... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Bancroft zaczekał, aż znikną z pola widzenia. Wtedy wstał i w pośpiechu opuścił restaurację. Żółty Człowiek znalazł punkt dogodny do oddania strzału. Miał nadzieję, że Tweed i jego ludzie ruszą na przechadzkę w tę stronę. Uplasowany wysoko nad ulicą, którą uznał za przedłużenie Rue Perriere, trzymał karabin Armalite. Drewniane schody, z trzech stron otoczone drewnianymi ściankami, ale otwarte od góry, biegły wzdłuż bocznej ściany starej kamiennej wieży zwieńczonej skośnym dachem. Na ich szczycie czuł się jak na ambonie myśliwskiej. Miał niczym nie przysłonięty widok na wąską ulicę. Czekał. Rozdział 30 Ta ulica to Rue Perriere - oznajmiła Paula. Czuła się rześko po posiłku. -To naprawdę piękne miejsce. Jak w raju. - Labirynt kanałów i ulic, z przerzuconymi nad wodą mostkami - zawołał idący z tyłu Burgoyne. - Za każdym zakrętem roztacza się nowy, niepowtarzalny widok. - Podobają mi się te starodawne latarnie wiszące na murach - zachwycała się Paula. - Nocą muszą wyglądać tajemniczo - i cudownie. Szkoda, że nie zabrałam aparatu fotograficznego. - To nie przejażdżka dla przyjemności - przypomniał Tweed, idący wolnym krokiem. - Nie marudź - skarciła go Paula. Burgoyne został z tyłu. Teraz towarzyszył Serenie, która również była zauroczona starym miastem. Wskazywała różne rzeczy, które przyciągały jej uwagę, i szła z zadartą głową. Burgoyne wziął ją za rękę, a ona najwyraźniej nie miała nic przeciwko temu. Butler, z pokrowcem na rakietę tenisową, dołączył do Pauli i Tweeda. Paula zwróciła uwagę na rozpięty suwak pokrowca. Butler był praworęczny i dźwigał swój bagaż w lewej ręce. Ramiona miał przygarbione, oczy skierowane w górę. - Harry, nie bądź taki poważny - droczyła się z nim Paula. Obejrzała się na Newmana, który szedł z Jane. - To cudowne miasto. Chciałabym zwiedzić je nocą. - Bez planu szybko byś się zgubiła - zawołał Burgoyne. - A niektóre alejki są bardzo ciemne. - Kiedy byłeś tu ostatni raz? - zapytała przez ramię. - Sto lat temu, w drodze do Aix-en-Provence. Już mówiłem ci o tej podróży. - Tak, i o tym dziwnym arabskim skrybie. - Tym nikczemnym arabskim skrybie. Wokół było pusto, słychać było jedynie szum wody. Panowała senna, niemal hipnotyczna atmosfera. Po rzece, pławiąc się w słońcu, leniwie pływały białe kaczki. - W zasięgu wzroku nie ma nic nowoczesnego - zauważyła Paula. -Wszystko jest stare jak góry. Nie pozostało wiele miejsc podobnych do tego. Widziała kaczki, kiedy pierwszy raz szli po moście do restauracji. Teraz przystanęła przy balustradzie i wrzuciła do wody kawałki chleba, które zabrała z "Les Corbicres". Pół tuzina ptaków podpłynęło do okruchów i zderzało się, walcząc o pierwszeństwo. - Chyba jeszcze nigdy w życiu nie odczuwałam takiego spokoju - mówiła Paula. - Zabawne stwierdzenie, zważywszy, że jest z nami Serena. - Wewnętrznie może nie być tak spokojna, jak myślisz - powiedział Tweed. - Nie lubisz jej? - W czasie tego wyjazdu sympatie i antypatie nie są najważniejsze. - Kolejna zagadka. Nie zapytam, o co ci chodzi, bo wiem, że i tak mi nie powiesz. Podjęli spacer po Rue Perriere. Byli jedynymi spacerowiczami. Paula domyślała się, że upał zatrzymał ludzi w domach. We wszystkich tych kamiennych budowlach musiał panować przyjemny chłód. - Jak myślisz, dlaczego Goslar zostawia te wiadomości? - zapytała. - Aby utrzymać nas z dala od pewnego miejsca. - A gdzie ono może być? - Dowiem się, jeśli otrzymam telefon, na który czekam. Mam nadzieję, że stanie się to niedługo. Tracimy cenny czas i nie możemy nic na to poradzić. Ważne są te zielone opaski, których znaczenie wyjaśnił Burgoyne. Doszli do rogu, za którym ulica ostro skręcała w lewo. Minęli róg i Paula poczuła, że maleńki kamyk wpadł jej do buta. Podniosła głowę i zobaczyła z przodu wysoką kamienną wieżę, pokrytą skośnym dachem. Żółty Człowiek widział jej głowę w krzyżu celownika. Wsparł karabin na krawędzi "ambony", żeby uzyskać maksymalną stabilność. Jego palec spoczywał na spuście. Paula zatrzymała się i jej głowa znieruchomiała dokładnie na środku celownika. Pociągnął za spust. W tym momencie Paula pochyliła się, żeby wyjąć z buta uwierający ją kamyk. Kula przemknęła nad jej głową i z cichym pluskiem zniknęła w wodzie za barierką. Butler odsłonił lufę pistoletu maszynowego, wystrzelił serię, która strzaskała szczyt ambony. Kawałki drewna posypały się na ulicę. Przestał strzelać i krętą ścieżką popędził w górę, do stóp wieży. Minął łuk w kamiennym murze, dotarł do schodów prowadzących na nie istniejącą już ambonę. Popatrzył w górę i wycelował. Ani śladu ciała. Zaklął