... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Tak to tak, ale przenosiny te mogła spowodować także koniunktura rzemieślniczo-handlowa. Marzę czasami o tym, by ktoś wreszcie wynalazł urządzenie, z pomocą którego stało by się możliwe zajrzenie do wnętrza ziemi, kryjącej szczątki wymarłych cywilizacji. Bez sięgania po szpadel. Niczym narzędzie chirurgiczne, nie rozcinające krwawo ciała (takie ostatnio skonstruowali ponoć Japończycy). Za wariantem harkawickim dyslokacji przedhistorycznych Krynek dodatkowo przemawia prosta linia zapomnianego szlaku przez Odelsk do Grodna, obok Harkawicz właśnie. Panie Jurku, znalazłszy się natomiast ¦ załóżmy ¦ piętnaście wieków wstecz w tych okolicach, raczej z nikim nie dałoby się nam pogwarzyć. Z tej banalnej przyczyny, że nie spotka- 16 libyśmy w tych stronach Słowian, jeno samą Jaćwieź, wzmiankowaną jeszcze przez antycznych geografów. Rzecz także w tym, że prawie nic nie jest wiadomo dzisiaj o języku jaćwieskim, prócz pewności, że należał do grupy języków bałtyjskich. Brak zapisów. ¦ Nie byłbym znowu tego taki pewien. Śmiem tak twierdzić, gdyż ¦ tak jak i Pan ¦ znam i mogę jeszcze zrozumieć język cerkiewnosłowiański. Otóż, jak dowodzą badacze, jego korzenie sięgają mowy Drugowitów, czyli białoruskich Drehowiczów. Jeden z odłamów tego plemienia w V-VI stuleciu, pod naciskiem koczowników, może i Jaćwięgów, wywędrował na tereny dzisiejszej Macedonii i zasiedlił znaczne obszary wokół Sołuni (Salonik). Stamtąd wywodzili się Święci Bracia Sołuńscy Cyryl i Metody, którzy tę gwarę wzięli za podstawę do przekładów z greckich tekstów liturgicznych. Gdybyśmy więc w swej wędrówce napotkali Jaćwięga, ale osadnika, jego słowa byłyby dla nas pewnie jako-tako zrozumiałe. Porozmawiać z nim, fakt, raczej by się nie dało. ¦ Muszę jednak Pana zmartwić, Panie Jurku: odkrycia archeologiczne na naszym terenie z okresu rzymskiego jednoznacznie świadczą o tym, że mieszkamy oto na styku dawnych plemion bałtyjskich i... germańskich. Polska jako kolebka Prasłowian okazuje się być świeżej daty mitem. Od Bałtyku szerzyli się wtedy Germanie, od Karpat zaś ¦ Celtowie (np. Kielce ¦ przypuszczalnie od łacińskiej wymowy: Celt). Niewątpliwy areał Słowian to Wołyń i Podole, południowe Polesie. Stamtąd poszli w różne strony także Drehowicze. Słowianie zaczęli przenikać w te nasze obecnie opola w szóstym-siódmym stuleciu. W ową Wędrówkę Ludów ruszyli oni również na Bałkany; będąc przed paru laty w Słowenii, w Alpach Julijskich, nie mogłem wyjść ze zdumienia, że bez żadnego przygotowania rozumiem ich odżywki, niemal identyczne z dialektem Poleszuków (wystarczyło zamienić dźwięczne „h” na „g”). Nawet wypiek chleba u nich, tudzież domowe wyroby kulinarne jako żywo przypominały mi moje częstowania się w gościnnych chatach koło Hajnówki. I typ rasowy ten sam. Aż się chciało z nimi „goworyti”. Znaczący napływ Rusinów obserwują badacze Grodzieńszczyzny w sam koniec dziesiątego stulecia. Przy czym zaskoczyło ich odkrycie jednoczesnego powstania szeregu ośrodków miejskiego typu w Nadniemeniu ¦ Grodna, Wołkowyska, Słonimia ¦ w archeologicznych warstwach których ślady pierwszych budowli sakralnych datowane są na wiek z okładem później. Co to może znaczyć? A to, że miało miejsce masowe uciekinierstwo ruskich pogan przed państwową chrystianizacją, urzędniczo bezwzględną, zapoczątkowaną w ów rok 988. Umykano w ciągle niepodległe włości jaćwieskie, trafnie licząc, że poganin przyjmie poganina. Tym prościej, iż niejeden bóg był wspólny u nich, a i znajomości u wielu były nie od wczoraj... Rusin już nie mógł żyć w skórach, swędziała go ręka, żeby orać, siać, hodować, tkać, wznosić twierdze na wypadek pogoni kniażej; ten i ów przybył tu z całym dobytkiem, wraz z żonami i dzieciskami. A w pierwszym rzędzie z wiedzą wzbudzającą szacunek u niepiśmiennych wszak Jaćwięgów. Zaowocowało to dwuplemiennym Księstwem Grodzieńskim, nad wyraz bitnym, wyprawiającym się w przyszłości na Państwo Zakonne i Brandenburgię. Dającym azyl i perspektywy życiowe szukającym ratunku Prusom z Warmii i Galindii, z krainy Wielkich Jezior. To nie przelewki! Nie bajania dobranockowe. ¦ Te zapomniane wczesnośredniowieczne kamienne cmentarzyska ¦ kto wie, czy nie są najstarszymi zabytkami kryńskiej ziemi. Jeśli nawet pochówki na nich odbywały się w obrządku chrześcijańskim, czyli najwcześniej w X-XI wieku, to niewykluczone, że i na długo przedtem grzebano tam ludzi. Zważywszy, że misjonarze spod znaku krzyża w nawracaniu niewiernych częstokroć uciekali się do przejmowania pogańskich symboli, wierzeń i miejsc kultu. Niemal wszędzie ziemia przykryła ślady naszych przodków już bezpowrotnie. We wnętrze wzgórz pod Harkawiczami lub Knyszewiczami można jednak zajrzeć nie czekając na 17 wynalezienie, jak to Pan określił, jakiegoś „ziemskiego rentgena”. Chciałbym, aby te miejsca zbadali nie tyle archeolodzy, co antropolodzy. Właśnie oni ¦ ci specjaliści od historii ludzkich kształtów ¦ mogliby, sądzę, odpowiedzieć na pytanie: ile dziś jest w nas z Jaćwięgów, a ile ze Słowian. Ten, niewyjaśniony do końca, temat pojawił się w czasach ostatniej wojny, kiedy to Niemcy ujrzeli w nas, Białorusinach, swych dalekich bałtyjsko-germańskich braci. Takie wnioski wysunął już dawno znany polski antropolog, Jan Czekanowski, w swej książce „Człowiek w czasie i przestrzeni”. Pamiętam, kiedy ją przeczytałem, zacząłem bliżej przyglądać się mym ziomkom spod Sokółki, Hajnówki i Bielska Podlaskiego. Rzeczywiście w kształcie ich twarzy, ciał i sposobie poruszania się dostrzegłem wiele cech wspólnych. Nie mogłem jakoś jednak przekonać się do związków z dalekimi Germańcami. Swoich, jeśli już, widzę za to wśród Rosjan, Ukraińców, a nawet Serbów i Chorwatów. ¦ Proszę Pana, w naszym kręgu cywilizacyjnym takie cmentarze są z reguły o wiele starsze od jakichkolwiek innych postrzegalnych śladów zaprzeszłych dziejów. Idzie tu o rzecz najzwyklejszą pod słońcem ¦ o użyty materiał: budulcem wówczas było drewno. Jeśli przetrwało ono we fragmentach gdzieś, nawet dębowe, to tylko dzięki podmokłej w danym miejscu glebie, wyizolowanej z dostępu powietrza (jak wiadomo, tlen rozkłada)