... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Uśmiechnęła się szeroko, ufnym uśmiechem, widząc, jak na małym podwyższeniu zbierają się grajkowie. Mirek nie potrafił sobie odpuścić. Gryzł dalej jak buldog. - Nie zrobiłeś tego, bo cię zdradziła - krzyczał po polsku w coraz głośniejszym gwarze pubu. - Chciałeś, żeby Ola wyciągnęła cię z piwnicy. Nie mam racji? - Dla kogo chcesz być tak cholernie w porządku? Ale masz cholerną rację: nie zrobiłem tego dla Oli. Człowiek nie zabija się dla tych, co mają żyć. Zrobiłem to dla siebie. Zabiłem się, bo nie mogłem znaleźć biletów do kina! - Co ty bredzisz? - Mówisz: piwnica... Wiesz, jak tam było. Na dodatek byłem przekonany, że tak będzie już zawsze, że nie mam żadnych szans. O całym naszym kraju tak myśleliśmy - że jesteśmy skazani! Nie ufałem swojej woli - była bezskuteczna. Byliśmy tacy młodzi, nie zrobiliśmy jeszcze nic, co mogłoby potwierdzić nasze istnienie. Jedyne, co mogłem zrobić, to wyrwać się z konieczności - to tylko mogło mnie przekonać, że j e s t e m. - Zaraz zacznie się keighley. Strasznie się cieszę, że przyjechaliśmy tu razem - rzekła Kryszka. Zagrały kobzy i skrzypce. Na małym parkiecie pubu zebrał się już tłumek. Tłoczyli się tam po równi mężczyźni, kobiety i dorastające dzieci. Trafiliśmy właśnie na szkocką zabawę wiejską, w której uczestniczą wszyscy mieszkańcy bez względu na różnicę wieku czy płci - keighley. W zabawie tej obowiązywały ścisłe reguły. Wzdłuż ściany o okienkach wychodzących na Loch Fart ustawiły się kobiety. Naprzeciw stanął rząd mężczyzn. Kobziarze grali skoczną pieśń, a tancerki i tancerze podrygiwali w miejscu. Wreszcie na dane hasło pomiędzy rzędami rozpoczął się ruch. Mężczyźni całym rzędem podchodzili do kobiet, kłaniając się im dwornie. Kobiety także całym rzędem robiły dyg. Większość tancerek była w dżinsach i ich gest, by unieść kraj spódnicy, był pusty. Po pierwszym ukłonie oba rzędy cofały się na miejsce. Jeden z tancerzy sunął na drugi koniec rzędu kobiecego. Porywał stamtąd partnerkę i krążył z nią pomiędzy rzędami w coraz szybszych obrotach. Wreszcie para rozdzielała się i oboje wracali do swych rzędów. Wtedy z drugiego końca męskiego rzędu odrywał się nowy tancerz i szedł po przekątnej ku następnej partnerce, by odtańczyć między rzędami swoje szalone obroty. W skrócie - taniec ten aluzyjnie opowiadał o życiu. Mirek natychmiast poszedł za Kryszką. Odnalazłem go wzrokiem pomiędzy stojącymi. Szło mu nieźle. Każda figura tego społecznego tańca była zrozumiała. Kryszka śmigała jak fryga. Zostałem sam. Nie umiem powtarzać cudzych gestów. Nie nadaje się do prowadzenia nikogo, nawet siebie. A kiedy próbuję to robić, wygląda to źle i głupio. Dlatego dawno przestałem już próbować. Tak wolę. Po chwili znów ją ujrzałem. Kryszka siadła obok mnie zdenerwowana czy też tylko zmęczona. Pokazała palcem na Mirka, który trafił do pary z jakąś młodą Szkotką. Jak spętane źrebię skakał przed nią, śmiał się, dokazywał i sprawnie wprowadził ich parę w taneczne obroty. Jednak wymiana między rzędami musiała być szybka. Każda z par robiła zaledwie kilka obrotów, by na ich miejscu mogli tańczyć inni. Mirek jakby uparł się, chcąc przebić ilością obrotów wszystkich tancerzy. Oparł się na jednej nodze, jak na osi karuzeli, i zrobił nie trzy, nie cztery obroty, ale dziesięć. Jego partnerka, wygięta w tył zbladła, a na jej twarzy zgasł uśmiech. Ze skrajnego rzędu oderwał się tancerz, który miał ich wymienić. Był to wielkolud w szkockiej spódniczce, brodaty i zły. Jego partnerka z rzędu kobiecego nie okazywała niepokoju, przeciwnie - zachęcała towarzyszki do klaskania. A Mirek krążył, krążył, jakby krążeniem tym chciał wkręcić się w jakiś wolny przestwór lub wykręcić od czegoś. Wielkolud zirytował się wreszcie - złapał go za rękę i Mirek stanął jak bąk, któremu pękła sprężyna. Próbował jeszcze coś mówić, ale brodaty nie słuchał - po prostu wypchnął go z tłumu tańczących. Twarz Mirka wyrażała dojmujący wstyd. Domyślałem się, jak się czuje - nawet nie obrócił się w naszą stronę i uciekł na górę. Tego wieczora nie pojawił się więcej. Poszliśmy później do restauracji. Mieściła się w tylnej części Starego Gwizdka. Jej okna wychodziły na las. - Dlaczego on tak dużo pije, Janice nic mi o tym nie mówiła? - zapytała Kryszka, gdy już zasiedliśmy przy stoliku i zamówili jedzenie