... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
— W odległości chyba czterech czy pięciu metrów. — Byłeś jeszcze bliżej, kiedy mi podawałeś tę flachę. Nie widziałem, żeby ci to prze- szkadzało. Nie odczuwałeś skutków? — Odczułem. — Tylko je ukrywałeś, jak przystało na stoika, prawda? Wzruszając ramionami Rawlins odpowiedział niefrasobliwie: — Zdaje się, że to wrażenie słabnie w miarę powtarzania się. Nadal jest dosyć silne, ale już mi lepiej, niż było pierwszego dnia. Zauważyłeś to kiedy w wypadku kogoś in- nego? — Nikt inny nie narażał się na powtarzanie, jak ty to nazywasz — powiedział Muller. — Chodź tu, chłopcze. Widzisz to? Moja dostawa wody. Wręcz luksus. Ta oto czarna rura biegnie wokół całej Strefy B. Onyksowa, przypuszczam. Z kamienia półszlachetne- go. W każdym razie ładna. — Muller ukląkł i pogłaskał akwedukt. — Tu jest jakiś sys- tem pomp. Ciągnie wodę z żyły gdzieś z głębokości może tysiąca kilometrów, nie wiem. Na powierzchni Lemnos nie ma żadnych wód. — Są morza. — Niezależnie od... no, czegoś tam. Tutaj widzisz jeden z tych kanałów. Co pięć- dziesiąt metrów jest taki. O ile się orientuję, to było zaopatrzenie w wodę dla całego miasta, z czego by wynikało, że ci, którzy je budowali, nie potrzebowali dużo wody. Najwidoczniej woda nie miała dla nich zasadniczej wagi, skoro tak to wszystko ob- myślili. Przewodów nie znalazłem. Ani normalnej instalacji wodociągowej. Chce ci się pić? — Właściwie nie. Muller podstawił stuloną dłoń pod spiralny, ozdobnie grawerowany kran. Polała się woda. Wypił szybko kilka łyków. Gdy wycofał rękę, woda przestała spływać. Automatycznie, jak gdyby coś to obserwowało i wiedziało, kiedy wstrzymać dopływ, pomyślał Rawlins. Sprytne. Jakim cudem to przetrwało te miliony lat? — Napij się — powiedział Muller. — Żebyś później nie odczuwał pragnienia. — Nie zostanę tu długo — powiedział Rawlins, ale łyknął trochę wody. Wolnym krokiem przeszli obaj do Strefy A. Klatki były znów zamknięte. Rawlins drżał na ich widok. Dzisiaj nie chciałbym robić podobnych doświadczeń, pomyślał. Znaleźli sobie ławki z gładkiego kamienia, wygięte po bokach na kształt foteli z po- ręczami, wyraźnie przeznaczone dla jakichś stworzeń znacznie szerszych w zadzie niż 116 zwykły Homo sapiens. Usiedli na tych ławkach i zaczęli rozmawiać. Dzieliła ich duża odległość, tak żeby Rawlins nie czuł się zbyt nieswojo z powodu emanacji Mullera, a przecież nie było uczucia odseparowania. Muller się rozgadał. Przeskakiwał z tematu na temat, chwilami wpadał w gniew, chwilami litował się nad sobą, ale na ogół mówił spokojnie i nawet z wdziękiem — starszy mężczyzna, któ- remu jest przyjemnie w towarzystwie młodszego. Wyrażali poglądy, snuli wspomnie- nia, filozofowali. Muller opowiadał o początkach swojej kariery, o podróżach kosmicz- nych, o delikatnych negocjacjach, jakie w imieniu Ziemi przeprowadzał z buntowni- czymi nieraz koloniami ludzkimi na innych planetach. Wymieniał często nazwisko Boardmana. Rawlins starał się przyjmować to jak gdyby nigdy nic. Stosunek Mullera do Boardmana był najwyraźniej połączeniem głębokiego podziwu z zaciekłą odrazą. Wciąż jeszcze Muller nie mógł przejść do porządku nad tym, że Boardman wykorzystał jego słabość i wysłał go do Hydranów. To nielogiczne, myślał Rawlins. Gdybym ja miał w sobie taką ciekawość i pychę, zrobiłbym wszystko, żeby mi poruczono tę misję. Bez względu na Boardmana, bez względu na ryzyko. — A co z tobą? — zapytał Muller w końcu. — Udajesz mniej inteligentnego, niż je- steś. Wydajesz się nieśmiały, ale masz rozum, starannie ukryty pod pozorami układne- go studenta. Jakie są twoje plany, Ned? Co ci da archeologia? Rawlins spojrzał mu prosto w oczy. — Możliwość uchwycenia miliona różnych przeszłości. Jestem tak samo zachłanny jak ty. Chcę wiedzieć, jak to wszystko się działo i dlaczego właśnie tak, a nie inaczej. Nie tylko na Ziemi i w naszym systemie słonecznym. Wszędzie. — Dobrze powiedziane! No pewnie, przytaknął w duchu Rawlins. Charles chyba docenia ten mój przypływ elokwencji. — Może mogłem pójść do służby dyplomatycznej — powiedział — tak jak ty to zro- biłeś. Ale zamiast dyplomacji wybrałem archeologię. Myślę, że nie będę żałował. Tyle jest do odkrywania tutaj i gdzie indziej. Dopiero zaczynamy się rozglądać. — Słychać zapał w twoim głosie. — Chyba. — Miło słuchać tego. To mi przypomina, jak ja kiedyś mówiłem. Rawlins palnął: — Ale żebyś się nie łudził, że jestem taki beznadziejny zapaleniec, powiem ci coś szczerze. Kieruje mną raczej jakaś egoistyczna ciekawość niż abstrakcyjne umiłowanie wiedzy. — Rzecz zrozumiała. Wybaczalna. Doprawdy nie różnimy się zbytnio od siebie. Z tym że oczywiście jest różnica wieku między nami... czterdzieści lat z okładem