... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
W³¹czy³ wentylator, który, ma nadziejê, rozwieje dym. Sarah by go pewnie zabi³a, gdyby siê dowiedzia³a, ¿e znowu pali, ale s³odki Jezu Chryste, potrzebuje czegoœ, ¿eby siê opanowaæ. Rozmowa z Tansy Freneau by³a krótka i w pe³ni zas³ugiwa³a na okreœlenie czyœæca. Tansy nie wylewa za ko³nierz; jest sta³¹ klientk¹ £achy, a w trakcie rozmowy z Dale’em bi³ od niej tak silny zapach kawy z brandy, jakby wydobywa³ siê z niej wszystkimi porami (kolejny pretekst do w³¹czenia wentylatora). By³a czêœciowo ur¿niêta, co odpowiada³o Dale’owi. Dziêki temu przynajmniej zachowa³a spokój. Nie o¿ywi³y siê jej martwe oczy, kawa z brandy to za ma³o, ale przynajmniej zachowa³a spokój. Najokropniejsze by³o to, ¿e przed wyjœciem powiedzia³a: „Dziêkujê, ¿e chce mi pan pomóc, proszê pana”. By³y Tansy – ojciec Irmy – mieszka w drugim koñcu stanu w Green Bay („Green Bay to diabelskie miasto”, zwyk³ mawiaæ, Bóg raczy wiedzieæ dlaczego, ojciec Dale’a), gdzie pracuje w warsztacie samochodowym i wed³ug Tansy, dostarcza dochodów kilku barom o nazwach w stylu End Zone i FiftyYard Line. Do dzisiaj istnia³y powody, by wierzyæ – a przynajmniej mieæ nadziejê – ¿e Richard „Cubby” Freneau porwa³ swoj¹ córkê. Poczta elektroniczna do wydzia³u policji w Green Bay kaza³a jednak po¿egnaæ siê z tym pomys³em. Cubby Freneau mieszka z kobiet¹, która ma dwoje w³asnych dzieci, a na dodatek siedzia³ w areszcie – za awantury po pijanemu – w dniu zaginiêcia Irmy. Wci¹¿ nie znalaz³o siê cia³o, a Tansy nie dosta³a listu od Rybaka, ale... Drzwi siê otwieraj¹. Bobby Dulac wsadza g³owê do œrodka. Dale rozgniata papierosa o wewnêtrzny brzeg kosza na œmieci, parz¹c sobie iskrami grzbiet d³oni. – Kurde, Bobby, nie umiesz zapukaæ? – Przepraszam, szefie. – Bobby patrzy na unosz¹ce siê z kosza stru¿ki dymu bez zaskoczenia czy zainteresowania. – Dzwoni Danny Tcheda. Myœlê, ¿e lepiej bêdzie, jeœli pan odbierze. – O co chodzi? Dale jednak wie. Dlaczego inaczej Danny u¿y³by telefonu? – Myœlê, ¿e lepiej bêdzie, jeœli pan odbierze – powtarza jedynie Bobby nie bez wspó³czucia. Samochód wys³any przez Rebeccê Vilas po Henry’ego Leydena dostarcza go do Domu Maxtona o wpó³ do trzeciej, pó³torej godziny przed planowanym pocz¹tkiem potañcówki w ramach Truskawkowego Festynu! Pomys³ polega na tym, by staruszkowie nabrali apetytu na parkiecie, a potem przemaszerowali do jadalni – odpowiednio udekorowanej z tej okazji – na ekscytuj¹co póŸn¹ (wpó³ do ósmej to bardzo póŸna jak na Dom Maxtona pora) kolacjê. Z winem, dla tych, którzy je pij¹. Rebecca Vilas zwerbowa³a rozgoryczonego Pete’a Wexlera do wniesienia szajsu konferansjera (Pete nazywa Henry’ego w myœlach „œlepym dyskd¿okejem”). Ów szajs sk³ada siê z dwóch g³oœników (bardzo du¿ych), jednego gramofonu (lekkiego, ale kurewsko nieporêcznego do noszenia), jednego przedwzmacniacza (bardzo ciê¿kiego), rozmaitych kabli (popl¹tanych, ale to zmartwienie œlepego dyskd¿okeja) i czterech pude³ prawdziwych p³yt, które wysz³y z mody mniej wiêcej sto lat temu. Pete domyœla siê, ¿e œlepy dyskd¿okej nigdy w ¿yciu nie s³ysza³ o kompaktach. Ostatnim sk³adnikiem szajsu jest garnitur na wieszaku i w torbie. Pete zajrza³ do œrodka i przekona³ siê, ¿e garnitur jest bia³y. – Proszê go tutaj powiesiæ – mówi Henry, wskazuj¹c nieomylnie szafkê na zapasy, któr¹ wyznaczono na jego garderobê. – Dobra – mówi Pete. – Co to w³aœciwie jest, jeœli wolno zapytaæ? Henry siê uœmiecha. Wie dok³adnie, ¿e Pete zajrz¹] do torby. S³ysza³ szelest plastiku i szczêkniêcie zamka b³yskawicznego, które towarzysz¹ jedynie temu, gdy ktoœ odci¹ga brzeg torby od wieszaka. – Wewn¹trz tej torby, mój przyjacielu, czeka Symfoniczny Stan, Big Band Mañ, bym go na³o¿y³ i powo³a³ do ¿ycia. – Och... ehe – mówi Pete, niepewny, czy otrzyma³ odpowiedŸ, czy nie. Jest pewien jednego: p³yty by³y prawie tak ciê¿kie jak przedwzmacniacz. Ktoœ powinien wreszcie poinformowaæ œlepego dyskd¿okeja o istnieniu kompaktów, kolejnego wielkiego kroku naprzód. – Zada³eœ mi pytanie; ja równie¿ mogê ciê o coœ zapytaæ? – Wedle ¿yczenia – mówi Pete. – Wydaje siê, ¿e dziœ po po³udniu w Domu Spokojnej Staroœci Maxtona zagoœci³a policja – mówi œlepy dyskd¿okej. – Ju¿ pojecha³a, ale by³a jeszcze, kiedy tu siê zjawi³em. O co chodzi? Mam nadziejê, ¿e nie dosz³o do ¿adnej geriatrycznej napaœci ani rabunku? Peter zatrzymuje siê nagle za wielk¹ tekturow¹ truskawk¹, trzymaj¹c w rêce torbê z garniturem i wpatruj¹c siê w Henry’ego z niemal namacalnym zdumieniem. – Sk¹d¿eœ pan wiedzia³, ¿e gliny tu by³y? Henry przytyka palec do boku nosa i przekrzywia g³owê. – Wyw¹cha³em coœ niebieskiego – odpowiada gard³owym, konspiracyjnym szeptem. Pete robi zdziwion¹ minê, zastanawia siê, czy nie wypytywaæ dalej, ale ostatecznie z tego rezygnuje. – Nie chcieli puœciæ pary z gêby, ale myœlê, ¿e szukaj¹ kolejnego zaginionego dzieciaka – mówi, ruszaj¹c od nowa w stronê garderobyszafki na szczotki