... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Ocknęła się na widok czyjejś ręki przed oczami. To Dick udawał, że łapie w powietrzu jakąś nie istniejącą rzecz, w którą Paula uporczywie się wpatrywała. — Coś ci się przywidziało? — zażartował, gdy spojrzała mu w oczy. W jego roześmianych oczach ujrzała coś, co sprawiło, że mimo woli opuściła długie rzęsy. Wiedział. To już nie ulegało żadnej wątpliwości. I właśnie dlatego spuściła rzęsy. — „Cyntia, Cyntia, myślałem o tobie" — zanuciła wesoło. Dick znów coś mówił. Sięgnęła po jego szklankę i wypiła resztę whisky. „Niech się dzieje, co chce — pomyślała. — Ona rozegra partię do końca. Może to jest szaleństwo, będzie jednak wiedziała, że żyje. Nigdy jeszcze tak nie żyła, ale gra warta świeczki, wszystko jedno, jaki rachunek trzeba będzie na końcu zapłacić. Miłość? Czy kiedykolwiek darzyła Dicka uczuciem, do jakiego była zdolna w tej chwili? A może przez tyle lat tkliwe przywiązanie brała za miłość? — Oczy jej roziskrzyły się, gdy spojrzała na Grahama. — Takich uczuć Dick nigdy w niej nie budził". Nie przywykła do mocnego trunku. Serce zabiło jej szybciej. Dick parę razy nieznacznie na nią zerknął. Wiedział, co znaczy blask w jej oczach, zaróżowione policzki, rozpalone usta. Mówił coraz mniej, nikt nie podtrzymywał rozmowy. Zapadło milczenie. Wreszcie Dick spojrzał na zegarek, wstał, ziewnął, przeciągnął się i oznajmił: — Czas spać. Głowa białego człowieka jest bardzo senna... Wypijesz na dobranoc, Evan? Graham skinął głową. Obydwaj mieli ochotę pokrzepić się trunkiem. — A Pani Trunkowa napiłaby się z nami? — spytał Dick Paulę. Potrząsnęła głową, podeszła do fortepianu i zaczęła składać nuty. Dick i Graham wypili. Graham zamknął fortepian, Dick czekał już w drzwiach. Gdy wyszli, znalazł się parę kroków przed nimi. Po drodze Graham gasił światła wedle wskazówek Pauli. Dick przystanął w miejscu, gdzie Graham powinien się pożegnać i pójść do swego pokoju w wieży wartowniczej. Zgasło ostatnie światło. — Tego się nie gasi, ty głuptasie! — zawołała Paula. — To światło pali się całą noc. Tyle usłyszał Dick. W ciemności poczuł, jak krew uderzyła mu do głowy. Przeklinał siebie za to, że kiedyś korzystając z ciemności całował kobiety, bo tylko dlatego domyślił się teraz, że tamci szybko się pocałowali, zanim znów zabłysło światło. Nie miał odwagi spojrzeć im w twarz, gdy znów podeszli do niego. Nie chciał widzieć, jak rzęsy przesłaniają szczere oczy Pauli, i niezgrabnie zapalał papierosa głowiąc się równocześnie, co powiedzieć, żeby pożegnanie wypadło naturalnie. — Jak, tam książka? Który rozdział? — zawołał za odchodzącym Grahamem. Paula trzymając Dicka za rękę i wymachując nią w powietrzu, podskakiwała, jakby była małą dziewczynką, prowadzoną przez dorosłą osobę. Dick ze smutkiem zastanawiał się, jaki podstęp obmyśla Paula, żeby po raz nie wiedzieć który uniknąć pocałunku na dobranoc. Najwidoczniej nic nie wymyśliła, zanim doszli do miejsca, w którym trzeba było się rozstać. Dalej bowiem wymachiwała jego ręką i zawzięcie plotła trzy po trzy. Odprowadziła Dicka do gabinetu. Gdy weszli na werandę, skapitulował. Nie miał ani serca, ani siły czekać, póki żona wpadnie na jakąś szczęśliwą myśl. Udał, że nagle mu się coś przypomniało, przyprowadził ją za rękę do biurka i wziął pierwszy lepszy z brzegu list. — Dałem sobie słowo, że wyślę odpowiedź pierwszym samochodem który odjedzie jutro rano — wyjaśnił naciskając guzik dyktafonu. Zaczął dyktować. Przez chwilę trzymała go za rękę. Potem poczuł uścisk jej palców na pożegnanie. Szepnęła „dobranoc". — Dobranoc, Maleńka Pani — odpowiedział odruchowo i dalej dyktował, jakby nie zauważył, że Paula wychodzi. Przerwał, gdy odgłos jej kroków ucichł na dziedzińcu. Rozdział dwudziesty ósmy Tego ranka Dick, dyktując Blake'owi lub wskazując treść odpowiedzi na listy, przez cały czas miał ochotę przerwać pracę i spławić sekretarza. — Niech pan zadzwoni do Hennessy'ego i Mendenhalla — powiedział o dziesiątej, gdy Blake wziął notatki i zabierał się do wyjścia. — Złapie ich pan w stajni ogierów. Proszę im powiedzieć, żeby nie przychodzili dziś, tylko jutro rano. Wszedł Bonbright, który miał jak zwykle stenografować przez godzinę rozmowy Dicka z kierownikami działów. — Jeszcze jedno, panie Blake. Proszę spytać Hennessy'ego o Alden Bessie — rzucił Dick wychodzącemu sekretarzowi. — Staruszka wczoraj wieczór kiepsko się miała — wyjaśnił Bonbrightowi. — Pan Henley chce się z panem zobaczyć w bardzo pilnej sprawie — zameldował Bonbright i widząc, że szef marszczy' brwi, dodał: — Chodzi o rury z tamy w Buckeye. Plany się nie zgadzają. Powiada, że popełniono gruby błąd. Dick musiał ustąpić. Przez godzinę rozmawiał z majstrami i kierownikami działów. W toku gorącej dyskusji z Wardmanem, na temat środków dezynfekcyjnych dla owiec, wstał od biurka i podszedł do okna. Zainteresowały go głosy jeźdźców, tupot kopyt końskich i śmiech Pauli. — Proszę przeczytać raport ze stanu Montana. Przyślę panu dziś kopię — mówił wyglądając przez okno. — Raport stwierdza, że środek nie nadaje się. Jest zbyt słaby, nie zabija insektów... W polu jego widzenia ukazała się grupa czterech jeźdźców. Paula znalazła się między dwoma jego starymi przyjaciółmi, którzy przyjechali rannym pociągiem: malarzem Martinezem i rzeźbiarzem Froeligiem. Była w świetnym humorze i dowcipkowała na lewo i prawo. Graham jechał tuż za nimi. Jasne było, że za chwilę podzielą się na dwie pary