... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Zamknąłem oczy, kiedy zjeżdżała po rurach jak cyrkówka, w tej chwili samoobrony błysnęła we mnie myśl, czy naprawdę się o nią boję. Czy boję się może także o siebie, gdyby jej się coś stało? Wyłaziła ze spodni, zrzuciła poplamione łachy, znów nabrała wymiarów dziewczyny, ale wtedy się okazało, że nie pójdziemy na kawę, tylko do baraku obok, bo tam są szkice dekoracji ściany, a ona kieruje tym „odcinkiem roboty", jak to określiła. Więc poszedłem za nią, pamiętałem jej roztargnienie z knajpy, teraz zaś miała krew w policzkach i wiele słów o tamtym zajęciu — ale przecież dla mnie. Buda była wagonem na kołach, w środku upał, że można zdechłe muchy utrzymać pod blaszanym pułapem, stół, na stole rysunki, po kątach wiadra pełne farby, i małe okienko, mętne, jak /. rybiej błony. Stanęła nad arkuszami jak dowódca, były tam słowa, ale i motywy ozdobne, często kwiaty 158 na ludowo, trochę geometrii z fantazją, a także emblematy pełne ptaków, zwierząt i wschodzących słońc, zapewne znaki narodowe tych, których się spodziewano lada dzień. Znajdowali się już w drodze, a tu tyle jes-z^ cze do zrobienia, takie napięcie nerwowe, żeby zdążyć, nie masz pojęcia, ile to człowieka kosztuje, ani zjeść, ani spać, młodzież dobra i chętna, tylko nie do ma'iun*-ków, trochę pomagają studenci z ASP, ale oni mają takie pomysły, że trzeba ich trzymać krótko, bo Marszałkowską zmienią w wystawę bohomazów. Owszem, mogą sobie używać, sztuka to sztuka, ale nie tu, publicznie, na oczach klasy robotniczej i przybyszów z różnych kultur. Tu trzeba odpowiedzialnie. A ona za to odpowiada, w zarządzie Związku okazali jej wielkie zaufanie, więc oczywiście żadnych wypadów na kawę, bo to byłoby teraz wprost niedopuszczalne. Koledzy na nią patrzą, a czy ty wiesz, jaka jest wychowawcza rola przykładu? Był upał bez powietrza, farby śmierdziały olejem, kurz złocił się w strudze od okna, było nam gorąco, ona była rozgrzana, uniosła ramiona, wietrzyłem jej zapach, wilgoć polerowała jej twarz blisko mojej twarzy, wtedy widać gatunek skóry, jej napięcie, każdą skazę. Mówiła jeszcze patrząc na arkusze, czasem na ścianę za lufcikiem, kiedy oparłem dłonie na jej biodrach i przyciągnąłem ku sobie. Była podniecona, choć nie chciałem dociekać przyczyn. W każdym razie nie stawiała oporu, przegięła się w krzyżach, oddała mi pocałunek. To było zwycięstwo, może podstęp, ale zrobiła ku mnie jakiś krok. Nie należało tego przeciągać. Więc z widocznym dla niej wysiłkiem odsunąłem ją i znów przybrałem skupiony wyraz twarzy. Potem razem czytaliśmy hasła, a ja byłem zupełnie poważny. Ona tei niby spokojna, choć pulsowały jej niebieskie nitki na 159 skroniach. Widziałem to kącikiem oka, czułem koszulę, przylepiona do ciała. Lecz ona, wiedząc już o mnie — w stosunku do siebie — co nieco, nie powinna była wiedzieć zbyt wiele. VVi«»c zapytałem rzeczowo: — Kto te hasła wymyśla? Są niezłe i świeże w sformułowaniach. To nie takie proste. — Była jeszcze zu-pomie niedaleko, teraz ramię o ramię, gdy powiedziała uroczyście, jakby wyznawała tajemnicę strategii bojowej : — Jest cały sztab ludzi. Wciągamy nowych. Chodzi, rozumiesz, o to, żeby nie schematycznie. A kilka z nich — uniosła głowę, wyciągnęła rękę — wymyśliłam ja sama. Po tym oświadczeniu zostaliśmy jeszcze jakiś czas w budzie. Ale tego nie żałowałem. Ona chyba też nie. I Potem, nie zaraz, ale w parę miesięcy później, zaprowadziłem ją do matki. Nie jestem synem, którego zaślepiło dzieciństwo, który biologiczne więzi przenosi w wiek dojrzały. Od dawna ja i matka byliśmy dwojgiem oisobnych ludzi. [Przypuszczam, że potrafiłem patrzeć na nią bez uczuć wieku dziecięcego, które są jak ślepe instynkty i czynią człowieka ślepym. Matka moja była przed wojną drobną nauczycielką w małej wiosce, tonącej w bagnach przy wschodniej granicy. Zaczęła owo tyranie z obrazem „Siłaczki" w oczach, nosiła się prawie z chłopska, uczyła języka polskiego, ale znała także białoruski, głaskała bose dzieciaki po głowach, jeśli nie rozumiały, czego od nich chciała. Stała na straży i krzewiła z samozaparciem, ale może już wtedy pragnęła, aby nie tylko wśród zastraszonych własną odmiennością chłopów zauważono jej wysiłki. Chłopi byli ciemni, ale nie na tyle, aby 160 nie pójść kiedyś z widłami na posterunek, po kolejnych aresztowaniach za to, że ktoś z nich ominął zarządzenia mitycznej Warszawy. Byli zahukani, ale jak się okazało, ich milczenie nie było jednak zgodą, tę ciszę przerwali tłukąc szyby w przybytku praworządności. Wtedy wybiegła ze szkoły i stanęła tam, w oblężonych drzwiach, rozkładając ręce w krzyż i tym gestem niewątpliwie przypominając Rejtana. Chłopi nie skoczyli do środka, patrzyli na nią z namysłem, może mieli w pamięci, że nie poniżała ich dzieci i chociaż teraz uniesioną dłonią ich powstrzymywała, ale przecież nigdy tej dłoni nie podniosła na ich przychówek. Więc sobie poszli, a posterunkowy złożył odpowiedni meldunek w województwie. Niedługo trwało, a wioska w bagnach stała się dla mojej matki już tylko zamkniętym czasem z górnej, chociaż nazbyt liberalnej młodości, W wojewódzkim mieście było inaczej, chłopi byli daleko, porządkowe inspekcje robiły wiele kilometrów, grzęzły w torfowiskach, zanim miały sposobność zajrzeć w dusze tubylców. Matkę zaś teraz nazywano „profesorką", przestała używać podczas pauz innego języka niż oficjalny, a przede wszystkim w tym mieście, na tej wyspie wśród rozlewisk, poznała mojego ojca, który szczęśliwie niedawno owdowiał i równie przychylnym zbiegiem okoliczności był dyrektorem w tej samej szkole. To był w jej życiu skok, znalazła się w kręgu ludzi, których w takim mieście wylicza się jako znaczących, ale miała swój prosty rozum, ten jej dyktował, aby nie rzucić nauczania, a także starannie pielęgnować to, za co skołatany nagłą wolnością wdowiec właśnie ją wybrał. Nadal była prosta, jasna i bez kobiecych, zewnętrzynch wybiegów, nosiła warkocz upięty w struclę nad karkiem, ciemne sukienki z jasnym przybraniem, w obecności notabli, nawet u siebie w domu, chętniej patrzyła na swe dłonie niż w 11 — Kołtunka 161 I !•>••• i .-mówcy, ale owszem, z potulnym uśmiechem, •ym jej rewerencję, jej dystans. Nadal była n wiejskiej nauczycielki, która, jeśli trzeba, .i',- zdobyć na gest bohaterski