... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

— Tak, ale bardzo cicho. Żołnierze uklękli i zmówili poranną modlitwę. Tymczasem odblask zorzy wzmagał się, aż przybrał żółty odcień, niewidoczny zresztą w głębi wąwozu. Mimo to rozległ się stamtąd głośny, nawołujący do modlitwy okrzyk: — Wstawaj do modlitwy, wstawaj do błogosławieństwa; modlitwa jest lepsza od snu! Szybko udałem się do wąwozu i szedłem, póki można było iść, nie narażając się na odkrycie. Wczoraj jeszcze spostrzegłem, że wąwóz biegnie bez krzywizn, prosto jak drut, mogłem go przeto prawie do końca obejrzeć. W pobliżu stał cały tabun koni. Za nimi leżeli nasi żołnierze. Nie byli związani i strzegło ich tylko dwudziestu uzbrojonych Uled Ayarów. Dalej rozciągała się swobodna przestrzeń, a za nią dopiero właściwy obóz. Modlili się na klęczkach; wszyscy, nie wyłączając jeńców. Wróciłem do swoich i wybrałem trzydziestu żołnierzy. — Musicie zachować całkowite milczenie — rzekłem. — Nie wolno rozmawiać. Im mniej będzie hałasu, tym większe zaskoczenie wrogów i tym łatwiej przeprowadzimy swój plan. Jest tam dwudziestu strażników. Nie strzelajcie do nich, powalcie kolbami. Potem wracajcie czym prędzej! Wbiegliśmy do wąwozu. Na przemian rozbrzmiewał głos kierownika modlitwy bądź chór wiernych. Przeszliśmy obok koni i wpadliśmy z podniesionymi kolbami na strażników, którzy ujrzawszy nas, zastygli w bezruchu z przerażenia. Cios padał za ciosem. Dwóch czy trzech wyrwało się i uciekło z krzykiem, pozostali leżeli powaleni. — Wstawać, żołnierze! — zawołałem do jeńców. — Jesteście wolni! Spieszcie do koni. Na końcu wąwozu czekają wasi wybawcy. Zerwali się z ziemi i pobiegli do koni. Każdy wskoczył na jednego, złapał drugiego albo nawet dwa za uzdę i po chwili deptania sobie po piętach wszyscy wydostali się z wąwozu, skąd odezwały się już głosy wściekłości i przestrachu. Nikt teraz nie myślał o modlitwie. Każdy chwytał za broń i rzucał się z krzykiem w pościg za zbiegami. Lecz ci już znajdowali się na równinie. Ponieważ nie byli uzbrojeni, cofnęli się, ustępując nam z drogi. Tymczasem ja ze swoim szwadronem wystąpiłem naprzód. Obsadziliśmy wieloma rzędami całą szerokość wąwozu i wystrzeliliśmy ślepe naboje. Nacierający Beduini zatrzymali się. Ogarnął ich lęk tak wielki, że nie wiedzieli, co począć. Wreszcie rozległ się głos szejka. Przywrócił jako tako porządek, po czym Uled Ayarzy zaczęli się cofać ku przedniemu wyjściu. Tam także oraz z obu stron u góry powitano ich strzałami. Jeden ryk wściekłości czy rozpaczy zapełnił wąwóz — Beduini skupili się pośrodku. Wówczas wysłałem do nich porucznika, którego odpowiednio pouczyłem, co ma robić. Wywiesił białą chustę jako znak parlamentariusza. Kazałem przyprowadzić do mnie szejka, któremu przyrzekałem nietykalność. Żądałem w zamian, aby zakazał Uled Ayarom aż do swego powrotu wszelkich wrogich wystąpień. Widziałem, jak parlamentariusz znikł w tłumie Beduinów. Trwało to co najmniej dziesięć minut, po czym tłum się rozstąpił, przepuścił naszego oficera i towarzyszącego mu szejka. Gdy szejk zbliżył się do mnie, wyszedłem przez grzeczność na spotkanie, złożyłem obie ręce na piersiach, ukłoniłem się i rzekłem: — Bądź pozdrowiony, o szejku Uled Ayarów. Wczoraj, gdy byłem jeszcze jeńcem, nie chciałeś ze mną rozmawiać. Dlatego opuściłem twój obóz, aby teraz jako człowiek wolny prosić o rozmowę. Odwzajemnił ukłon i powiedział: — Witam cię! Przyrzekłeś mi wolność, czy dotrzymasz słowa? — Tak. Będziesz mógł odejść, kiedy zechcesz, albowiem niosę ci pokój. — Ale żądasz w zamian podatków. — Nie. — Nie? — zapytał zdziwiony. — Czy nie przybyliście tutaj w celu odebrania nam resztek naszych trzód? — Przyrzekliście Mohammedowi es Sadok–baszy pogłówne, lecz nie wywiązaliście się z przyrzeczenia. On ma prawo siłą zabrać to, czego wzbraniacie się uiścić dobrowolnie. Musicie zatem zapłacić. Lecz ja nie jestem waszym wrogiem, ale przyjacielem, i chcę ci powiedzieć, w jaki sposób potrafisz spłacić haracz, nie pozbywając się ani jednego zwierzęcia z waszych stad. — Allach jest wielki i miłosierny! Jeśli twoje słowa są prawdziwe, jesteś naszym bratem i przyjacielem, a nie wrogiem. — Mówiłem prawdę. Bądź łaskaw usiąść przy mnie! Usłyszysz wówczas, co mam na myśli. — Twoja mowa wonna jest jak balsam. Ziemia, po której stąpasz, niech nie odmówi pokoju moim starym kościom. Rozesłano dwa kobierce do modlitwy. Szejk usiadł na jednym, ja na drugim. Beduin nigdy się nie śpieszy; Grzeczność wymagała, abyśmy przeczekali pauzę, podczas której ja wpatrywałem się w wąwóz, szejk zaś nie spuszczał ze mnie oka, po czym przemówił: — Pan Zastępów opowiadał mi wczoraj o tobie, effendi. Dowiedziałem się, co przeżyłeś i czego dokonałeś, ale nie rzekł mi, że jesteś wielkim czarodziejem. — Jak to? — Wszak leżałeś związany w namiocie. Strażnik był w nim dwanaście razy i badał twoje więzy. Jeszcze niedługo przed modlitwą poranną przekonał się o twojej obecności. Teraz zaś siedzisz tutaj i rozmawiasz ze mną jako człowiek wolny. — Możesz z tego wnioskować, że lepiej byś uczynił, gdybyś już wczoraj zechciał mnie wysłuchać. Czy strzały naszych żołnierzy trafiły kogoś? — Nie. — To dobrze! Dałem rozkaz strzelania do góry, lecz jeśli nasza rozmowa do niczego nie doprowadzi, to wówczas nie pożałujemy kul! Ale wierzę święcie, że nie zmusisz nas do pomnażania wdów i sierot wśród kobiet i dzieci Uled Ayarów. W jakich jesteś stosunkach z Uled Ayunami? — Poprzysięgliśmy krwawą zemstę tym psom. — Ilu ludzi wam zabili? — Trzynastu. Niech Allach pogrąży Uled Ayunów w piekle! — Czy są od was bogatsi, czy biedniejsi? — Bogatsi. Już dawniej mieli więcej od nas dobytku, cóż dopiero dzisiaj, gdy straciliśmy nasze stada, podczas gdy oni nie doznali żadnej szkody. Zwierzęta ich pasą się w Wadi Silliana, gdzie nigdy wody nie zabraknie. — Jak się to stało, że zmówiłeś się z kolorasim Kalafem Ben Urik? — Zaofiarował mi swoje usługi podczas okrążenia. — Czy nie mógł się inaczej uratować? — Jego żołnierze mieli lepszą broń, mogli się przebić i wielu z nas położyć trupem. Kolorasi wolał wejść ze mną w układy, a następnie się poddać. Miałem dostać wszystkich jego żołnierzy, a także tych, których obiecywał zwabić. — Czego żądał w zamian? — Wolności osobistej i osoby Pana Zastępów, od którego zamierzał wyłudzić wielki okup. — Nie wyobrażasz sobie nawet, z jakim człowiekiem byłeś w zmowie! — Teraz już wiem. — Opowiem ci o nim później. Czas nagli, pragnąłbym również zawrzeć z tobą układ, lecz o wiele lepszy. Nie będzie w sprzeczności z twoimi przekonaniami, a jednocześnie osłoni cię przed zemstą baszy. — Mówże! Słucham cię z największą uwagą, o effendi. — Przede wszystkim pragnę ci powiedzieć, czego od ciebie żądam, a więc: wolności Pana Zastępów oraz wolności Anglika, którzy znajdują się jeszcze w waszym obozie. Następnie żądam wydania Kalafa Ben Urik, a wreszcie całkowitej kwoty podatku