie morfiny..Bang. Cholera, pomyślał, zdejmując kapturek z następnej strzykawki, mają tej amunicji... Ciekawe, dlaczego nie podchodzą... Nie poczuł ukłucia igły. Naciskał tłoczek, starając się robić to powoli, według instrukcji. Ciekawe, zastanawiał się dalej, dlaczego z granatnika nie przypieprzą. Pewnie nie mają, to ludożercy, a granatnik nie nadaje się do polowania. Będą tak czekać, aż tu zdechnę. Takiego wała, powtórzył mściwie, pamiętając o semteksie. Zastanawiał się mgliście, dlaczego w zasadzie już teraz nie naciśnie wyzwalacza, dlaczego jeszcze czeka w tym cuchnącym, wypełnionym śmiercią pudle. I na co czeka. Bang! Trafienie doszło stłumione, myśli rozpraszały się, gdy odpływał po kolejnej dawce narkotyku. Zachrobotał rygiel włazu. Ktoś mocował się z nim, stukał w pancerz. Frodo poderwał się, wpatrując otwartymi oczyma w ciemność. W lewo, kurwa, chciał krzyknąć, w lewo i do siebie! Cmoknięcie uszczelki, jasna szczelina, słońce na twarzy... Słońce? Skąd tu słońce? Kędzior, to ty? Ukłucie bólu, nagłe uderzenie, zostawiające po sobie bolesne pulsowanie, rozbłysk czerwonego światła. I półmrok. Bang! Zebrał się w sobie, potrząsając głową. Nie sięgnął po następną ampułkę. Ignorując ból, uniósł się, przyklęknął na jedno kolano, Namacał latarkę. Posykując, powlókł się w stronę wieży, chwycił krawędź wycięcia w koszu, Poświecił trzymaną w zębach latarką, Kiedy puścił zimną blachę i usiadł z rozmachem na podłodze, poczuł potworną eksplozję bólu.Wciąż nic nie widział. Jeszcze czerwone płatki migotały mu przed oczyma. Ale pod powiekami miał obraz pustych oczodołów spoglądających spod hełmu, wyschniętej, zmumifikowanej twarzy, na której czarnymi soplami zasechł śluz popękanych gałek ocznych.Wreszcie tępe uderzenia, powtarzające się w rytm bicia serca, przeszły w pulsowanie, Otworzył oczy.- Frodo, ty idioto - powiedział w półmrok, - Czego ty, kurwa, chcesz? Czego się, kurwa, boisz? Już nie warto się bać, Już niedługo będę razem z nim. Zacisnął zęby i nie zwracając uwagi na ból, począł wspinać się do wieży. Najtrudniej było z nogą. Gdy już usiadł na siedzisku działonowego, musiał pomóc sobie rękoma, by wsunąć do środka ten martwy kloc, Nie mógł zostawić go na zewnątrz. Poszło nawet łatwiej, niż się spodziewał. Nogę można było zgiąć, ustawić w odpowiedniej pozycji. Byle nie patrzeć w dół, nie denerwować się bezwładną stopą, która za nic nie chciała się ustawić prawidłowo, palcami do przodu. Ze stawu musi być mielonka, pomyślał, nie przejmując się tym zanadto. Na razie cieszył się, że ból stępiał, jakby spowszedniał. Bez kolejnej dawki morfiny myślał trzeźwiej. Dotknął czołem chłodnego plastiku osłony peryskopu. Ciemno.A czego się spodziewałeś, pomyślał. W nocy jest ciemno. Zacisnął dłoń na rękojeści sterowania wieżyczką. Zamachał nią w obie strony. Nic. Brak zasilania. Nie to, co w poczciwym BWP, gdzie były takie fajne pokrętła. Tu wyższa, technika, wszystko na prąd. A prądu nie ma... Nawet strzelać nie można, amunicja ma zapłon elektryczny. Stuknął z niechęcią w zamek działka Bushmaster. Gówno, Morfinka i lulu. Najlepiej cała na raz, Tak, Frodo, chuj bombki strzelił... Bang. Nie śpią, skurwysyny. Nie zimno im czasem? Zaczął grzebać w kieszonce na piersiach. Zamarł na chwilę