... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
232 Otworzyła Toby'emu drzwi. Ledwie przekroczył próg, zorientowała się, że coś wisi w powietrzu. - Słyszałeś coś o moich próbnych zdjęciach? - spytała. Niechętnie skinął głową. - Rozmawiałem z Wintersem - rzekł i przytoczył opinię tam tego, starając się złagodzić cios. Jill słuchała bez słowa. Była pewna swego, gdyż tak dobrze się czuła w tej roli. Nie wiadomo skąd pojawiło się wspomnienie złotego pucharu w oknie wystawowym. Mała dziewczynka cierpiała z powodu pragnienia i doznanego rozczarowania; teraz ogarnęła ją taka sama rozpacz jak wówczas. - Posłuchaj, kochanie, nie martw się tak bardzo. Winters sam nie wie, co mówi. Wie! Musi wiedzieć! Nigdy nie osiągnie sukcesu. Jej cierpienia, ból i nadzieje okazały się daremne. Matka musiała mieć rację i mściwy Bóg karał ją, sama nie wiedziała, za co. Niemal słyszała owego kaznodzieję, który krzyczał: Widzicie tę dziewczynkę? Będzie się smażyć za grzechy w ogniu piekielnym, jeśli się nie ugnie przed Bogiem i nie pokaja. Przybyła do Hollywood pełna życzliwości i marzeń, a to miasto ją zniszczyło. Przytłaczał ją bezbrzeżny smutek; zorientowała się, że szlocha, dopiero wtedy, gdy Toby otoczył ją ramieniem. - Cii! Już dobrze - powiedział, a jego łagodność pobudziła ją do jeszcze gwałtowniejszego płaczu. Trzymał ją w ramionach, a ona opowiadała mu o śmierci ojca w momencie jej przyjścia na świat, o złotym pucharze, o Świętym Zgromadzeniu, o bólach głowy i nocach wypełnionych przerażeniem, gdy czekała na śmierć z rąk Boga. Opowiadała o nie kończących się, jałowych pracach, które podejmowała, próbując zostać aktorką, i o swoich porażkach. Jakiś głęboki instynkt ostrzegał ją, by nie wspominała mężczyzn w swoim życiu. Mimo że rozpoczęła z Tobym grę, w tej chwili nie udawała. I właśnie w tym momencie, gdy obnażyła przed nim całą swoją słabość, zdobyła Toby'ego. Poruszyła w nim ukrytą strunę, której nikt przedtem nie potrącił. 233 Wyjął z kieszeni chusteczkę i otarł jej łzy. - Hej, jeśli sądzisz, że tylko ty miałaś ciężko - powiedział - to posłuchaj. Mój stary był rzeźnikiem... Gadali do trzeciej nad ranem. Po raz pierwszy w życiu Toby rozmawiał z dziewczyną jak z istotą ludzką. Rozumiał ją. Nie mogło być inaczej; była nim. Żadne z nich nie wiedziało, kto uczynił pierwszy krok. Łagodne, pełne zrozumienia wzajemne pocieszanie przedzierzgnęło się w zmysłowe, zwierzęce pożądanie. Całowali się łapczywie spleceni mocnym uściskiem. Czuła nacisk wzwiedzio-nego członka. Potrzebowała go. Rozbierał ją, pomagała mu w tym. Po chwili on także był nagi, obok niej, w ciemności. Gwałtowna potrzeba ogarnęła oboje. Położyli się na podłodze. Toby wszedł w nią, a Jill aż jęknęła, czując jego rozmiary. Zaczął się wycofywać, ale przyciągnęła go do siebie i kurczowo przytrzymała. Począł wykonywać ruchy kopulacyjne, wypełniał ją, uzupełniał, sprawił, że jej ciało stało się całością. Ruchy były łagodne i pełne czułości; powoli stawały się gwałtowne, wymagające i nagle wspięli się jeszcze wyżej. Była ekstaza, uniesienie ponad wytrzymałość, jakieś pierwotne zwierzęce parzenie się. Jill krzyczała: - Kochaj mnie,Toby! Kochaj! Kochaj! Jego podrygujące ciało było na niej, w niej, było jej częścią, stali się jednością. Kochali się całą noc, śmiali się, rozmawiali, jakby zawsze do siebie należeli. Toby przedtem kochał Jill, teraz zwariował na jej punkcie z kretesem. Leżeli w łóżku. Otoczył ją opiekuńczo ramieniem i rozmyślał, nie mogąc otrząsnąć się ze zdumienia: więc to jest miłość. Obrócił się, by na nią spojrzeć. Była rozpalona, rozczochrana i oszałamiająco piękna, a on nigdy nikogo tak bardzo nie kochał. - Chcę się z tobą ożenić - powiedział. Była to najoczy wistsza rzecz pod słońcem. Objęła go mocno i odrzekła: 234 - Och, tak, Toby. Kochała go i miała zamiar poślubić. Upłynęło wiele godzin, zanim Jill przypomniała sobie od czego wszystko się zaczęło. Potrzebowała potęgi Toby'ego. Chciała odpłacić wszystkim tym, którzy ją wykorzystali, skrzywdzili, którzy nią poniewierali. Pragnęła pomsty. Teraz będzie ją miała