... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Na tym ko ´nczył si˛e sen pierwszej nocy. Drugiej nocy ´snił si˛e Agrykoli wilk. Przebiegał zaj ˛ac. Wilk skoczył, chwycił zaj ˛aca i po˙zarł. Nagle znów pokazały si˛e szczury. Objadły resztki zaj ˛aca: skór˛e, ko´sci i jelita. Pierwszy skoczył biały szczur. Potem wszystkie zacz˛eły biega´c wokół wilka. Gdy stały si˛e w swym biegu jak szarobiały pas, sen Agrykoli urwał si˛e. Trzeciej nocy wilk spał znu˙zony, mo˙ze chory. Nagle Agrykola we ´snie ujrzał białego szczura, który kr ˛a˙z ˛ac wokół wilka, odgryzł mu tyln ˛a łap˛e, potem drug ˛a, nast˛epnie obie przednie. Wilk poruszył si˛e, ale był zbyt słaby, by walczy´c. Sk ˛ad´s wysypało si˛e mnóstwo szarych szczurów, które wczepi- ły si˛e wilkowi w gardło. . . Bankier Agrykola zapytywał, czy ten sen mo˙ze mie´c jaki´s wpływ na jego interesy w Rzymie. W szczególno´sci obawiał si˛e o swoje dostawy dla domu cesarskiego na Capri. 167 Piłata ogarn˛eło przera˙zenie. Je˙zeli sen Agrykoli był pogró˙zk ˛a, oznaczał jedno. Sen Agrykoli musiał by´c pogró˙zk ˛a, do tego stopnia przejrzyste były aluzje. Wilczyca, wilk, to symbol Rzymu, to — rzecz jasna — on, Piłat, rozszarpany przez szczury, gdy tylko Agrykola przedstawi na Capri posiadane dowody. Sejan, gdyby ˙zył, mo˙ze zatuszowałby spraw˛e, ale Sejan. . . Poncjusz wstał z fotela, podszedł do fontanny chłodz ˛acej powietrze atrium. Zwil˙zył chustk˛e i otarł ni ˛a czoło. Zachowa´c spokój! — rozkazał sobie, spostrze- głszy, ˙ze dr˙z ˛a mu palce. Agrykola chciał mu zapewne tym listem dowie´s´c nie tyle, ˙ze posiada jakie´s dowody przeciw niemu, lecz ˙ze s ˛a to dowody powa˙zne, tote˙z ka˙zdy szczegół snu ma znaczenie. Szczur czterdziesty pierwszy i biały. Ponadto szczur przywódczy. Ten szczegół — rozwa˙zał — powtarza si˛e we wszystkich trzech snach. Byłby wi˛ec najwa˙zniejszy? Czy mo˙ze cały sen został wymy´slony po to, by stworzy´c czterdziestego pierwszego szczura? Czterdziesty pierwszy szczur ma wi˛ec wska- zywa´c, wr˛ecz nawet przekona´c nieodparcie adresata, ˙ze dowody Agrykoli nale˙zy traktowa´c ´smiertelnie serio. Nieruchoma twarz Gajusza Tyberiusza Cezara Augustusa patrzyła na ´n iro- nicznie, rozci ˛agaj ˛ac marmurowe policzki w u´smiechu, który wydawał si˛e jeszcze bardziej ni˙z zazwyczaj pos˛epny. Stało si˛e wi˛ec to, czego si˛e najbardziej obawiał. Przywódczy biały szczur, to XLI. Dlaczego biały? To proste. Agrykola i ci, z którymi si˛e sprzymierzył, wie- dz ˛a ju˙z o jego ´smierci. Przypomniał sobie teraz dokładnie, ˙ze w niektórych rejo- nach Wschodu biały kolor jest kolorem ˙załoby, podobnie jak liczba trzy oznacza ´smier´c. S ˛a w niej — w tej ´smierci — zorientowani tak dobrze, jak w roli, któ- r ˛a odegrał przy potkni˛eciu si˛e lub po´slizni˛eciu Barucha bar Symeona człowiek zwany czterdziestym pierwszym, setnik numerowanych. Sk ˛ad wiedz ˛a? Czy nie od niego samego? Czy to zemsta — przebiegła, dalekowzroczna, wschodnia za ´smier´c przeczuwan ˛a, jak ˛a w rzeczywisto´sci, ju˙z nie we ´snie, zadał szczurowi wilk czy te˙z wilcy, o ile za takich mo˙zna by uzna´c te˙z i obu Greków — wilk i psy raczej — gryz ˛ace si˛e, lecz teraz ju˙z zgodne z sob ˛a w obawie przed ´swiadectwem szczura, który wszelako i tak, ju˙z po´smiertnie, odgryza swemu chlebo- czy raczej ˙zerodawcy łapy, czyni ˛ac go — jak chce to udowodni´c Agrykola — bezbronnym? Piłat znów wstał i przechadzaj ˛ac si˛e po atrium budził echo drzemi ˛ace w´sród marmurów. Stan ˛ał przed głow ˛a przybran ˛a w diadem. Wysun ˛ał j˛ezyk obło˙zony, ˙zółty. — Przegrałe´s — sykn ˛ał Gajusz Tyberiusz Poncjusz Piłat Cezar — potkn ˛ałe´s si˛e i ty na koniec. Piłat wybuchn ˛ał ´smiechem, który niósł si˛e po pustej sali w´sród kolumn. Pa- trzył na łyse czoło i pomarszczone, zwi˛edłe policzki swego sobowtóra, na bez- z˛ebne zapadłe usta nadaj ˛ace twarzy wyraz przebiegły i zło´sliwy. Obaj, Tyberiusz i on, Piłat, s ˛a ju˙z starzy i rozczarowani, a to, co mieli dokona´c wielkiego, ju˙z si˛e 168 stało. Nie w czynach, niestety. W marzeniach. Teraz nawet marzenia s ˛a jałowe. Jego własne ˙zycie wydało mu si˛e puste. Plon małych szalbierstw, które w niczym nie zmieniaj ˛a stanu cho´cby jednej prowincji Imperium — i to wszystko, co zabie- rze z sob ˛a — do Hadesu? — w nico´s´c, jak uczy Epikur? — czy w ogie ´n spalaj ˛acy i oczyszczaj ˛acy wszystko, o którym słyszał kiedy´s w Atenach od filozofów malo- wanego portyku? — w ka˙zdym b ˛ad´z razie w niewiadom ˛a, gdzie wtr ˛aci´c go mo˙ze rozkaz cesarski, mo˙ze nawet płyn ˛acy ju˙z na okr˛ecie z Syrakuz? Gdybym był Augustusem — pomy´slał — pu´sciłbym chyba wolno tego Jezusa bar Nash. Wydało mu si˛e, ˙ze istota władzy polega na niezale˙zno´sci. Im wy˙zsza władza, tym wi˛eksza zdolno´s´c podporz ˛adkowania sobie wypadków i ludzi bez konieczno´sci ulegania ich decyzjom i kaprysom. Był przytłoczony konieczno´sci ˛a liczenia si˛e z innymi, z których ka˙zdy, jak podejrzewał, chciał nad nim górowa´c. Teraz byle przetrwa´c — pomy´slał — potem wyjedzie st ˛ad i osi ˛adzie w Kampanii na wsi, w maj ˛atku rodzinnym Poncjuszów, gdzie urodził si˛e jeszcze jego dziad, ˙zołnierz Sulli. Przypomniał sobie pewn ˛a melodi˛e. Słyszał j ˛a ostatnio na przyj˛eciu u Agrykoli, ´spiewan ˛a przez pokracznego błazna po to, by go wykpi´c. Zagwizdał w roztargnieniu nuty, które chodziły za nim potem przez cał ˛a noc natr˛etnie jak wizja: U˙zywaj, brachu, ˙zycia, bo jutro mo˙ze zgnijesz. Krewni podziel ˛a cały twój maj ˛atek. Usłyszał kroki. Do atrium wszedł niewolnik i podaj ˛ac, zwyczajem wschod- nim, na twarz oznajmił, i˙z szlachetny Trasyllos przysłał ˙zołnierza z wiadomo´sci ˛a, ˙ze tłum ˙Zydów zebrał si˛e znów na placu przed pretorium i niecierpliwi si˛e, ocze- kuj ˛ac wyroku ´smierci na Jezusa bar Nash. — Wzmocniony oddział stra˙zy i lektyk˛e! — rozkazał