... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Wielu zabaw Maciuś wcale nie chciał. Miał na przykład Bum-Drum starą fuzję, którą z wielką pompą wyjęto ze skarbca i dano, żeby Maciuś strzelił z niej do celu: do najstarszej córki Bum-Druma. Maciuś nie chciał, Bum-Drum się obraził. Znów zaczęli fikać żałobne koziołki. A co najgorsze, obraził się ludożerski kapłan. — On udaje naszego przyjaciela, a nie chce się z nami bratać — powiedział. — Już ja wiem, co zrobię. I wieczorem do muszli, z której Maciuś pił wino, nalał po kryjomu trucizny. To była taka trucizna, że kto wypił, ten zaraz wszystko widział czerwone, potem niebieskie, potem zielone, a potem czarne. I umierał. Siedzi Maciuś w najlepsze w namiocie królewskim na złotym krześle przy złotym stole, ale mówi: — Co to jest, że wszystko zrobiło się czerwone? I ci ludożercy czerwoni, i wszystko czerwone. Jak to usłyszał doktor, zaraz skoczył i zaczął machać zrozpaczony rękami, bo wiedział z książek o takiej truciźnie i napisane było, że na wszystkie choroby afrykańskie są lekarstwa, a na tę nie ma. I doktor nie miał lekarstwa w swojej apteczce na tę truciznę. A Maciuś nic nie wie — taki wesół — i mówi: — O, teraz wszystko zrobiło się niebieskie, jak ładnie wszystko wygląda. — Profesorze — krzyknął doktor — przetłumacz pan tym dzikusom, że Maciusia otruli! Profesor prędko powiedział. Król ludożerców złapał się za głowę, fiknął żałobnego koziołka i wybiegł jak strzała. — Masz, pij, biały przyjacielu! — krzyknął podając Maciusiowi jakiś strasznie gorzki i kwaśny płyn w misce z kości słoniowej. — Fe, nie chcę — krzyknął Maciuś — och, jak mi zielono przed oczami! I złoty stół — zielony, i doktor zielony. Bum-Drum chwycił Maciusia wpół, położył go na stole, włożył mu między zęby strzałę z kości słoniowej i przemocą wlał do ust gorzki trunek. Maciuś wyrywał się, pluł, ale połknął i był uratowany. Wprawdzie zaczęły mu latać przed oczami już czarne kółka, które się prędko kręciły. Ale tych czarnych kółek było tylko sześć, a reszta wszystko było jeszcze zielone. I Maciuś nie umarł, tylko trzy dni spał. Starszy kapłan ludożerców bardzo się zawstydził, że tak zrobił, że chciał otruć Maciusia. Ale Maciuś mu przebaczył. I w nagrodę kapłan obiecał pokazać najciekawsze sztuki magiczne, które wolno mu pokazywać tylko trzy razy w życiu. Wszyscy usiedli przed namiotem, rozłożono tygrysie skóry i ten czarnoksiężnik zaczai. Było dużo takich sztuk, których Maciuś nie rozumiał. Niektóre mu wytłumaczono. Na przykład wyjął z pudełka jakieś małe zwierzątko i położył je na ręce. To zwierzątko — takie jakby mały wąż — owinęło się koło palca, wysunęło języczek, taki jak nitka — wydało dziwny syk i uczepiwszy się pyszczkiem palca — do góry stanęło ogonem. Kapłan oderwał je i pokazał na palcu kroplę krwi. Maciuś widział, że to uważają dzicy za największą sztukę, chociaż były przecież inne ważniejsze. Dopiero mu wytłumaczono, że to jest najstraszniejsze stworzenie, gorsze od lamparta i hieny, bo jego ukłucie w sekundę sprowadza śmierć. A kapłan wchodził w ogień — i ogień buchał mu ustami i nosem — i nie żalił się. Potem czterdzieści dziewięć ogromnych wężów tańczyło, kiedy grał na piszczałce. Potem zaczął dmuchać na ogromną palmę, która miała ze sto lat — i ta palma zaczęła się powoli zginać — zginać, aż się złamała. Potem przeprowadził w powietrzu laseczką linię między dwoma drzewami — i przeszedł po niej w powietrzu jak po desce. Potem rzucił w powietrzu kulę z kości słoniowej, a jak spadała, podstawił głowę — i kula wpadła mu do głowy i znikła, a znaku żadnego nie było. Potem zaczął się kręcić w kółko strasznie prędko i długo, a jak stanął, wszyscy widzieli, że ma dwie głowy i dwie twarze, i jedną się śmiał, a drugą płakał. Potem wziął małego chłopca, obciął mu mieczem głowę — włożył do pudła — zatańczył koło pudła dziki taniec, a kiedy kopnął je nogą, ktoś w pudle zaczął grać na piszczałce; otworzyli pudło, a tam leżał sobie ten chłopiec jakby nigdy nic — i wyszedł, i zaczął się gimnastykować