... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Nie było to nieskładne mamrotanie; teraz żałował, że nie zabrał ze sobą magnetofonu, mógłby to nagrać, a potem spokojnie odsłuchać. Głos Żorża to zanikał, to wzmagał się, chwilami wybijając się ponad szmer. Reszta mówców zdawała się tworzyć dla niego akustyczne tło, był w tym jakiś niepojęty rytm; cenzor czuł się coraz bardziej nieswój. Z wolna jął rozumieć sedno wypowiadanych zdań - była to niemal opowieść! Po chwili jednak zdumienie jemu z kolei odebrało głos: otóż Żorż relacjonował wydarzenia dnia dzisiejszego! Gołąb srający, Postać napadająca, Pogotowie Cenzorskie, Sanatorium Pod Klepsydrą, no i wreszcie ukłucia lęku ściśle związane z dostarczonymi cenzorowi fotografiami żony. Wszystko zmierzało jak po sznurku, linearnie, jedność czasu, miejsca i akcji... W cenzorze narastał strach. W tej atmosferze paranoi wydawało mu się, że dominującym słowem w chórze głosów wokół była „smycz". Smycz, smycz, smycz - powtarzano z różną intonacją. Kornel W. poczuł gęsią skórkę. - ...cenzor zerwał się i krzyknął - „skąd o tym wszystkim wiesz?!" - wymamrotał Żorż. - Skąd o tym wszystkim wiesz?! - krzyknął cenzor. W zapadłej nagle ciszy rozległ się głos sanitariusza: - Pora na obiad. Kornel W. próbował skoncentrować swe myśli na czymś, co pomogłoby mu zapomnieć o myślach. Śledztwo zmierzało w dziwnym kierunku, rzec by można, że właściwie metafizycznym. Nie bywał zachwycony, gdy mu coś rozsadzało poukładaną rzeczywistość, nawet rzeczywistość, która już wcześniej zupełnie nieźle eksplodowała. Z cudownością za oknem dawał sobie radę, wrosła wszak w otoczenie, nadto on sam wrósł w nią. Niecodzienność była mu już codziennością. Na domiar złego, nie mógł się z nikim dzielić swymi spostrzeżeniami, bo oznaczałoby to niechybną utratę stanowiska, może nawet uznano by cenzora za człeka niespełna rozumu, na co nie mógł sobie pozwolić. Tymczasem, dla nerwów ukojenia, jął czytać zakurzone raporty regularnie produkowane przez SeN (Sekcję Nauki). Oto były entomolog Romuald K., zajął się kwestią, może niezbyt teraz palącą, świadomości Postaci. Choć problem sam w sobie był ciekawy - czy Postacie samo są świadome, czy cokolwiek czują, czy myślą, czy - w związku z tym - należałoby mimo wszystko czuć coś na kształt wyrzutów sumienia w momencie ich dekapitacji? Autor raportu porównywał Postacie do owadów, co było zrozumiałe, zważywszy na jego wcześniejsze zainteresowania naukowe. Kornel W. pomyślał z przekąsem, że to dobrze, iż Romuald K. nie jest z wykształcenia ornitologiem. Czytał jednak dalej, choć musiał przemóc swą naturalną awersję do owadów. „Owady, jak wiadomo, utworzyły społeczeństwa tylko trochę mniej skomplikowane od ludzkich, lecz uczyniły to metodami dla ludzi niedostępnymi. Wykształciły monstrualnie swe instynkta kosztem zdolności uczenia się, a przede wszystkim - wynalazczości. Ich ewolucja zmierzała ku wytworzeniu skomplikowanych żyjących automatów przystosowanych do stałego środowiska. Są to zatem istoty, u których maksymalna sprawność łączy się z minimalnym zindywidualizowaniem. Owady uczą się z trudnością i szybko zapominają, ale w większości wypadków mogą w swym krótkim cyklu życiowym" („Cykl życiowy Postaci też nie jest zbyt długi", pomyślał cenzor i pierwszy raz tego dnia zarechotał, bezgłośnie co prawda) w ogóle uniknąć konieczności uczenia się, a tym bardziej rozwiązywania nowych problemów. Każda mrówka czy pszczoła dopasowuje się do swego miejsca w społeczności dzięki połączeniu specjalizacji strukturalnej i instynktów. Organizacja fizyczna i psychiczna czyni z niej robotnicę lub żołnierza i nie pozwala funkcjonować w jakimkolwiek innym charakterze. Jej potrzeby indywidualne są minimalne i żadna z nich nie prowadzi do konfliktu z innymi członkami tej samej społeczności. Krótko mówiąc, społeczeństwa owadów składają się nie tyle z indywidualności, ile ze standardowych, wymiennych jednostek. Walka klasowa nigdy nie rozgorzałaby w mrowisku (cenzor znów zarechotał). Mrówka przychodzi na świat wyposażona we wszystkie cechy, które najbardziej wymagający dyktator pragnąłby znajdować u swych poddanych". Dalej uczony mąż zajmował się już raczej ludzkimi społecznościami - przy czym porównanie z owadami skonstruowane było, oczywiście, na zasadzie kontrastu. Człowiek miał być - w opozycji do owadów - produktem końcowym procesu ewolucyjnego, który zmierzał do wzrostu indywidualizacji. Cenzor pomyślał o swych kolegach, dzielnych funkcjonariuszach Wydziału Prewencji, i wiara w owe „indywidualistyczne" mechanizmy ewolucyjne, rzekomo „lepiące" człeka, zachwiała się. Ssaki wyspecjalizowały się w zdolności uczenia; z chwilą gdy przodkowie współczesnego człowieka osiągnęli poziom ludzki, utracili większość automatycznych reakcji