... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Gdzie skończyłam? „Musimy pamiętać, że oszczędność w gospodarstwie jest wielką zasługą”. — Hurra, nie będzie drugiej jarzyny, nie będzie leguminy codziennie, „Vive la biere de Pilsen!” — Jesteś okropnie hałaśliwy. — To ta książka mnie wprowadza w dobry humor. Cóż więcej? — „Przyjaźń nie powinna być zawierana dorywczo, serca nie należy oddawać pierwszemu lepszemu”. — No, ja myślę! Niech bym cię na tym złapał! Czy ci papieros nie szkodzi? Co pani Beeton napisała o paleniu w sypialni? — Taka okropność nie przyszła jej nawet na myśl. Gdyby cię znała, musiałaby dodać jeszcze parę rozdziałów do swego dzieła, aby odpowiedzieć na wszystkie pytania. Czy mam czytać dalej? — Proszę, proszę. — „W rozmowie różne drobnostki jak: małe rozczarowania, przykrości, wypadki życia codziennego nie powinny być poruszane”. — Wiwat! Ta książka zawiera wyższą mądrość w każdym calu, o wiele jest mądrzejsza niż dzieła pisane przez mężczyzn — wykrzykiwał Frank w zachwycie. — Wiedziałam, że ci się to będzie podobało: „Dobry humor powinien być stale pielęgnowany, na nim opiera się szczęście i zadowolenie całego grona domowników”. — Nadzwyczajne. — „Zakładając gospodarstwo powinno się zawsze dobierać wszelkie artykuły w najlepszym gatunku”. — Dlatego też wybrałem ciebie, Maud. — Dziękuję. Dalej mamy uwagi o sukniach i modzie, o przyjmowaniu służby, o obowiązkach codziennego życia, o wizytach, o świeżym powietrzu i ćwiczeniach cielesnych… — To jest najważniejsze! — wykrzyknął Frank, zrywając się i podnosząc żonę z niskiego fotelika — jest czas, by zagrać partię golfa przed zmrokiem, jeżeli wyjdziemy zaraz. Ale teraz posłuchaj, moja pani: jeżeli kiedykolwiek zobaczę, że się martwisz i rozmyślasz ze smutkiem o gospodarskich sprawach… — Nie, Franku, już nie będę! — No, bo gdyby tak było, to rozpalimy panią Beeton pod kuchnią, pamiętaj! — A nie zazdrościsz panu Beeton? — Nie zazdroszczę nikomu na świecie. — To po co mam naśladować panią Beeton? — Rzeczywiście, po co?! — O, Franku zdjąłeś mi ciężar z serca. Ta książka nie dawała mi spokoju od miesiąca. Kochane chłopczysko! Chodźmy. — I zbiegli ze schodów w poszukiwaniu kijów do golfa. PAN SAMUEL PEPYS Z wielu miłych sposobów spędzania czasu, Maud lubiła najbardziej wieczorne pogawędki sam na sam, nieraz parogodzinne. Przesadą byłoby twierdzić, że wolała to niż tańce, ale w skali przyjemności stały wyżej niż teatr, owe wieczorne posiedzenia, podczas których rozmawiali, jeżeli czuli ochotę, a jeżeli woleli milczenie, milczeli. Porozumienie to ożywiały żarciki, sprzeczki, aluzje, które stanowią jakby znaki tajemne domowej masonerii, znaki, które dla każdego intruza stanowić będą niezrozumiałą zagadkę. Pięć lub sześć wieczorów tygodniowo tak spędzali. Ona z robótką, Frank z książką, używając w całej pełni szczęścia, po które ludzie nieraz udają się na kraj świata, a ono tymczasem czeka ich przy ognisku rodzinnym, jeżeli zechcą serce swe zadowolić cichym, pełnym poświęcenia przywiązaniem. Czasami jednostajność tę przerywał dźwięk dzwonka oznajmiający, że ktoś z bliskich znajomych przychodzi z bezceremonialną wieczorną wizytą. Wtedy Maud mówiła: „Masz”, a Frank dodawał coś mniej eleganckiego, nie przeszkadzało im to jednak powitać przybysza serdecznym: „Jak to ładnie z twojej strony, że przyszedłeś nas odwiedzić”. Bez tej niewinnej hipokryzji życie byłoby o wiele trudniejsze. Frank w doborze lektur miał gust katolicki. W sypialni na półeczce, pamiątce czasów kawalerskich, stały ulubione książki, które wypełniały te chwile, gdy nie było nowych. Były to dzieła, które czytał w młodości, a do których zaglądał tak często, że stały się dobrymi przyjaciółmi