... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
W ¿yciu on ani ora³, ani sia³, ani zbiera³. Walnêliœcie, powiadam, z tym sianiem, a¿e duch poszed³. - Bajlifa w³asne s³owa! - zaperzy³ siê mieszczanin. Bêdzie on pod prangerem sta³ do zorzy za to, ¿e sia³! Sia³ zaœ, z³oczyñca, za nilfgaardzkim poduszczeniem i za nilfgaardzkie srebrniki... Dziwne, prawda, zbo¿e jakieœ sia³, zamorskie bodaj... Niech wspomnê... Aha! Defetyzm! - Tak, tak! - zawo³a³ sprzedawca amuletów. - S³ysza³em, mówi³o siê o tym! Nilfgaardzcy szpiegarze i elfy mór szerz¹, studnie, Ÿród³a i ruczaje ró¿nymi jady zatruwaj¹, a to akurat bieluniem, szalejem, lepr¹ i defetyzmem. - Ano - kiwn¹³ g³ow¹ mieszczanin w wilczurze. Wczora dwóch elfów powiesili. Pewnikiem za to trucie w³aœnie. - Za rogiem tej uliczki - pokaza³ lancknecht - jest ober¿a, w której urzêduje komisyja werbunkowa. Wielka p³achta tam jest rozpiêta, na niej temerskie lilie, znane ci przecie, ch³opcze, trafisz wiêc bez k³opotu. Bywaj w zdrowiu. Dajcie nam bogowie spotkaæ siê w lepszych czasach. Bywajcie i wy, panie przekupieñ. Handlarz zachrz¹ka³ g³oœno. ' - Cni panowie - powiedzia³, kopi¹c w kuferkach i puzdrach - pozwólcie, bym za wasz¹ pomoc... W dowód wdziêcznoœci... - Nie trudŸcie siê, dobry cz³eku - rzek³ z uœmiechem lancknecht. - Pomog³o siê i ju¿, nie ma o czym gadaæ... - Mo¿e cudowna maœæ przeciw postrza³om? - handlarz wyszpera³ coœ na dnie puzdra. - Mo¿e uniwersalny a niezawodny lek na bronchit, podagrê, parali¿, ³upie¿ tudzie¿ zo³zy? Mo¿e balsam ¿ywiczny na u¿¹dlenia pszczó³, ¿mij i wampirów? Mo¿e talizman do ochrony przed skutkami spojrzenia z³ego oka? - A macie mo¿e - zagadn¹³ powa¿nie drugi lancknecht - coœ do ochrony przed skutkami z³ego ¿arcia? - Mam! - krzykn¹³ rozpromieniony handlarz. - Oto wielce skuteczna dryjakiew z magicznych korzeni uczyniona, pachn¹cymi zio³y doprawiona. Wystarcz¹ trzy krople po posi³ku. Proszê, bierzcie, cni panowie. - Dziêki. Bywajcie tedy, panie. Bywaj i ty, ch³opcze. Powodzenia! - Uczciwi, polityczni i grzeczni - oceni³ handlarz, gdy i ¿o³nierze zniknêli w t³umie. - Nie co dnia takich napotkasz. No, aleœ i ty uda³ mi siê, paniczu. Có¿ tedy tobie dam? Amulet piorunochron? Bezoar? ¯ó³wi kamyk przeciw wiedŸmowym urokom skuteczny? Ha, mam i trupi z¹b do okadzania, mam i k¹sek ususzonego diablego ³ajna, dobrze jest takie w prawym bucie nosiæ... Jarre oderwa³ wzrok od ludzi zawziêcie zmywaj¹cych ze œciany domu napis PRECZ Z ZASRAN¥ WOJN¥. - Ostawcie - powiedzia³. - Czas na mnie... - Ha - wykrzykn¹³ handlarz, wyci¹gaj¹c z puzdra mosiê¿ny medalionik w kszta³cie serduszka. - To winno ci siê przygodziæ, m³odzieñcze, bo rzecz to w sam raz dla m³odych. Jest to wielki rarytas, jeden tylko taki mam. To czarodziejski amulet. Sprawia, ¿e o nosz¹cym jego mi³a nie zapomni, choæby czas ich rozdzieli³ i mnogie mile. Otó¿ spójrz, tu siê otwiera, wewn¹trz karteluszek z papirusu cienkiego. Na onym karteluszku inkaustem magicznym, czerwonym, który mam, wystarczy imiê ukochanej zapisaæ, a owa nie zapomni, serca nie odmieni, nie zdradzi i nie porzuci. No? - Hmmm... - Jarre zaczerwieni³ siê lekko. - Czy ja wiem... - Jakie imiê - kupiec zanurzy³ patyczek w magicznym inkauœcie - mam zapisaæ? - Ciri. To znaczy, Cirilla. - Gotowe. Bierz. - Jarre! A ty co tu robisz, do kroæset diab³ów? Jarre odwróci³ siê gwa³townie. Mia³em nadziejê, pomyœla³ machinalnie, ¿e zostawiam za sob¹ ca³¹ moj¹ przesz³oœæ, ¿e wszystko bêdzie teraz nowe. A bez przerwy niemal wpadam na starych znajomych. , - Pan Dennis Cranmer... Krasnolud w ciê¿kiej szubie, kirysie, ¿elaznych karwaszach i lisim sz³yku z kit¹ obrzuci³ bystrym spojrzeniem ch³opca, handlarza, potem znowu ch³opca. ' - Co ty - spyta³ surowo, strosz¹c brwi, brodê i w¹sy tutaj robisz, Jarre? Ch³opiec przez moment zastanawia³ siê, czy nie sk³amaæ, a dla uwiarygodnienia nie wpl¹taæ w k³amliw¹ wersjê ¿yczliwego kupca. Ale prawie natychmiast porzuci³ pomys³. Dennis Cranmer, s³u¿¹cy niegdyœ w gwardii ksiêcia Ellander, cieszy³ siê opini¹ krasnoluda, którego trudno oszukaæ. I nie warto próbowaæ. - Chcê zaci¹gn¹æ siê do wojska. Wiedzia³, jakie bêdzie nastêpne pytanie. - Nenneke zezwoli³a na to? Nie musia³ odpowiadaæ. - Zwia³eœ - pokiwa³ brod¹ Dennis Cranmer. - Zwyczajnie zwia³eœ ze œwi¹tyni. A Nenneke i kap³anki rw¹ tam sobie w³osy z g³owy... - Zostawi³em list - b¹kn¹³ Jarre. - Panie Cranmer, ja nie mog³em... Ja musia³em... Nie godzi³o siê siedzieæ bezczynnie, gdy nieprzyjaciel w granicach... W groŸnej dla ojczyzny chwili... A do tego ona... Ciri... Matka Nenneke za nic nie chcia³a siê zgodziæ, chocia¿ trzy czwarte dziewcz¹t ze œwi¹tyni pos³a³a do armii, mnie nie pozwala³a... A ja nie mog³em... - Wiêc zwia³eœ - srogo zmarszczy³ brwi krasnolud. Do kroæset sakramenckich demonów, powinienem zwi¹zaæ ciê w kij i odes³aæ do Ellander kuriersk¹ poczt¹! Kazaæ ciê zamkn¹æ w jamie pod zamkiem do czasu, gdy kap³anki zjawi¹ siê po odbiór! Powinienem... Sapn¹³ gniewnie. - Kiedy ostatnio jad³eœ, Jarre? Kiedy ostatnio mia³eœ w gêbie ciep³¹ strawê? - Prawdziwie ciep³¹? Trzy... Nie, cztery dni temu. - ChodŸ. - Jedz wolniej, synku - upomnia³ Zoltan Chivay, jeden z kamratów Dennisa Cranmera. - To niezdrowo ¿reæ na chybcika, nie ¿uj¹c jak nale¿y. Dok¹d ci tak spieszno? Wierz mi, nikt ci tej strawy nie odbierze. Jarre nie by³ tego taki pewien. W g³ównej sali zajazdu „Pod Misiem Kud³aczem" odbywa³ siê w³aœnie pojedynek na ku³aki. Dwóch przysadzistych i szerokich jak piece krasnoludów pra³o siê piêœciami, a¿ dudni³o, wœród ryku kamratów z Ochotniczego Hufu i aplauzu miejscowych prostytutek. Trzeszcza³a pod³oga, pada³y meble i naczynia, a krople rozsiewanej z rozbitych nosów krwi sypa³y siê dooko³a jak deszcz. Jarre tylko czeka³, kiedy któryœ z wojowników runie na ich oficerski stó³, zwalaj¹c drewniany talerz Ze œwiñskimi golonkami, michê parzonego grochu i gliniane kufle. Prze³kn¹³ szybko odgryziony kawa³ t³ustoœci, wychodz¹c z za³o¿enia, ¿e to, co po³kniête, to jego. - Nie bardzo poj¹³em, Dennis - drugi krasnolud, nazywany Sheldonem Skaggsem, nawet nie odwróci³ g³owy, choæ jeden z walcz¹cych omal go nie zawadzi³, zadaj¹c sierpowy. - Skoro ten ch³opak to kap³an, to jak¹ mod¹ jemu siê zaci¹gaæ? Kap³anom krwi przelewaæ nie Iza. - On jest wychowankiem œwi¹tyni, nie kap³anem. - Nigdy, psiakrew, nie mog³em zrozumieæ tych pokrêtnych ludzkich zabobonów. No, ale z cudzych wierzeñ nie godzi siê drwiæ... Wynika jednak, ¿e ten tu m³odzian, choæ w œwi¹tyni wychowany, nie ma nic przeciwko rozlewowi krwi. Zw³aszcza nilfgaardzkiej