... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

- Szybko zapoznał ją z sytuacją i podał jej ich pozycję. - Kiedy możesz tu być? - Za pięć minut. - Przyjąłem. Bądź jak najszybciej. I wywołaj tych ze śmigłowca. Niech tu przylecą. Pamiętasz kod, który ci podałem? - Pamiętam. A ty? Gdzie będziesz? - Dam ci znać. Na razie idę za Malkowiczem. Bez odbioru. - Podniósł z ziemi hecklera i spojrzał na Fionę. - Zaraz będzie tu Randi. Wytrzymasz? Kiwnęła głową. - Wytrzymam. Idź pomóc Olegowi. Złapcie tego bydlaka. - Siedź tu i czekaj. Nie próbuj nigdzie chodzić. To rozkaz. Jon odwrócił się i pobiegł przez plac. Brandt wypływał z mrocznych głębin, walcząc z bólem, który co chwilę pozbawiał go przytomności. Wreszcie zamrugał i otworzył oczy. Leżał na betonie i coś przygniatało mu nogi. Doszedł go ostry, miedziany zapachy świeżej krwi. Lekko obrócił głowę i omal nie zemdlał z bólu. Na beton pociekło jeszcze więcej krwi. To trup. Przygniatał go trup poszatkowanego kulami ochroniarza. Powoli podniósł rękę i ostrożnie dotknął czoła. Było draśnięte i piekło jak wszyscy diabli. Pod zwisającym kawałkiem skóry poczuł kość. Musnął ją czubkiem palca i się poruszyła. Natychmiast pociemniało mu w oczach. Zabrał rękę. Wolał nie myśleć, co to znaczy. 324 Usłyszał kroki na placu. Przymknął oczy i wstrzymał oddech. Minął go ciemnowłosy mężczyzna z ręką na temblaku. W drugiej ręce miał pistolet maszynowy. Smith. Chryste, jakim cudem? Uciekł z Rosji i był teraz tutaj, w Orneto. Ścigał Malkowicza. To pchnęło go do działania. Powoli, centymetr po centymetrze, wypełznął spod trupa. Znalazł pistolet i poczołgał się w stronę drzew i krzaków pod wysoką bramą do Fortezza deH'Albornoz. Tam wstał i zataczając się, ruszył za Smithem. Fiona podciągnęła się, usiadła i ostrożnie wyprostowała zabandażowaną nogę. Z wysiłku zakręciło jej się w głowie. Odczekała chwilę i spojrzała na tonący w blasku księżyca plac. Z tyłu dochodziły ją głosy wystraszonych mieszkańców miasta, których obudziła strzelanina. Zmarszczyła brwi. Spojrzała na zegarek. Gdzie ta Randi? Gdyby przed nią przyjechała tu policja, miałaby poważne kłopoty. Nie pomógłby jej ani Klein, ani prezydent, a podejrzewała, że włoskie władze raczej nie uwierzą, że jako niezależna dziennikarka lubi chodzić po nocy i po zęby uzbrojona, rozstrzeliwać gliniane donice na miejskich placach. Popatrzyła na podziurawioną kulami ścianę stacji i na dwa trupy pod jej roztrzaskanymi oknami. Zmrużyła oczy. Dwa trupy? Powinny być trzy... Zesztywniała. Przeszedł ją zimny dreszcz. Jeden z ludzi Brandta-może nawet sam Brandt - przeżył i niewykluczone, że ruszył na pomoc Malkiewiczowi. A bez radionadąjnika nie mogła ostrzec ani Olega, ani Jona, ani Randi. Z trudem wstała i pokuśtykała w kierunku fortecy. Gdy tam dobiegł, Kirów i Malkowicz stali na wale obronnym. Tuż za wałem był porośnięty drzewami i krzakami klif, który niemal pionową ścianą opadał w dół, ku dolnemu Orneto i biegnącej tamtędy autostradzie. Malkowicz miał podniesione ręce. U jego stóp leżała otwarta dyplomatka. Oleg trzymał go na muszce hecklera. Zerknął na Jona i powiedział: - Zgodził się z nami współpracować. Wie, że pomagając Dudarewowi w spisku, podjął niemądrą decyzję i gorzko tego żałuje. - Jasne, na pewno - odparł oschle Smith. - Co tam jest? - Tu? - odrzekł szybko Malkowicz. - Szczegółowe informacje o wojskowych planach Rosjan. Po raz pierwszy tego dnia Jon poczuł się tak, jakby zdjęto mu z ramion wielki ciężar. Malkowicz żył i chciał mówić, a dzięki dowodom, że Du-darew zamierza najechać na byłe republiki radzieckie, Stany Zjednoczone mogły uniknąć otwartego konfliktu zbrojnego z Rosją. 325 - Rzućcie broń! - Chrapliwy, przepełniony bólem głos z tyłu. - Rzućcie to, bo zabiję! Smith zesztywniał. Brandt? Ale przecież Brandt nie żył. Sam tego sukinsyna zastrzelił! - Liczę do trzech. Raz. Dwa... Szczęście się od nich odwróciło. Dobity tym Smith upuścił hecklera. Pistolet zaklekotał na kamieniach. Kirów poszedł w jego ślady i ostrożnie położył broń na kamiennym murku. - Znakomicie - powiedział Niemiec. -A teraz odwróćcie się. Tylko powoli. Chcę widzieć wasze ręce. Posłuchali go i tym razem. Brandt stał kilka metrów dalej. Zamiast twarzy miał potworną maskę z zakrzepłej krwi. Pośrodku czoła bielała odsłonięta kość. Nieustannie przesuwając lufę pistoletu, celował to w Smitha, to w Kirowa. - Erich! - Uradowany Malkowicz ruszył w jego stronę. - Dzięki Bogu! - Uśmiechnął się szeroko. - Wiedziałem, że mnie uratujesz... - Cofnij się! - warknął Brandt, dźgając go lufą w brzuch. Malkowicz przestał się uśmiechać. - Erich, przecież... - Myślałeś, że dożyjesz rana? - prychnął szyderczo tamten