... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Z chwilą, mój panie, gdy zaczniemy w tę szlachetność i słuszność powątpiewać, siła zmieni się w słabość. I nikt tego nie odwoła. Jakie to jasne! -Widzisz, nieszczęścia narodów biorą się z tego, że uznają one swoje nadzwyczajne prawa../Wynikające z historii, obyczaju, religii. Z wielu źródeł. Dziś, :w tej wspaniałej oświeconej epoce_^— ostatnie slowa~rnowił, rzecz "jasna, z ironią, ale wątpił, czy słuchający go sekretarz t tę ironię rozpozna — powinniśmy głosić zasadę, że nie ma narodów uprzywilejowanych. Przez higtorię, obyczaj, religię. Przez co jeszcze chceszc^Że istnieją jedynie narody silne i słabe. Silne lub słabe dzięki historii, obyczajom, religii czy^też szatanowi. O czym dobrze mogliby wiedzieć sceptyczni ojcowie jezuici. To możemy sobie w naszej wspaniałej epoce powiedzieć. Nie jest to pewnie nasze odkrycie, ale przecież -/(świat odkrywamy zawsze sami./Nie odkrywają g0 za nas umarli, to jasne również. Ale też to nie jest jeszcze dramat historii. Prawdziwy dramat, mój drogi — w tej chwili przez uchyloną szybę do wnętrza powozu zaczęły się już przedostawać odgłosy zebranych przed pałacem ludzi, sekretarz drgnął, odwrócił się — otóż, mój drogi — powtórzył myśląc o tym, że trzeba będzie unieść się z poduszek — prawdziwy dramat polega dopiero na tym, że prawo do życia — to naturalne, najprościej rozumiane prawo — posiadają wszystkie narody. Silne i słabe. Ale szansa rozkwitu w obu wypadkach nie jest ta sama. Małe narody giną. Tak dźwiga się słup historii, który porasta dziejami różnych epok i różnych narodów. Odkopujemy kolumny, które były dziełem odległych epok. Napisy, jakie odnajdujemy na nich, nie są czytelne. Nie rozumiemy ich treści, ale możemy się jej domyślać. One głoszą prawdę przemijania. Kto zrozumie te prawa — pozbawia się złudzeń. A czy ty, dobrodzieju, 24 chcesz żyć złudzeniami?... — Karoca zatrzymała się przed pałacem. Spojrzał w szybę. Jakiś podgolony łeb, z krzaczastymi brwiami i sumiastym wąsem, podsunął się z boku. Drzwiczki do powozu zostały otwarte. Spojrzał na sekretarza. Siedział z zamkniętymi oczyma, jakby myślał jeszcze o przerwanej rozmowie. Piętą poszukał buta, który był zsunął, bo go uwierał, rozdarł sobie pończochę i uśmiechając się wyszedł z powozu... Po uciążliwej podróży nastała pora wypoczynku, ale tak jak to zwykle bywa, gdy zmęczenie jest bardzo silne — ile to wiorst trzeba było pokonać w ostatnim czasie! — sen nie kleił się do powiek. Przychodziło tylko to nadzwyczajne uczucie, w którym noc jakby wsącza się w ciało, powoli obejmując znużone członki, aby stały się bezwolne, przywierając do skóry delikatnym chłodem. Wyobraził sobie przygotowania do zabawy. Świeca w wysokim lichtarzu paliła się jeszcze przy łóżku. Widać niewiele czasu minęło od chwili, gdy usiadł na fotelu naprzeciw otwartego okna. Płomyk jej drżał, kiedy przesunęła się bliżej jakaś zwabiona do ognia ćma i cienie w sypialni zaczynały się od jej lotu poruszać również. Wydawało mu się, że jest już późna jesień. Park w resztkach wspaniałego złota. Przymrozki. Powiedziano, że trupa włoska przyjedzie, nim zapadnie wieczór, ale oto wieczór nadchodził, kazał zapalić światła w kilku salach. Wstąpił do biblioteki i zabrał się do przeglądania listów, które nadeszły z Warszawy od najętych korespondentów. Łamał czerwone łąkowe pieczęcie, czytał te listy, a dotykając równo zapisanych arkuszy czuł, że ogarnia go obrzydzenie, że palce, w których te pisma trzyma, okrywają się czerwonymi plamami od wyschłego laku. Ambasador rosyjski chwalił go bardzo na dworze. Oto właściwie jedyna konkretna wiadomość, ale tego można się było ostatecznie spodziewać. \ Z konfederacją kłopotów zbytnich nie ma. Fundament silny. — Sto lat wytrzyma — mówił pan Branicki. -— Sto "L^>.-.ifcwsgi»*i~— 25 lat. A co będzie potem, nie powinno zatruwać naszych myśli. Byłby to zbrodniczy altruizm. Patrzenie Panu Bogu na palce. — Mości Branicki! — powiedział do niego kiedyś — ma pan osobliwy, wyznaję, pogląd na istotę Boga. Ma to być, pańskim zdaniem, prządka, która obraca krosna historii? Przejmuje się pan nadto nowinkami albo mitologia omotała pański umysł... — Branicki roześmiał się. — Nie ukrywam — odpowiedział po chwili — obraz z krosnami wygląda swojsko. Ale nitki mocne... — Nie przestał się śmiać nawet wówczas, gdy kilku nieznajomych chamów z sza-bliskami otoczyło ich. Pomyślał wtedy, że ten Branicki to drań, niczym — prócz złota — nie różniący się od tego kręcącego się za piętami robactwa. Chamstwo — swoją drogą, czemu teraz właśnie, gdy czeka na przyjazd gości, ta postać zaprząta jego głowę? — w tym wyrażało się najmocniej, że Branickiemu z gęby nie schodziły uśmiechy i komplementy wyszukane, ilekroć ocierał się o tłum, kiedy zaś ten tłum go odstępował, uśmiech ginął na wargach, mówił, że trzeba to ta-.łatajstwo mocno trzymać za 'mordy... Ostatnio unikał takich maksym. Dostrzegł, że pan Szczęsny . krzywi się w podobnych chwilach. — Pan zawsze ^ kryje swoje myśli. Nie uśmiecha się pan, ani nie t pluje. Dlatego pana nie lubią. — Ale boją się, panie Ksawery — przerwał, skłonił się i wyszedł z sali... Sięgnął właśnie po następną kopertę, kiedy powiedziano mu, że sanie zajechały. Kazał podać futro. Wyszedł im naprzeciw. Dobrze — myślał schodząc ze schodów — że w ostatnim dniu podróży zobaczyli śnieg, nauczą się cenić ciepło pałacowych 'pieców. Okrutnie mizernie wyglądali ci aktorzy. Stali zbici w małą gromadkę pośrodku korytarza. Przypomniał sobie, jak wspaniale się prezentowali podczas swoich występów przed tronem, kiedy w ich ciałach tyle było niewymuszonego wdzięku i lekkości, kiedy pod starannie skrojonymi szatami, tak, aby nakazom dworskiej przy- 26 zwoitości stało się. zadość, rysowały się ich mocne, regularnie ćwiczone ciała. A cóż teraz zobaczył? Niemal gromadę obdartusów. Dziwacznie poubierani w łachy, które miały ich kryć przed mrozem. Twarze mężczyzn wprost czarne od zarostu. Nie mógł opanować śmiechu na ich widok. — Kochani — krzyknął jeszcze ze schodów — toż wyglądacie jak banda srogich zbójów, która z Litwy aż tu się dowlokła!... — Trzęśli się z zimna, a kobiety — bo stały także pośrodku gromady — przedstawiały sobą obraz jeszcze bardziej żałosny. Jakby tu trafiły prosto z pożaru. Ale to jest tak z południowcami, kiedy otrą się o ten surowy klimat, a rnróz popieści ich w swoich palcach. Krzyknął na służbę, aby prowadziła ich do oficyny, gdzie już czekały przygotowane pokoje. I kazał, aby kąpiel była gotowa dla wszystkich. Niech im wina nie skąpią... Widział, jak lokaje obrzucali przybyłych pogardliwymi spojrzeniami