... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
W ręce trzymał rewolwer i wyglądało na to, że ma zamiar go użyć. – Co mu się, cholera, stało? – zapytał. Ben nie widział do tej pory agentów DSA. Teraz, zaskoczony pojawieniem się jego starego wroga, odpowiedział: – To samo, co stanie się z tobą, Sharp. Też zgotujesz sobie kiedyś ten sam los, tylko w innej formie. – O czym ty mówisz? – spytał ostro Sharp. – Leben nie lubił świata takim, jakim on jest, i postanowił zmienić go na swoją zwariowaną modłę. Ale zamiast raju stworzył dla siebie piekło na ziemi. Ty też się kiedyś tego doigrasz. – Odwal się – powiedział Anson Sharp. – To ty wdepnąłeś w niezłe gówno, Shadway. – Odwrócił się do Verdada i rozkazał: – Poruczniku, proszę odłożyć rewolwer. – Co? O czym pan mówi? Ja... – zaczął Verdad. Sharp strzelił do detektywa. Pocisk zwalił go z nóg na błotnisty trawnik. Jerry Peake, zapalony czytelnik powieści kryminalnych, marzący o dokonaniu legendarnych czynów, miał zwyczaj dramatyzowania każdej sytuacji. Kiedy patrzył, jak olbrzymie cielsko Erica Lebena spala się na dnie pustego basenu, zamieniając się w kałużę szlamu, był zaszokowany, wystraszony i spanikowany, jednocześnie jednak myślał, i to w niezwykłym dla siebie tempie. Najpierw sporządził listę podobieństw między Erikiem Lebenem a Ansonem Sharpem: obaj kochali władzę i czerpali przyjemność z jej używania; obaj działali z zimną krwią, zdolni do wszystkiego; obaj mieli perwersyjną skłonność do młodych dziewcząt... Potem, słysząc, co mówi Ben Shadway na temat piekła na ziemi, które Sharp stworzy dla siebie, pomyślał o tym samym. Wreszcie spojrzał na żałosne szczątki mutanta i zauważył, że sam znajduje się na rozstaju dróg, z których jedna prowadziła do raju na ziemi, druga zaś do piekła... Jeśli podejmie współpracę z Sharpem, dopuści do morderstwa i będzie żył z poczuciem winy, potępiony tak w obecnym, jak i następnym wcieleniu. A gdyby oparł się Sharpowi, zachowałby godność i szacunek dla samego siebie, żyłby ze spokojnym sumieniem, nie troszcząc się o karierę w DSA. Wybór należał do niego. Kim chciał być – tą rzeczą na dnie basenu, czy człowiekiem? Wtedy Sharp rozkazał porucznikowi odłożyć broń. Verdad zaczął się stawiać i Sharp strzelił do niego, po prostu strzelił, bez dodatkowej argumentacji czy wahania. Dlatego Jerry Peake wyjął własny rewolwer i strzelił do Sharpa. Pierwszy pocisk trafił wicedyrektora w ramię. Peake zdążył w ostatniej chwili. Sharp widać węszył już zdradę, bo akurat odwracał się w jego stronę z wycelowaną bronią i strzelił prawie w tej samej chwili. Kula trafiła Jerry’ego w nogę. Kiedy padał, z prawdziwą przyjemnością zauważył, że głowa Ansona Sharpa eksploduje. Rachael ściągnęła Juliowi marynarkę oraz koszulę i zaczęła badać jego ramię. – Będę żył – powiedział detektyw. – Boli jak jasna cholera, ale będę żył. Przeciągłe wycie syren rozległo się gdzieś w oddali i zaczęło przybliżać. – To robota Reese’a – oznajmił Verdad. – Odstawił Gavisa do szpitala i natychmiast powiadomił lokalną policję. – Rana istotnie nie krwawi tak bardzo – zauważyła Rachael, najwyraźniej zadowolona, że może potwierdzić autodiagnozę, której dokonał Julio. – Mówiłem przecież – powiedział detektyw. – Kurde, ja nie mogę umrzeć. Zamierzam dożyć ślubu mojego partnera z Różową Damą. – Roześmiał się, widząc zakłopotanie na twarzy Rachael: – Wszystko w porządku, nie dostałem pomieszania zmysłów. Peake leżał wyciągnięty na plecach, z głową wspartą na twardej poduszce, którą stanowiła krawędź basenu. Ben podarł własną koszulę i zrobił z niej opaskę uciskową; założył ją na nogę agenta, pomagając sobie przy tym jedynym dostępnym w zasięgu ręki przedmiotem, czyli lufą leżącego na ziemi pistoletu Ansona Sharpa. – Chyba nie jest ci potrzebna opaska – powiedział Shadway, kiedy policyjne syreny były już tak blisko, że zagłuszały odgłosy padającego deszczu – ale lepiej ją mieć na wszelki wypadek. Dużo tu krwi, choć nie widzę krwotoku. Żyły są w porządku. Na pewno cholernie boli. – To śmieszne, ale wcale tak bardzo nie boli – zapewnił Peake. – Musisz być w szoku – zatroskał się Benny. – Nie – odrzekł Peake i potrząsnął przecząco głową. – Nie sądzę, żebym był w szoku. Nie mam takich objawów, a znam je. Wiesz, co to może być? – No? – To, czego dokonałem – strzał do własnego szefa, kiedy ten okazał się przestępcą – uczyni ze mnie w agencji legendę. Niech mnie cholera weźmie, jeśli tak nie będzie. Gdyby on żył, nie miałbym najmniejszej szansy. A może kogoś, kto jest legendą, nie boli tak bardzo jak innych ludzi? – powiedział i uśmiechnął się lekko. Ben odpowiedział, marszcząc brwi: – Spokojnie, odpręż się... Jerry Peake roześmiał się. – Naprawdę nie jestem w szoku, Shadway. Naprawdę. Nie widzisz tego? Nie tylko jestem legendą, ale potrafię śmiać się z siebie. Może ja naprawdę nie jestem taki zły i jeszcze zajdę daleko, a w głowie mi się nie przewróci. Czy to nie jest miłe, odkryć coś takiego na swój temat? – Tak, to miłe – potwierdził Benny. Wycie syren wypełniło mroczną przestrzeń, potem słychać było pisk hamulców, syreny ucichły, rozległ się natomiast stukot obcasów biegnących po betonowych płytach ludzi. Już niedługo zaczną się pytania, tysiące pytań ze strony policji z Las Vegas, Palm Springs, Lake Arrowhead, Santa Ana, Placentia i innych miejscowości. W ślad za stróżami prawa ruszą dziennikarze. („Jak się pani czuje, pani Leben? Słucham? Co pani czuje jako żona mutanta-mordercy, która o mało sama nie zginęła w jego łapach? Jak się pani czuje?”) Ci będą bardziej nachalni i bezwzględni niż policja