... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

.. pan wynajB wóz od ojca... ojciec kazaB odwiez... Nadle[niczy podszedB do niego.  Wiem, wiem. Nic si nie bój. WiozBe[ prawdziwego zbója, a teraz odwieziesz go, zwizanego jak barana, do Dziczej Gajówki. ChBopak popatrzyB ze zgroz na Szarego.   % Jak trzeba  to odwioz. Ale tdy pod gór koD nie da rady.  Jasne, |e nie! Objedziemy drog przez las. Otó| i torba, a w niej peBno zegarków. Mo|emy sobie powinszowa. UdaB si poBów. Trzej chBopcy nie brali bezpo[redniego udziaBu w zatrzymywaniu Szarego. PosBusznie stali na boku. Teraz zbli|yli si jeden za drugim i przygldali pojmanemu jak wilkowi w klatce. Marcin zapytaB:  - No to co, panie nadle[niczy? ZaBadujemy ptaszka?  Zaczekaj pan! Jest przecie| ten drugi. ZupeBnie o nim zapomniaBem. Ale bo te| siedzi tak cicho...  Rzeczywi[cie, zemdlaB albo co?  powiedziaB Marcin bez [ladu przejcia. Ale Rudzielec nie zemdlaB. Wyniesiony z krzaków patrzyB na Szarego z bezgranicznym przera|eniem. Szary splunB w jego kierunku. 10  Kim Jest Rudzielec? 145  ZdradziBe[, ty tchórzu! Tomasz spojrzaB na obu.  Panie nadle[niczy, ja bym nie dawaB ich obu na jeden wóz. Ten Szary gotów temu drugiemu zbami wpi si w gardBo. Ów ze zBaman gir niech jedzie, a Szary mo|e i[ piechot. Kopyta mu rozwi|emy i wezmiemy midzy dwie lufy. Zaledwie jednak Marcin przeciB wizy na nogach Szarego, opryszek z nagB determinacj rzuciB si w bok i poczB ucieka, chocia| ze zwizanymi rkami, ku gstym zaro[lom wiklinowym nad jeziorem. Marcin strzeliB za nim i chybiB. Kostek rzuciB si na ziemi, stoczyB ze zbocza i wpadB prosto pod nogi uciekajcemu. Szary fiknB kozBa, a zanim si pozbieraB, ju| wszyscy trzej chBopcy siedzieli mu na plecach. Tym razem uspokoiB si naprawd. Tomasz dla wikszej pewno[ci owizaB go mocno link w pasie, a drugi koniec linki okrciB sobie dokoBa pi[ci. Marcin przyBo|yB luf do pleców Szarego.  Teraz mo|emy i[.  Idzcie prosto w gór [cie|k  powiedziaB nadle[niczy. A jak przyjdziecie, zamknijcie Botra w spichrzu. Niech tam poczeka na przyjazd milicji. My pojedziemy naokoBo. Nadle[niczy z pomoc chBopców uBo|yB Rudzielca na sianie. KoD ruszyB krokiem, nikt si nie przysiadB na wóz, nawet bardzo zmczony Maciek. W ten sposób wdrowali do[ dBugo. Ju| ksi|yc wzeszedB i prze[wiecaB midzy drzewami, tak |e mogli na wskiej drodze unika wstrzsów szkodliwych dla chorego. Rudzielec le|aB cicho, oczy zamknB. Maciek w pewnej chwili zauwa|yB, |e spod jego zaci[nitych powiek spBywaj Bzy. Byli ju| blisko gajówki, kiedy Rudzielec odezwaB si do nadle[niczego: 146  Panie szanowny... Ten chBopiec, którego[my zwizali...  Maciek.  Maciek mówiB mi, |e mój brat byB dzi[ rano w nadle[nictwie.  Owszem. ByB