... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

- A to czemu? - spytał Roo lekko zaniepokojony. Erik był jednym z niewielu ludzi na świecie, którym ufał i na których mógł polegać. - Niedługo wyjeżdżam. Zamiast mnie miał jechać Jadow, ale złamał nogę w zeszłym tygodniu. - Erik ściszył głos. - Nie mogę ci rzec, dokąd się udajemy, ale chyba się domyślasz... Teraz na twarzy Roo pojawiła się troska. - Na jak długo wyjeżdżacie? - Nie wiem. Czeka nas trochę diabelnej roboty i... cóż... to może być bardzo długo. Roo ujął przyjaciela za ramię, jakby pragnął go zatrzymać. Po chwili uścisnął go i rzekł: - Nie daj się zabić... - Zrobię, co w mojej mocy. I nagle Roo mocno objął druha. - Eriku von Darkmoor... jesteś mi bratem, jedynym, jakiego kiedykolwiek miałem. Wpadnę w prawdziwy gniew, jeżeli dojdzie mnie wieść, żeś się dał zabić, zanim zdołałeś poznać mego syna... Erik oddał mu niezgrabny uścisk, a potem się odsunął. - Uważaj na Greylocka. Miał jechać z nami, ale de Longueville'a omal nie trafił szlag, gdy się dowiedział, że zostaje... - Na twarzy Erika pojawił się kpiący uśmieszek. - To będzie ciekawa wycieczka. Pewien jesteś, że nie masz na nią ochoty? Roo roześmiał się niewesoło. - Wiesz, chyba jakoś przeżyję bez tego rodzaju atrakcji. - Skinieniem dłoni wskazał schody. - Mam o kogo dbać... - Owszem - uśmiechnął się Erik. - Więc dobrze się postaraj, bo jak cię dopadnę po powrocie... - Wystarczy, że wrócisz... a będziesz mógł zrobić, co zechcesz - mruknął Roo. Erik skinął mu głową, otworzył drzwi i zniknął w strugach deszczu. Roo stał przez dłuższą chwilę, czując się osamotniony jak nigdy dotąd. W końcu się ocknął, zdjął z kołka opończę i ruszył do składu. Zupełnie zapomniał, że miał pójść na górę i zachwycić się córeczką. Jason kiwnął dłonią, kiedy Roo przeciskał się ku niemu przez zatłoczony magazyn. W ciągu ostatnich sześciu miesięcy interes rozwijał się kwitnąco i teraz mieli dwudziestu sześciu woźniców zatrudnionych na stałe oraz kilkunastu pomocników. - Co się stało? - spytał Roo. Jason wyciągnął ku niemu jakiś pergamin bez pieczęci. Na zewnątrz rulonu wypisano imię właściciela firmy. - Właśnie przyszło ostatnią pocztą. Roo wziął pismo i rozwinął, by je przeczytać. Wewnątrz było tylko jedno zdanie: "W Sarth pojawił się quegański kupiec. John". Ravensburczyk zmarszczył brwi i przez chwilę zastanawiał się, co robić. Podjąwszy decyzję, rzekł: - Powiedz Duncanowi, że natychmiast ruszamy do Sarth. Jason kiwnął głową. Duncan dzielił z Luisem mały apartament na tyłach, podczas gdy Jason przejął pokoik Roo, po tym, jak ten zamieszkał z rodziną. - Co się stało? - ziewnął Duncan obudzony ze słodkiej drzemki. - Pamiętasz Johna Vinci z Sarth? Duncan ziewnął jeszcze głośniej. - I owszem... a co? - Przysłał nam wiadomość. - Jaką wiadomość? - W Sarth pojawił się quegański kupiec. Duncan rozmyślał o tym przez chwilę, a potem na jego twarzy pojawił się uśmiech. - Quegański kupiec w Sarth może oznaczać tylko jedno - ściszył głos. - Przemyt... Roo podniósł palec, przypominając o zachowaniu ciszy. -Coś, co wymaga dyskrecji. Kiedy wyjadę, poślij wiadomość Karli - zwrócił się do Jasona. - Powiadom ją, że nie będzie mnie z tydzień, lub coś koło tego... Kiedy wóz był już wyposażony i przygotowany do drogi, Roo zaczął się zastanawiać, co takiego chciał mu sprzedać Vinci. Zastanawiał się nawet wtedy, gdy wóz mijał miejską bramę i zataczając koło, ruszał ku północy. Podróż do Sarth minęła bez większych problemów - tyle że Roo czuł się dosyć nieswojo, kiedy słuchał przechwałek Duncana dotyczących jego podbojów wśród służebnych dziewek czy przewag przy stole do gry. Nie bardzo umiał określić swe uczucia, wiedział jednak, że zostawił w Krondorze pewne nie do końca załatwione sprawy; wszystko to sprawiło, że kiedy przybyli do Sarth, był przygnębiony i zły. Przybyli o zmierzchu i podjechali prosto pod sklep Johna Vinci. Zatrzymali się na zewnątrz, a Roo zeskoczył z kozła. - Chwilę z nim pogadam - zwrócił się do Duncana - a potem ruszamy do gospody. - Niech będzie - zgodził się Duncan. Roo wszedł do środka. - A, to wy - przywitał go Vinci. - Miałem już zamykać. Zechcecie zjeść kolację z moją rodziną? - Z przyjemnością - odparł Roo. - Czego dotyczy ta tajemnicza notatka, którą mi przysłaliście? Vinci podszedł do drzwi i zamknął je starannie. Skinieniem dłoni poprosił Roo, by ten poszedł z nim na tyły. - Dwie sprawy. Jak napisałem, pojawił się tu pewien quegański statek kupiecki. Kapitanowi spieszno było pozbyć się pewnej..