... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Zapanowało milczenie, ciężkie, męczące. Odezwał się Swerdłow: - Pogróżka, poparta czynem, przestaje być pogróżką i staje się faktem przekonywującym. Na to odpowiedział Stalin, błyskając białemi zębami i płomieniem namiętnych oczu: - Dziś jeszcze możemy obsadzić Piotrogród naszemi wojskami! Wystarczy wiernych pułków grenadjerskiego, Pawłowskiego i kulomiotowego! Będzie cicho, jak makiem zasiał! Lenin nadsłuchiwał uważnie. Gdy towarzysze wyczerpali swoje obawy i dowodzenia, rzekł twardym głosem: - Partja, do której, jak mi się zdaje, należymy wszyscy, zażądała wprowadzenia dyktatury proletarjatu. Odstąpić od niej nie możemy, nie sprzeniewierzając się partji. Jestem bardzo zdziwiony, iż muszę wykładać wam w tej chwili główne zasady dyktatury i partji, towarzysze! Doprawdy, w takim momencie jest to groźniejsze od targnięcia się na sławetne Zgromadzenie Narodowe, hipnotyzujące was! Oparłszy łokcie na stole, mówił bez oburzenia i patosu, jakgdyby prowadził pogadankę w kółku przyjaciół: - Dyktatura jest potęgą, opartą bezpośrednio na przemocy, nie znającą żadnych prawnych ograniczeń. Potęga państwa jest symbolem przemocy. Stąd logiczny wniosek: dyktatura proletarjatu posiada funkcje państwa, które jest jedynem źródłem i twórcą prawa. Prawo to powinno być takiem, aby stało się maszyną dla zgniecenia wrogich odłamów społecznych i wrogich ideologij. Tylko zdrajcy lub głupcy mogą żądać tolerancji dla wrogów dyktatury i rządu, reprezentującego interesy i ideje jednej tylko klasy! Takie są zasady! Odstąpienie od nich - zbrodnia, szaleństwo lub zdrada! Polityka partji zostanie w odpowiedniej chwili poparta bagnetami i karabinami maszynowemi! Pełne siły i odwagi oświadczenie Lenina wywarło wrażenie. Nawet wahający się członkowie Rady i Komitetu zamyślili się, czy nie lepiej istotnie byłoby nie dopuścić do konstytuanty, niż mieć w niej ciężkie starcia o wynikach wątpliwych. Mimowoli jednak przychodziły na pamięć dosadne słowa dyktatora: - Lepiej wstrzymać się od uderzenia, niż machnąć pięścią i dostać w pysk, aż świeczki w ślepiach staną! Widocznie, Lenin wyczuł zwątpienia towarzyszy; bo z wesołym, beztroskim śmiechem zawołał: - Jeżeli bić to tak, żeby niebo nikłą szmatką się wydało! O tych sprawach będziemy jeszcze nieraz rozprawiali, bo są to posunięcia zasadnicze! Towarzysze zaczęli wychodzić, Lenin, zgarnąwszy pod pachę leżące przed nim papiery, poszedł do swego lokalu. Spotkała go w korytarzu Nadzieja Konstantynówna. - Zaszło co nowego? - spytał, patrząc na żonę. - Czekają na ciebie przedstawiciele gmin żydowskich. Już dwie godziny siedzą. Mówiłam, żeby jutro przyszli; odpowiedzieli, że jutro już muszą odjechać... - objaśniła Krupskaja. - Żydzi? - zapytał. - A ci czego chcą ode mnie? Tylu ich rodaków pracuje w naszej Radzie, a oni akurat do mnie! Może, uważają mnie za żyda? - Nie! - zaśmiała się. - Wiedzą przecież, że jesteś Uljanow i nawet... szlachcic! - Były szlachcic! - poprawił ją żywo. - Były... - powtórzyła, biorąc go za rękę. - W każdym razie - wiedzą o tem! Lenin uchylił drzwi i stanął zdumiony. Rozdział Xxiii (cd.) Przy ścianach w sztywnych postawach, w uroczystem milczeniu rozsiedli się żydzi. Byli to nie ci rewolucyjni żydzi z Bundu, których Lenin dobrze znał oddawna. Atłasowe i aksamitne szuby, szerokie lisie czapy z nausznikami i zwisającemi tasiemkami, długie siwe brody, sędziwe twarze, srebrne loki, spadające ze skroni na ramiona, łzawe oczy w czerwonych obwódkach nabrzękłych, zaognionych powiek, pomarszczone dłonie, w nieruchu skupionym złożone na kolanach. Lenin, obejrzawszy każdego z gości uważnie, z pytającym wyrazem twarzy stał przed nimi. Jeden ze starców podniósł się i rzekł po rosyjsku: - Pozdrawiamy ciebie, wodza uciemiężonych! Grono rabinów izraelickich i cadyków, wysłanych przez radę duchowną, przybyło do ciebie z błaganiem serdecznem. Zdumienie Lenina rosło z chwili na chwilę. - Słucham was, - rzekł i usiadł przy biurku. - Przybyliśmy, aby prosić błagalnie, żebyś oddalił od siebie rodaków naszych, obranych na komisarzy ludowych! - Powarjowaliście?! - krzyknął Lenin. - Trockij, Zinowjew, Kamieniew, Radek, toż to najlepsi, najenergiczniejsi towarzysze, to ci, którzy zakładają podwaliny życia nowej ludzkości! Historja będzie mówiła o nich, zapisując ich imiona obok Marksa, Lassala! - Wodzu! - odparł uroczyście rabin-tłumacz, objaśniwszy cadykom po hebrajsku słowa Lenina. - Wodzu! Ty wiesz, że warunki życia żydów w Rosji uczyniły z nich rewolucjonistów; nasza gmina wychowała nas na zorganizowanych socjalistów; prześladowania zmusiły nas do dania wykształcenia naszym synom, aby dodać im sił do walki. Od ponurych czasów niewoli egipskiej i babilońskiej jesteśmy internacjonalistami i nacjonalistami jednocześnie. Możemy żyć i pracować wszędzie, lecz nigdy nie wychodzimy poza granice gminy. Ona - ul, my - rój pszczół! Rozumiemy, że w Rosji tylko żydzi mogli dostarczyć organizatorów i przewódców rewolucji. Przyklaskiwaliśmy i błogosławiliśmy ich do chwili obalenia imperjum okrutnych Romanowych i doprowadzenia narodu do dnia konstytuanty. W tym momencie rola żydów miała być skończona; stawali się szeregowymi obywatelami republiki rosyjskiej. - Znowu konstytuanta? - wyrwało się Leninowi pytanie. - Jakiś przeklęty dzień, w którym wszyscy zaprzątają sobie głowy tą sprawą! - Konstytuanta - to najwyższy wyraz odruchów duszy, serca i mądrości narodu! - podnosząc palec, szepnął rabin. - Nie wierzycie tysiącu wybrańców, zgromadźcie na szerokich błoniach dwa miljony rosyjskich obywateli i zapytajcie o ich wolę! Gorze wam, jeśli trzydziestu ludzi kierować zechce miljonami! Istnieje u narodów semickich przysłowie, głoszące: "jeżeli nawet umiesz najwspanialej jeździć konno, nie waż się wsiąść na pysk swego wierzchowca!" Lenin milczał, zamieniony w słuch