... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Siadamy na kamieniach nad brzegiem, by przede wszystkim odpocząć, i oglądamy przedmiot legendy. Rzeka ma łożysko dość piaszczyste, tylko tam gdzie wodospad, znajdują się skały i potężne głazy. — Czy jest w niej jeszcze złoto? — pytam. — Jest, ale niewiele — odpowiada Tiburcio. — Chłop-; ?? nasi czasem przychodzą tu i znajdują jakieś ziarnko. Nie warto szukać dla zarobku... Wtem Pazio spostrzega coś osobliwego niedaleko brzegu i woła: — Co to?I Krzyż? — Krzyż — wyjaśnia Tiburcio. — Tu zastrzelili Degera i tu po kilku dniach pochowaliśmy jego zwłoki. — Kto go właściwie zastrzelił? — Jego przyjaciele i wspólnicy. — Coraz mniej rozumiem — przyznaje się Pazio. ? 90 Tiburcio opowiada: — Jest kilku Brazylijczyków — do ich szajki należał i Deger — którzy znają ten wodospad i wiedzą, co w nim tkwi. Liczyli i liczą na szybkie zdobycie majątku starając się na razie sprawę trzymać w tajemnicy przed światem. Są poszlaki, że Deger chciał ich oszukać i sam się wzbogacić za ich plecami. Lecz jakoś wykryli jego zamiary i gdy Deger przybył kiedyś sam nad wodospad, urządzili tu na niego zasadzkę i zabili go. — Czy do nich należał także dyrektor Indian Fereiro? — wtrąca Pazio. — Naturalnie. Rzuca się w oczy niebywały cynizm w postępowaniu Fereiry. Dyrektor Indian nie ukrywa zbytnio swych matactw i zbrodni i nie wiadomo, co więcej zdumiewa: przestępczość tej jednostki czy wadliwość systemu rządzenia, pobłażającego tak jawnemu bezprawiu. Zasadniczy błąd tkwić musi w ustroju panującym w Brazylii, jeśli tak nagminnie hoduje typy w rodzaju Fereiry, z oczywistą szkodą dla zdrowego rozwoju całego społeczeństwa. Pazio po chwili milczenia odzywa się do Tiburcia: — Wciąż nie rozumiem jednej rzeczy: o jakim to zdobyciu majątku stale mówisz, Tiburcio, skoro w rzece już nie ma tyle złota? Co tkwi w wodospadzie? — Przyjrzyjcie mu się dokładnie! Wodospad wydaje się jak każdy inny: rzeka natrafia tu na skałę i cały jej nurt spada niemal prostopadle z wysokości jakichś ośmiu metrów, tworząc na dole kocioł pełen burzliwych wirów. Z tego kotła woda wypływa kilkoma płytkimi już łożyskami wśród głazów wystających znad powierzchni. — Czy widzicie to małe jeziorko pod wodospadem? — wskazuje Tiburcio i tłumaczy: — Jest to kocioł-jeziorko niewielkie, ale dość głębokie, bo chociaż rzeka jest piasz- 100 czysta, w tym miejscu silny prąd i wiry nie dopuszczają do osadzenia się piasku na gruncie i do zapiaszczenia kotliny. Co innego złoto, które jest kilkakrotnie cięższe niż piasek. Jego tak łatwo nie spłucze prąd wody. Od niepamiętnych wieków rzeka niosła tu nie tylko piasek, lecz i ziarna złota, które wpadały do głębokiej kotliny i były zbyt ciężkie, by z kotliny znów wypłynąć. Na spodzie jeziorka musi zatem leżeć niezmierna ilość tego cennego kruszcu. Tok rozumowania nie jest pozbawiony logiki. Przyroda wyżłobiła w tym jeziorku rodzaj worka, do którego niezawodnie spływało złoto. Człowiek mógł dobrać się do niego wszędzie indziej w rzece, lecz nie tu, gdzie natrafił na naturalną przeszkodę w postaci głębokiej kotliny, wypełnionej wodą. — I o to jeziorko tak się szarpią Fereiro i jego szajka? — pyta Pazio. — Tak — potwierdza Tiburcio. — Chcą je osuszyć, lecz nie wiedzą, jak to zrobić. Kilka kilometrów powyżej można zmienić bieg rzeki i skierować ją gdzie indziej, a potem można by tu rozwalić głazy, zamykające jeziorko, i wypuścić z niego wodę. Ale do tego wszystkiego potrzeba wiele pracy i pieniędzy. Dlatego Brazylijczycy zwlekają strzegąc zazdrośnie tajemnicy. — A czemu nam zdradzasz tę tajemnicę. — Chciałbym, żeby obcy senhor sam podjął to złoto, bo wierzę, że wtedy część majątku dostałaby się Indianom. — Dobry Tiburcio — wzdryga się Pazio — jak to sobie wyobrażasz? Zakatrupili swego człowieka, Degera, a obcemu pozwolą wybierać sprzed nosa taki skarb? — Wszyscy Indianie obronią senhora. — Indianie ledwo obronią swoją własną skórę, jak 101 o tym wiesz najlepiej, Tiburciol — mówi Pazio gniewnie, po czym nastaje długie milczenie. Mniejsza tu o sprawę bezpieczeństwa. Sedno sprawy leży w czymś innym: złoto nigdy nie działało na moją wyobraźnię. Nie pociągały mnie uroki Kalifornii czy Klondike'ów, obca mi była poczwarna romantyka złota. Widocznie zbyt silnie siedział we mnie przyrodnik. Wprawdzie wodospad na Rio de Oro jest dla mnie szczególną ciekawostką, osobliwym zjawiskiem przyrody, lecz niczym więcej, a bliskość przypuszczalnego skarbu, który w sobie kryje, ani odrobinę mnie nie wzrusza. Natomiast niepokoi mnie inna rzecz: los Indian nad Mareąuinhą. Skoro rozniesie się wieść o złocie — a niewątpliwie się rozniesie — runie na kark Indian motłoch szumowin i wyrzutków z miast brazylijskich i przy najbliższej sposobności urządzi im rzeź. Fatalny rozgłos o złocie może spowodować zagładę tutejszych Koroadów. — Najlepiej byłoby — przerywam milczenie — zburzyć dynamitem skałę nad wodospadem i głazami złoto przywalić raz na zawsze. — Dawno o tym myślimy, ale nie mamy środków — przyznaje smętnie Tiburcio. Podczas powrotu chwyta nas deszcz. SKAŁY NA RZECE l\ażda rzecz kiedyś się kończy, a nasza cierpliwość kończy się nazajutrz po wycieczce nad Rio de Oro. Zbudziwszy się widzimy znowu na niebie ciężkie jak ołów chmury i już dochodzi nas z daleka szum deszczu. Obrzydły nam bezustanne ulewy nad Mareąuinhą. 102 Po krótkiej naradzie postanawiamy wyruszyć następnego dnia w drogę powrotną: nie ma celu przebywać w toldzie dłużej w tak nie sprzyjających warunkach. Polować nie można, wilgoć niszczy nasze muzealne preparaty, a słota i złe pomieszczenie zaczynają podrywać nam zdrowie. Myśl o bliskim wyjeździe sprawia nam wszystkim czterem prawdziwą ulgę, natomiast przychylni nam Indianie, Tiburcio, kapitonowa i ich rodziny, przyjmują wiadomość z pewnym żalem. Woleliby zatrzymać nas jeszcze dłużej u siebie. Od czasu choroby Dioga i od kiedy przekonali się, że nie chcemy robić pomiarów ich ziem, uważają nas za swych przyjaciół. Powrót odbędzie się, oczywiście, rzeką na dwóch łodziach, jakie zostawili nam Brazylijczycy. Łodzie pomieszczą wygodnie nas, ludzi i nasz sprzęt