... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Nie myliłam się. Drzwi zaskrzypiały, choć starałam się je zamknąć najciszej. Kilka głów podniosło się znad książek i spojrzało w moją stronę. On jednak nie drgnął. Usiadłam w miejscu, z którego mogłam go obserwować wygodnie i bezkarnie. Nie potrafiłam się jednak skupić nad tym, co zaplanowałam zrobić. Krążyłam myślami wokół niego w nadziei, że się odwróci, spojrzy, może wyjdzie na korytarz. Wtedy oczywiście wyszłabym za nim. Byłam już zdecydowana wykonać każdy gest, który pozwoliłby się do niego zbliżyć. Wychodziłam dwa razy na papierosa i paliłam go w samotności. Podczas trzeciej przerwy i przy zapalaniu trzeciego już papierosa zwątpiłam w swoją telepatyczną siłę przyciągania. Drzwi czytelni jednak otworzyły się. Ręka mi zadrżała, wszystko we mnie zakołatało gwałtownie, ale uśmiechnęłam się i patrząc zdecydowanie w jego ciemne oczy, powiedziałam: Do trzech razy sztuka. Pomyślałam sobie, że jeżeli teraz nie wyjdziesz, to nigdy już nie odważę się podejść do ciebie i się odezwać. Masz rację powiedział. Coś jest w tej trójce magicznego. W kręgu tajemnic: Ojciec, Słowo i Duch Święty. W przestrzeni: linia, płaszczyzna i bryła. W tańcu klasycznym epoki Lully'ego:fiiite, opposition i ensemble. Jeżeli chodzi o czas: przeszły, teraźniejszy i przyszły. No więc: do trzech razy sztuka. Słuchałam go z miną, jakiej nie powstydziłby się ani Cemi, ani Fronesis. Jesteś matematykiem i lubisz Limę. Niesamowite wręcz zestawienie. Jestem fizykiem teoretykiem, a z Raju Limy rzeczywiście nie znalazłem wyjścia i wcale mnie to nie smuci powiedział. Nie poszliśmy ani do kawiarni, ani na spacer. Chociaż może spacerem właśnie była nasza droga pod mój dom, bo przecież, pamiętam, kluczyłam specjalnie po różnych uliczkach, aby spędzić z nim jak najwięcej czasu. Nie pamiętam już szczegółów naszej w tamtym momencie rozmowy. Pozostało we mnie jednak poczucie czegoś zwartego, konkretnego, jakiś obraz kształtów, które tak wyraźnie stają się tuż przed zapadnięciem zmierzchu. Tutaj mieszkam pokazałam okno na piętrze. Sama? zapytał. Mam to szczęście powiedziałam z mocnym postanowieniem, że nie zaproszę go teraz na herbatę, bo wszystko mogłoby stać się zbyt banalne, a tego najbardziej bym sobie nie życzyła. Chyba jednak ani się tego nie spodziewał, ani o tym nie pomyślał, bo pożegnał się szybko i zniknął w bocznej uliczce. Nie wiem, jak minął tydzień do następnej środy. Zapewne jak zwykle w pracy, pomiędzy premierą teatralną, a wystawą, którą oglądałam. Wiem jednak, że minął tylko dlatego, że i w nim była środa. Czekał w kręgu swojej lampy. Mówię: czekał bo chciałam wierzyć, że tak właśnie było. Zresztą, tym razem podniósł głowę, gdy tylko zaskrzypiały drzwi i uśmiechnął się do swoich książek. Byłam spokojna. Potrafiłam czytać i notować. Po dwóch godzinach pracy poszliśmy do mnie. Stało się to zwyczajnie. Nikt o nic nie pytał, nie zapraszał. Mało mówił. Dopiero później zrozumiałam, że mówił jednak najwięcej wtedy, gdy milczał. Najważniejsze, że odnajdowaliśmy się w tym milczeniu, które nigdy nie stawało się ciężarem. Nie wiem, kim był wewnątrz swojego życia, w nocy, nad ranem. Wszystko w nim kochałam: i jasność i ciemność, i milczenie i brzmienie jego głosu. Nawet te marzenia i wspomnienia, jakie chował w tajnych zakamarkach i na temat których uparcie milczał. Nawet tę nieokreśloną bezradność, która nie pozwalała mu odnaleźć drogi do samego siebie, ale także i siłę, z jaką jej poszukiwał, rozkładając ręce, urywając w pół słowo, patrząc w moje oczy, w których chciał jakąś część siebie zobaczyć. W następną środę nie będzie mnie w bibliotece powiedziałam podczas któregoś, również środowego wieczoru. Wyjeżdżam skoro świt zobaczyć nowe przedstawienie teatralne. Zobaczyłam go potem wbiegającego w ostatniej chwili na peron. Miał zaspane oczy i zmierzwione włosy. Nie wiem, dlaczego nie spędziliśmy tej pierwszej nocy na moim szerokim tapczanie albo na jego łóżku, tylko w hotelowym pokoju. Nie wiem, dlaczego tam właśnie dotykaliśmy się po raz pierwszy, zaspokajając nasze pragnienie i sycąc się ciałami. Jesteś moją liczbą pierwszą mówił. Dlaczego pierwszą? pytałam zdziwiona