... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Krzyknąłem, a Imish po raz kolejny wzleciał ku sufitowi. Kuśtykałem korytarzem najszybciej jak mogłem, kiedy uprzytomniłem sobie, że twarz wyglądała strasznie znajomo. Wróciłem, skręciłem za róg, zobaczyłem Imisha, który stal na podłodze i potrząsał główką, za oknem zaś śmiała się z nas Laura. - Naprawdę zabawne! - ryknąłem oschle. Zamachała ręką na znak, że mnie nie słyszy i żebym otworzył jej tylne drzwi. Gdy wpuszczałem ją do środka, ciągle jeszcze się śmiała. Poszła za mną do salonu. Wziąłem długi łyk, aby się uspokoić i zgromiłem spojrzeniem Laurę, która usiadła na tapczanie. Starała się zapanować nad wesołością. - Gdybyście tylko mogli się zobaczyć! Imish strzela w sufit, ty kuśtykasz jak Quasimodo! - Cha, cha, cha - odpowiedziałem z sarkazmem. - Przepraszam. Nie zamierzałam cię przestraszyć. Wypiłem następny łyk. - No i jak poszło? - Doskonale - warknąłem. - Więc dlaczego utykasz? Kolejny łyk. - Wypadek podczas gry w golfa - mruknąłem. Kiwnęła głową. Spytała o zdrowie pozostałych. Pogładziła narzutę na tapczanie. Zauważyłem, że ma na sobie sukienkę w jej ulubionym błękitnym kolorze. Przez jakiś czas każde z nas wpatrywało się w inną ścianę. Dolałem sobie szkockiej. Włączyłem telewizor, żeby obejrzeć wiadomości. Zwyczajne informacje. Bomby w samochodach i nowe diety. Odpady nuklearne i Cher. Osiadaliśmy przez około półgodziny. Potem stwierdziłem, że idę spać. - Może nie powinnam cię w to wpakować? - spytała. - Może - odparłem z obłudnym uśmieszkiem. - Nie ja cię wybrałam, John. - No to co? - warknąłem. - I nie planowałam się w tobie zakochiwać. - Chcesz wiedzieć, jak poszło? - zapytałem. - Powiem ci. Mój brat, który nie zranił nikogo od czasów, gdy w college'u grał w amerykański futbol, odstrzelił dzisiaj pewnej pannie łeb. Wiem, że chciała nas skrzywdzić. Jednak Hogan zabił kobietę, którą jeszcze wczoraj kochał i będzie musiał z tym żyć. A ona nawet nie była kobietą. Chryste! Nie była nawet rodzaju żeńskiego ! Potem musieliśmy owinąć ją - tę rzecz, która wyglądała jak ludzka istota - w folię, wepchnąć w perski dywanik mojej matki i obwiązać liną. Położyliśmy ciało w furgonetce Jacka. Musiałem wyszorować najpaskudniejszy, najbardziej śmierdzący bałagan, jaki kiedykolwiek widziałem i wymyć wszystko tak dokładnie, by nie zostały żadne ślady. Na czworakach zmywałem lizolem kawałki mózgu ze ściany i myślałem: „Jeśli mama zobaczy kuchnię w takim stanie, zabije mnie”. Później wygrzebałem jedną ze starych koszul mojego ojca, ponieważ mojej nie sposób było doczyścić (spaliliśmy ją). Jack i Hogan od tamtej pory stali się wielkimi przyjaciółmi. Gawędzili sobie o Afryce i wpychali lody dove do kosza... Spróbuj tego któregoś dnia. Następnie należało Pozbyć się miaty. Usiedliśmy w kuchni, pachnącej teraz jak oddział szpitalny i dyskutowaliśmy o tym. Wrzucimy samochód do rzeki? Spalimy go? Ukryjemy go w garażu, aż sprawa ucichnie? Hogan wymyślił, by go przemalować. Samochód okazał się prawdziwym problemem! Co tam ciało. Najważniejsze, co zrobimy z samochodem! Hogan dostaje nagle olśnienia i mówi o jakimś przyjacielu - lakierniku, na co Jack stwierdza: „Nie ma mowy, stary. Nie możemy wciągać nikogo z zewnątrz”. Zmiażdżyłem w zębach kilka kostek lodu i kontynuowałem: - W końcu Hogan ofiarowuje się odstawić samochód pod dom dziewczyny. Ma dobry powód, w końcu go jej sprzedał, w razie czego może powiedzieć, że zareklamowała auto i podrzuciła mu je do sprawdzenia. Przejechał się niby miatą na próbę, nie znalazł niczego niewłaściwego i odstawił samochód pod jej dom. Brzmi wiarygodnie, co? Więc pojechaliśmy za nim i zabraliśmy go. Hogan wskoczył na siedzenie i wypalił: „Chryste, jej schowek na rękawiczki był pełen M & Msów!” Pękaliśmy ze śmiechu, siedząc w furgonetce z ciałem w dywaniku. Jack powiedział, że zna idealne wysypisko śmieci w Romeo, które powinno załatwić sprawę, ale lepiej podrzucić tam ciało po zmroku. Zgłodnieliśmy, więc zatrzymaliśmy się na donaty od Dunkina. Świetny pomysł. Rozsiedliśmy się na stołkach, a tu po trzech minutach na parking zajeżdża policyjny radiowóz. Dwóch gliniarzy wchodzi i siada obok nas przy kontuarze. Trząsłem się jak osika, podczas gdy Jack wspomniał którąś ze swoich trudniejszych spraw, a Hogan opowiadał o dniu w Afryce, gdy zepsuł mu się jeep, złapała go powódź i uratował czarne dziecko przed utonięciem. Stwierdził, że od tamtej pory święty Krzysztof ma dla niego „szczególne znaczenie”. I wówczas moi towarzysze zaczęli rozmawiać o Bogu. Jack spytał o kobiety - księży, Hogan zaś skonstatował: „Biblia to dobra książka, ale jest w niej zbyt wielu bohaterów”. Ja przez cały czas bacznie się przypatrywałem gliniarzom, potrząsając nerwowo głową, jakbym ich pytał: „Wierzycie tym facetom?” Tak czy owak, skończyliśmy na wysypisku. Samochód nam utknął, ponieważ jechaliśmy bez świateł i wpakowaliśmy się w gliniastą skarpę. Wyciągnęliśmy dywanik i akurat wpychaliśmy go pod jakieś śmieci, kiedy ktoś się pojawił. Na szczęście była to tylko para dzieciaków szukających miejsca, by się zabawić. Musieliśmy przeczekać