... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Był z żoną na zakupach, na kolońskiej starówce wypili po lampce wina, szczęśliwi jak nowożeńcy trzymali się za ręce, wracając do domu. Powiedzieli sobie dobranoc i w tym momencie, po krótkim westchnieniu, młodszy Bochenek oddał Bogu ducha. Ksiądz Adam odczuwał ciągle jeszcze ten charakterystyczny, przeszywający, obezwładniający ból, naszpikowany żałością przytłaczającą i beznadzieją. Świadomość bezpowrotności, ostateczności tego faktu deprymowała. Odczucie bezsiły paraliżowało. Podczas pogrzebu młody ksiądz używał słów i zdań, których nie rozumiał. Ksiądz Adam modlił się ustami, jego serce czyniło mu wyrzuty, że zbyt mało czasu poświęcał młodszemu bratu, że nie zawsze był dla niego wzorem, że nigdy mu właściwie nie powiedział, jak bardzo go kochał. Ksiądz Adam powtarzał refren modlitewny: Który zmartwychpowstał, mając nadzieję, że jego brat Anzelm, który wierzył w zmartwychwstanie Jezusa, żyje; w świecie bez grzybów atomowych, nowotworów, zapaskudzonego powietrza, zanieczyszczonej wody, zatrutej żywności, zawałów serca i bliźnich, rozwiązujących wszystkie problemy przy pomocy noża, siekiery i naganu. Miał nadzieję, że będzie dzielił w niewiadomej przyszłości życie wieczne z bratem, rodzicami, krewnymi i przyjaciółmi, choć nie nalegał, żeby to nastąpiło niebawem. Kochał przydzielony sobie skrawek czasu i starał się go maksymalnie wykorzystać, tym maksymalniej im bardziej go ubywało. Który do nieba wstąpił! Ksiądz Bochenek wiedział, że niebo jest tajemnicą. Przenoszenie pojęć z doczesności na wieczność, sensu nie ma, od czasu do czasu wyobraźnia popełniała jednak ten błąd. Po raz pierwszy, gdy jako pięcioletni szkrab wkładał do trumny małego, dwuletniego braciszka Edwarda jego ulubione zabawki, dodając do nich swoje własne rysunki, portret Edka, zapłakanej mamy i zamkniętego w sobie taty. Gdy zaczął do trumny znosić jedzenie, sąsiadka próbowała mu wytłumaczyć, że Edek tego już nie potrzebuje. Przeszmuglował jednak kilka twardych cukierków. Po śmierci małego braciszka, bawił się przez dłuższy czas w pogrzeb, za co obrywał od mamy, taty i babci. Wracał uparcie do swojej zabawy, jeżdżąc po kuchni wyimaginowanym karawanem, mamrocząc łacińskie modlitwy, zastępując równocześnie dętą orkiestrę. Tylko dziadek Hugon traktował zabawę małego Adasia poważnie, pytając, kogo dzisiaj grzebie, na co Adaś odpowiadał w zależności od tego, kto właśnie umarł. Babcia dostarczała aktualnych informacji. Na pytanie dziadka odpowiadał więc na przykład tak: - Dzisiaj grzebiemy Alojza Kuflika, powstańca, który bił Niemców i swoją Stazyję. Dziadek kiwał z uśmiechem głową. Kiedyś powiedział do babci, że Adaś na pewno będzie przedsiębiorcą pogrzebowym albo farorzem. Jeden i drugi fach zapewnia dobrobyt. Niech się synek spokojnie bawi. Księdzu Bochenkowi zrobiło się wesoło. Smutek i radość są ze sobą mocno poplątane. Został farorzem, co ciocia Klara skomentowała wiele lat później następująco: z dwojga złego, Adam wybrał co lepsze. Ksiądz Bochenek odprowadzał w ciągu swego kapłańskiego życia bardzo wielu zmarłych na cmentarz, przeżył wiele niespodzianek, przeważnie smutnych, czasem wesołych. Kiedyś, w czasie panowania pierwszych sekretarzy, kroczył za pocztem sztandarowym. Sztandar dzierżył mocno pochylony weteran w powstańczej czapce. Obok kuśtykał chromy, z drugiej strony męczył się dychawiczny staruszek. Na sztandarze złotem haftowane słowa: Związek Bojowników o Wolność i Demokrację! Ksiądz wikary Bochenek pomyślał: - Jacy bojownicy, taka wolność i demokracja! Potem podsłuchał mimo woli rozmowę żałobników, idących w orszaku pogrzebowym: Tegoroczna zima jest niezła. - Lekkie mrozy. - To zdrowsze od deszczów. - Na pewno! - Jak nie ma zimy, to potem nie ma lata. - Tak. Przerwa. Słychać człapanie koni. - Stary górnik, a nie ma orkiestry. - Nie wszystkim grają. - Po co właściwie nieboszczykowi muzyka? - Przestał płacić składki. - Trzeba płacić składki, żeby na pogrzebie zagrali! - Za wszystko trzeba płacić. - Święte słowa. Przerwa. Słychać człapanie koni. - Będzie chyba zmiana pogody. - Mówili wczoraj w telewizji. - Z pogodą nigdy nie wiadomo. - Z moją Zosią też. Przerwa. Słychać człapanie koni. - Stary powstaniec, a nie ma orkiestry. - Nie wszystkim grają. - Trzeba płacić. - Zawsze trzeba płacić! Pogrzeb zbliżał się do cmentarza. Jeden z powstańców zatrzymywał samochody, bo trzeba było przejść przez ruchomą szosę. Potem już szeroka aleja, prowadząca na miejsce ostatniego spoczynku. Nad aleją transparent z napisem: Niech żyje przyjaźń Polsko-Radziecka. Socjalizm to pokój. Ksiądz wikary Bochenek pomyślał rozbawiony: poczucie humoru, czy jego kompletny brak? Machinalnie powtarzał: Który nam Ducha świętego zesłał i złapał się na tym. Wrócił więc do szpitala i do zesłania Ducha Świętego, Ducha prawdy i miłości. Był przekonany, że prawda i miłość są właściwie różnymi obliczami tej samej rzeczywistości. Rzec można, że ostatecznie miłość jest jedyną prawdą. Piłat nie mógł o tym wiedzieć, stąd jego pytanie, dzięki któremu poza obmyciem rąk, znalazł miejsce w historii Kościoła. Wolność człowieka ma służyć prawdzie i miłości. Prawda i miłość stanowią jej granice. Ksiądz Bochenek prosił Ducha Świętego, żeby nigdy nie zaniechał dążenia do prawdy i miłości