... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
.. - ? - A tam na pieńku siedzi Glion Bebas. Siedzi i suszarą macha na boki, jakby nie bardzo wiedział nadjeżdżającym z której strony kieszenie wysuszyć. - Glion... Glion... - próbowałem na głos przypomnieć sobie o kogo to może chodzić. - No tak, ty już wtedy nie mieszkałeś u nas... Glion, to policjant z naszego komisariatu; ścierwo nieprzeciętne. Miast łapać gnoi, co i rusz zaczajał się na uczciwych obywateli, i tylko patrzył, który ze współziomków sunie sto dwadzieścia przez obszar zabudowany. Tak, jakby te dziesięć w jedną lub drugą robiło jakąś różnicę... - He-he! - zaśmiałem się porozumiewawczo, bo teraz naprawdę nietrudno było się domyślić, co będzie dalej... - No, i Kurdupel się drze: "zarąbie cię...! u! u!", a ten patrzy, suszarką macha, na boki się rozgląda, bo chyba nie wierzył, że to do niego. No ale w końcu otrzeźwiał i tamci też. Stali tak chwilę naprzeciw siebie, i nagle Bebas jak nie ryknie: "DOKUMENTY!!!!". Dobrze kurka wiedział kogo widzi, i że ci dokumentów mieć nie będą, więc albo to był odruch, albo Bebas całkiem zdurniał. Kurdupel stoi z obtłuczonym szkłem, gawiedź za nim, a naprzeciw nich prawo... - i tu nie wytrzymał i roześmiał się, a ja z nim. I śmialiśmy się tak chyba kilkanaście sekund. - Biilety do kontroli!!! - a my dalej ryjemy, bośmy nie dosłyszeli. Dopiero syk uszczelnianych drzwi wyrwał nas z błogiej beztroski. - Biilety do kontroli!!! - powtórzono, i dopiero wtedy purpurowi ze śmiechu podnieśliśmy oczy. Ciągle chichocząc podniosłem się wolno i sięgnąłem po neseser, wyjąłem z bocznej kieszeni plastik i wsunąłem w automat. Brzdęknęło, jęknęło, światełka mrugnęły i rozległo się beznamiętne: "dziękuję". Drzwi się rozszczelniły, konduktor zawrócił i znów zostaliśmy sami. Poskładałem się i usiadłem. - To co, dorwali go w końcu? - Kogo? - No, Zenasa. - Niiie, poszli na czterdzieści osiem... - ? - A następnego dnia po areszcie Kurdupel zniknął - ?!?!?!! - A zniknął. Pojawił się po tygodniu, ale to już nie był Kurdupel jakiego znaliśmy ... "Oj! znaliśmy, znaliśmy!" - pomyślałem. - Dalej chodził na piwko do Binkola, zadawał się z koleżkami, ale łagodny był jakiś taki... Nie ON. - A mówił co? - W tym rzecz! Gadał jak zawsze, śmiał się i w ogóle, ale to nie był on. - Jak to? - zaczynał mnie wkurzać. - Po prostu. Wcześniej, jak Kurduplowi nie przytakiwałeś to dostawałeś po ryju. Odkąd pojawił się po zniknięciu, uspokoił się. - A gadał z nim kto... wypytywał? - A jakże! Nawet ja sam próbowałem go zagadać. - I...? - I nic! Bełkotał coś do kolejnych flaszek, które mu stawiałem i nic! - Kompletnie nic? - Nic... - ? - No, na końcu, nim stoczył się pod stołek, łypnął na mnie przekrwionym okiem (drugie coś nie chciało nadążyć za tym od mojej strony) i blubrnął: "K... Byłem, Łysy, k... w piekle" i rypnął. Wywlokłem go na zewnątrz, gębę obtłukłem, by się ocknął, a kiedy się ocknął, udał przez krzaki do Rygi. Nim się spostrzegłem Kurdupel jął wiać. Dorwałem go oczywiście, chwyciłem za szmatki i pytam: "Co jest?" Zerknął na mnie, szarpnął się i kiedy stanął na własnych nogach sapnął: "Łysy, wiesz co?.. Spierdalaj!" i tylem się dowiedział. - Trza go było rąbnąć! - spojrzał na mnie i nic nie odpowiedział. - To co, co było z tym Humem? Dowiedziałeś się czegoś w końcu? - zapytałem. - OOO tak! - ? - Sam na niego kiedyś zapolowałem... - ?!! - Zaraz po tej akcji z Kurduplem. Mówię sobie: "Dość tego!" Wziąłem maszynę między nogi i dawaj po Miasteczku. Jeździłem tak ze dwa tygodnie i nic. Aż tu jednego razu, kiedy postanowiłem sobie dać wreszcie spokój, idę późnym wieczorem do Binkola na piwo, idę, patrzę, a tu na pieńku po Starym Klonie siedzi ktoś. Aż mi serducho do gardła podskoczyło. Ale nic - mówię sobie - i idę dalej. "Dobry wieczór" - zaczynam grzeczniutko, a tu nic. Dmuchnęło tylko, kurz się zakręcił, a że ciemnawo już było, skórka mi trochę ścierpła i nieswojo jakoś mi się zrobiło. Tamten ani drgnie, tylko kapota mu zafurkotała. Podchodzę bliżej, ja wiem, może miałem jeszcze pięć kroków do niego, gdy zaczęło się nagle ciemno robić. Mało, że słońce już zaszło, to jeszcze jakieś takie chmurzyska skądś się wzięły... Ale nic! Twardo idę dalej, i jeszcze raz zagajam: "Dobry wieczór" - mówię do jego pleców, bo teraz dopiero zauważyłem, że siedzi do mnie tyłem. Drgnął, odwraca powoli tą swoją białą jak kreda gębę w moją stronę i uśmiecha się. Ale, kurka, tak jakoś zimno, tak szyderczo, że już miałem niemal nawalone, ale na dobre nawaliłem dopiero za chwilę. Nagle bowiem, jak nie pierdyknie ni z tego ni z owego... To wtedy zapalił się semafor koło Budki Żrumola. Omal wtedy nie ogłuchłem, a gdy błyskawica rozświetliła niebo, jego gęba na chwilę znikła i tak sobie migała, pojawiając się i przygasając w takt, jak kolejne gałęzie pioruna rozświetlały się, rozszczepiały i gasły. I ten lodowaty uśmieszek... Anim myślał czekać na ciąg dalszy. Jeszcze tak nogami nie przebierałem, a za mną tuman śnieżnego pyłu pchany lodowatym podmuchem... Nagle dogonił mnie, otoczył, a ja gnałem jak szalony, na wpół ślepy i głuchy, i tak przerażony, jak nigdy dotąd. Sam nie wiem jak długo biegłem... Byle dalej i szybciej - byle uciec, byle nie dać się pochwycić... zatrzymać... - Przypadek... - odezwałem się cicho, ale nie dał mi dokończyć. - Ładny przypadek! Do dziś mam ślady po odmrożeniach! Mam ci kurka pokazać? Uskakiwałem jak zająć! I ten ścigający mnie chichot...! Jeszcze dziś go słyszę: "Tssshoooo? Chćsiiiałbyś zajrzeć mi do kieszeni? Hh Hh Hhhhhh". Nawet nie mogłem wtedy myśleć ze strachu. Kiedy wpadłem do domu i matka mnie zobaczyła, przeżegnała się. Nawet nie zapytała co się stało, porwała mnie w ramiona i ściskała tak mocno, że omal mnie nie udusiła. Pierwszy raz od piętnastu lat spałem u jej boku i trzymałem ją za rękę. Strach udzielił mi się i siedziałem z rozdziawioną gębą, i wlepiałem się w niego. Ciekawość jednak zwyciężyła i zapytałem w końcu: "I co? Co dalej?" Podniósł na mnie wilgotne oczy, pośpiesznie otarł je rękawami i jakby dodatkowo chciał naprawić tą małą "niemęskość" - uśmiechnął się blado. Mnie, niestety, nie było do śmiechu - zaczynałem mu kurka wierzyć, i... naprawdę się bać. - E! - bąknął. - Wlazłem na niego następnego dnia. Siedział w tym samym miejscu, obrócony w tą samą stronę i kiwał się w przód, i w tył. - Gadałeś z nim? - A czy z nim kto kiedy pogadał? - Więc co? Może, kurka, to wcale nie był ON? - Nie, wuja, TO BYŁ ON! Był dzień, ludzi na około pełno..