... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Obok tych, przykładowo tylko z pamięci wymienionych aresztowań, zdarzały się przypadkowe: na ulicy z materiałami obciążającymi w kieszeniach -- Aleksandra Grzeszczak (pseudonim -,Oleńka"), Maciej Bittner (pseudonim ,,Maciek"), Mieczysław SłoA (pseudonim ,,Jurand") i Jan Wuttke (pseudonim ,,Czarny Jaś"); na ulicy również, przy legitymowaniu się budzącymi podejrzenia papierami -- Władysław Olędzki (pseudonim ,,Papa"), w masowych obławach czy łapankach -- Witold Sosnowski. Były wreszcie aresztowania wynikające ze wsKazania przez agenta lub prowokatora gestapo, Takich aresztowań rejestrowaliśmy niewiele, każde natomiast przeradzało się w dużą sprawęt gdyż agent starał się nie działać wcześnie lecz dopiero wtedy, gdy już sporo nici organizacyjnych posiadał w ręku. Wskazanie przez agenta miało u nas miejsce tylko parokrotnie. Wymienimy tylko dwa przypadki: jeden, gdy agent dostał się do nas na członka organizacji, albo też gdy nasz człowiek z organizacji stał się agentem, drugi -- gdy członek organizacji w najlepszej wierze wygadał się przed kimś. Pierwszy to tzw. ,,sprawa Wiącka", drugi to przyczyny aresztowania Henryka Ostrowskiego. Wiącek w pierwszych miesiącach okupacji był w naszej grupie pracującej na terenie Warszawy w Stołecznym Komitecie Samopomocy Społecznej. Kiedy został agentem -- nie wiadomo, w każdym razie po pewnym czasie różne osoby wokół niego poczęły znikać; tak aresztowani zostali Antek Bereśniewicz i Gustaw Niemiec. Z aresztowaniem Henryka Ostrowskiego było inaczej. Któregoś dnia przyjechał do niego bliski kolega mieszkający stale w jakimś prowincjonalnym miasteczku; nocował u Heńka; wieczorem długo rozmawiali o swych pracach konspiracyjnych, Heniek otworzył nawet przy nim skrytkę zrobioną w stołku kuchennym i pokazywał różne materiały potrzebne w Wielkiej Dywersji -- spłonki, kule. Gdy później gestapo weszło do mieszkania Heńka przy ulicy Osieckiej w Warszawie -- pierwsza rzecz: sięgnęło po kuchenny stołek i otworzyło go z całą znajomością rzeczy. A jednak nie można z całą pewnością stwierdzić, że znamy przyczynę. Oto początki spraw. Wiele z nich było nie do uniknięcia. W wielu jednak ryzyko można było znacznie, znacznie zmniejszyć. Dobre ubezpieczenie podczas każdej akcji, staranne obmyślenie ewakuacji rannych, .lepsze uzbrojenie indywidualne poszczególnych bojowców, jak najmniej notatek konspiracyjnych w kieszeniach, dobre legitymacje, dowody osobiste, bezwzględne zachowywanie konspiracyjnych tajemnic. Lecz ludzie są tylko ludźmi, a czas konspiracji trwał bardzo długo. Mogły i musiały zdarzać się zaniedbania, niedopilnowania, wygadania się. Czasem udało się, czasem przychodziła katastrofa. Nazwaliśmy to początkami spraw. I rzeczywiście teraz dopiero zaczynała się wielka gra. Najważniejszą jej regułą było zakładanie w sposób schematyczny, po prostu mechaniczny, że skoro dany człowiek jest już aresztowany, to wszystko co znał, co wiedział, jest zagrożone, a więc należy zabezpieczać wszystkie zagrożone punkty, opuszczać zagrożone adresy, zmieniać zagrożone nazwiska, pseudonimy, kryptonimy, opróżniać zagrożone skrytki i magazyny. To była bezwzględna reguła gry. Nie chodziło tu wcale o brak zaufania do aresztowanego kolegi. Po pierwsze chodziło o to, że mógł on mieć przy sobie jakieś zapiski, jakieś adresy, jakieś daty i miejsca spotkań, mogły one być napisane szyfrem lub bez szyfru, zależnie od sumienności i dyscypliny wewnętrznej notującego; mogły być zaszyfrowane dobrze lub źle, zależnie od jego inteligencji i pomysłowości, a także zmęczenia w danej chwili; wreszcie mogły być rozszyfrowane lub nie, zależnie od gestapowskich talentów. Tak czy inaczej, choć usta areszto- wanego mogły milczeć, posiadana w kieszeni notatka mogła mówić sama. I nie tylko posiadana notatka. Dowody osobiste aresztowanego szybko i prosto prowadziły do jakiegoś mieszkania. Wprawdzie na akcję powinno sią iść bez dowodów osobistych, nie zawsze tak jednak bywało: ,,Felek" w ostatniej chwili przed śmiercią wyszarpnął ze swej kennkarty fragment z imieniem, nazwiskiem i adresem; ,,Włodek" śmiertelnie ranny darł coś na drobne strzępki. Tak więc czasem nawet na akcjach, a poza tym zawsze poza akcjami każdy miał jakiś dowód w kieszeni. A dowód, wszystko jedno normalny czy ,,lewy" zawsze prowadził do jakiegoś mieszkania. W mieszkaniu -- w kalendarzach, notesach, zeszytach, książkach, szufladach i szafach można było przecież znaleźć wiele, wiele więcej niż w kieszeni. Znajdująca się u ,,Heńka" kartka z zaszyfrowanym adresem Janka Bytnara spowodowała jak się wydaje tragiczny przerzut. Karta rowerowa Tadeusza Zawadzkiego znajdująca się przypadkowo w mieszkaniu Janka Byt* nara podczas rewizji mogła dokonać dalszego przerzutu. Dlatego właśnie bezwzględna reguła gry żądała zabezpieczenia wszystkiego, co aresztowany wiedział, znał. Lecz jeszcze nie tylko dlatego. Mimo całej przyjaźni w stosunku do aresztowanego był obowiązek zakładać, że torturowany, bity, podstępnie zaskakiwany -- powie