... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Nigdy dotąd Marigold nie miała w Harmony kogoś, z kim mogłaby się bawić, z wyjątkiem tych tygodni, kiedy była tu Gwen. Nie zwracała większej uwagi na dziewczęta z Harmony i choć pisała długie, pełne nowinek listy do Gwen, Pauli i Bernice, nie widywała się z nimi często. Być może, jak obawiała się Matka, to Sylwia sprawiła, że nie umiała zaprzyjaźnić się z innymi dziewczynkami. Matka zawsze broniła Sylwi przed Babką, która nie rozumiała pewnych rzeczy. Ostatnio Lorraine zastanawiała się jednak, czy postępowała rozsądnie. Nie byłoby dobrze, gdyby sekretny urok koleżanki z wyobraźni nie pozwolił Marigold na niezbędne i cenne towarzystwo jej rówieśników. Marigold miała dwanaście lat. Jej złote włosy ciemniały stając się ciepłobrązowe i wreszcie nauczyła się właściwie wymawiać słowo „interesujący”. Był najwyższy czas, aby zaczęła wyrastać z fantazji o Sylwii. Lorraine Lesley była więc zadowolona, kiedy na początku wakacji Guestowie kupili farmę Donkina, a Marigold i Budge prędko się zaprzyjaźnili. Marigold dziwiła się, że potrafi naprawdę polubić chłopca. Nigdy nie podobali jej się chłopcy ze szkoły. Kiedyś lubiła Billy’ego, ale o nim już prawie zapomniała. Nie cierpiała Jacka, syna kuzyna Marcusa. Hip Price sprawił, że przez jakiś czas nienawidziła wszystkich chłopców. Budge był jednak inny niż chłopcy, jakich kiedykolwiek znała. Życie Marigold stało się na całe tygodnie niezwykle podniecające. Dla zdobycia uznania Budge’a robiła rzeczy, o jakich nigdy nie marzyła. Poszli łowić pstrągi nad potok i Marigold dzielnie pomagała mu zakładać robaki na wędkę. Budge pomyślał w duszy, że jest prawie tak dobra jak chłopak, ale oczywiście tego nie powiedział. Brodzili w wodzie pod mostem. Wdrapali się na szczyt dużej stodoły Guestów. Bawili się w piratów na starej, zielonej łodzi Daisy Dean, porzuconej na wybrzeżu portowym. Ze starej, czarnej, jedwabnej spódnicy Salome zrobili flagę i ozdobili ją czaszką i piszczelami. Odbywali nieprawdopodobne podróże, poszukując złota, sławy i przygód. Mieli swoje hasło i tajemny znak. Z kamieni zbudowali palenisko i gotowali na nim małże i piekli ziemniaki. Z Budge’em Marigold mogła poznawać wszystkie wspaniałe miejsca zabaw, gdzie nie odważyłaby się pójść sama. Dotarli aż na sam skraj Przystani, gdzie rozciągały się srebrzystoliliowe wydmy porośnięte cudowną suchą i pożółkłą od soli trawą, i gdzie dął wiatr od morza. Nikt o tym nie wiedział. Nie wiedziano też, że zaskoczył ich przypływ i musieli wspinać się na brzeg i wracać do domu przez zalane wodą łąki. To była pełna tryumfu tajemnica dwóch winowajców. Inną tajemnicą było ognisko, które rozpalili pewnego dnia o zmierzchu, z drewna wyrzuconego przez morze. Oboje wiedzieli, że nie wolno się bawić ogniem, ale to nie popsuło im ani trochę zabawy. Obawiam się, że raczej dodało jej uroku. Ta tajemnicza zabroniona rzecz miała swój własny czar. Niekiedy całe dnie spędzali na bagnach pełnych żab, gdzie miał swoje legowisko pewien bardzo porządny smok i gdzie szalały niedźwiedzie grizzly. Marigold śmiertelnie bała się żab, ale nie mogła dopuścić, aby Budge się o tym dowiedział. Zmusiła się nawet do niesienia martwego węża na patyku, żeby zdobyć uznanie przyjaciela. Nauczyła się też mówić „do diaska”, ale nie potrafiła zmusić się do powiedzenia „do cholery”, co znaczyło to samo. Czuła jednak, że Budge w głębi serca nie lubił dziewcząt, które mówiły „do cholery”. Nie nauczyła się nigdy gwizdać na źdźble trawy tak jak on. Potrafiła jednak coś, czego on nie umiał — robiła małe torebki na pudding z grubych liści. Budge próbował tego wiele razy, ale zawsze zbyt mocno przyciskał je kciukiem. W ten sposób została zachowana równowaga i żadne z nich nie było bardziej godne szacunku od drugiego. Kiedy zaś Budge usiadł pewnego dnia na gorącym piecu w dziurawych spodniach, Marigold nigdy nie zapytała go, jak się goją jego poparzenia. Przyjaźń wymaga taktu. Budge głaskał Popsa, kotka Marigold, a Marigold kochała jego psa Dixa. Nie mogła jednak opowiedzieć o Sylwii. Budge zorientował się, że Marigold ma jakąś tajemnicę związaną ze świerkowym wzgórzem i czasem żartował z niej, żeby skłonić ją do zwierzeń. Marigold jednak zawsze odmawiała. Jeszcze nie teraz — jeszcze nie. Żadnej z koleżanek dotychczas nie powiedziała o Sylwii, choć czuła taką pokusę. Żadnej — nawet Bernice. Sylwia należała tylko do niej. Chociaż Sylwia nie była już taka sama jak kiedyś. Marigold przyznawała to w duchu od czasu do czasu ze smutnym westchnieniem