... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Ujrzała swe odbicie w oczach Jehana. — Zapoznana z misterium... Faris niewiele słyszała. Nie przejęła się tym, że Jehan zdjął jej z czoła Klejnot Ognia. Miała wrażenie, jakby stąpała jego stopami, jakby w niej przebywał. Prowadzono ją naokoło kręgu. Roztaczała wokół siebie kojące ciepło wszystkich ognisk w kraju; płonęła w żyłach każdej poruszającej się istoty, materię przekształcając w energię. Wyczuwała delikatne płomyki więzi łączących od dawna poślubione pary, zaufanie przyjaciół, żarliwość kochanków, którzy są paliwem dla siebie nawzajem. Musnęła w przelocie natężony umysł Caolina, pochłonięty wielkim zadaniem. Stała i płonęła nie spalającym ogniem. Caolin miał na sobie białą szatę. Stał zgięty w ukłonie nad nagim kamieniem pośrodku swej kaplicy. Złote naczynie wciąż było puste, podobnie jak ołtarz wciąż był tylko kamieniem. Poświęcił cztery kąty czterem żywiołom, na których współdziałaniu opierało się całe ziemskie życie, lecz poszczególne części wciąż nie tworzyły całości. Teraz musiał się zająć środkiem — zrównoważyć, zespolić, skoncentrować moce. Podszedł raz jeszcze do ołtarza ziemi i położył rękę na pryzmie węgla. — Istoto ziemi, do ciebie przyzywam całą ziemską potęgę. Wyobraził sobie, że wszystkie siły, jakie umieścił w tym ołtarzu, przepływają po twardych, omszonych grudkach węgla. Zaniósł je do złotej misy. W następnej kolejności podszedł do ołtarza wody i namacał pryzmę suszonych wodorostów, wzywając w myślach całą wytrwałą siłę morza, by się w nich zawarła. Potem dorzucił je do węgla. Nim zabrał kadzidło z ołtarza powietrza, położył szczególny nacisk na inwokację wypowiadaną do żywiołu, którego obecność była równie nieodzowna dla życia ognia, co i dla jego własnego. Ostatecznie zwrócił się do ołtarza ognia, którego płomień, jak wszystkie płomienie, narodził się przed wiekami z żaru słońca. Przytknąwszy białą świeczkę do dużej świecy, obserwował z zapar- tym tchem, jak iskry obejmują oblane woskiem włókna knota, na- bierają mocy i stają się płomykiem. — Istoto ognia, ty jesteś nasieniem światła, ośrodkiem, wokół którego zbierają się wszystkie pierwiastki. Wstał i trzymając ostrożnie świeczkę, zaczął obchodzić kaplicę. Zrazu cicho zaczął intonować imiona żywiołów i atrybuty, jakie im przydał. Stopniowo jednak podnosił głos, aż wreszcie echa tłukły się w jego głowie, podobnie jak odbijały się od ścian kaplicy. Był oszołomiony i ciągle jeszcze huczało mu w uszach, gdy odwracał się do głównego ołtarza i wrzucał świeczkę do złotej misy —jej zawartość zajęła się błękitnym ognikiem, zasyczała, błysnęła jaśniej. Caolin wstrzymał oddech, błagając w duchu, by nie zgasło. Kręciło go w nosie od pomieszanych zapachów sandałowca i morsz- czynów. Podpałka syczała i skwierczała, ogieniek migotał z począt- ku niepewnie, lecz już po chwili szumiał spokojnie w misie. Nie ruszając świeczki ze skraju misy, Caolin oczyścił umysł ze wszystkiego prócz myśli o mocach, które teraz przyzywał. Położył dłonie na kamieniu po obu stronach misy. — W imieniu ziemi! W imieniu wody! W imieniu powietrza! W imieniu ognia! Jego okrzyk przerodził się we wrzask, kiedy zamykał moce wszystkich żywiołów w kamiennym ołtarzu. Stracił oddech, w oczach mu pociemniało, zachwiał się na no- gach. Wnet jednak zrozumiał, że wcale nie na skutek własnej słaboś- ci: to sam kamień zatrząsł mu się pod rękami. Ziemia drżała i dał się słyszeć głuchy pomruk, jakby poruszyło się we śnie jakieś wielkie zwierzę. Caolin dostał drgawek, gdy poprzez dłonie przechwycił z powrotem całą moc, jaką posłał do rdzenia góry. Znów krzyknął, niezdolny oderwać ręce od ołtarza. Przez chwilę ogarniał harmonię żywiołów nie samym tylko rozumem, ale każdą komórką ciała; stateczna moc góry równoważyła jego pozytywną energię. Na moment zamknięte przegrody w duszy Caolina zostały roz- warte i wtedy po raz drugi w życiu nie był sam. Pani Klejnotów!... Faris stała przed głównym ołtarzem w Świętym Gaju ze wzro- kiem porażonym przeczystym blaskiem. Ziemia drżała jej pod sto- pami, szumiało w skroniach i tętniło w uszach, choć serce biło miarowym rytmem. — Pani Klejnotów! Kiedy jednak powróciła jej zdolność widzenia, okazało się, że to nie jej serce biło tak miarowo, lecz łomotał bęben, a ziemia drżała pod stopami tańczących ludzi. Ponownie ją odziano w czarną szatę kapłanki. Stała nieruchomo, próbując odzyskać kontrolę nad ciałem — nad wzrokiem, oddechem, równowagą. Świadomość jej musiała udźwig- nąć spory bagaż nowych doświadczeń. Czuła w sobie zmagania żywiołów, a także rozdwojenie jaźni pomiędzy Faris-śmiertelniczką, a Panią Westrii, której ciałem była cała kraina, krwią — rzeki i strumienie, oddechem — wiatr, a życiem — krzepiące światło. Zniknęli gdzieś kapłani i kapłanki czterech żywiołów. Zamiast nich Faris ujrzała dwa kręgi: krąg ubranych na biało mężczyzn i krąg ubranych w czerń kobiet. Wszyscy przesuwali się wokół dwóch słupów i kamiennego ołtarza