... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

- Zawieśmy proszę, tę dyskusję do jutra - spokojny glos Warrena przywrócił nas do rzeczywistości. Więc, to tak długo krążymy nad planetą? Nie spodziewaliśmy się, iż nastąpił już czas odpoczynku - trudno bowiem na statku kosmicznym nazwać tę porę nocą, o której przypominał nam utrwalony przez setki tysięcy pokoleń rytm biologiczny. W rakiecie zapadła cisza. Jakkolwiek wielkie było poruszenie wydarzeniami, dawał o sobie znać długotrwały trening i autodyscyplina niezbędne w międzygwiezdnych wyprawach. Nazajutrz ponownie usiłowaliśmy dociec przyczyn niepowodzenia naszych poprzedników i tak minęły trzy doby, a my ani na krok nie przybliżyliśmy się do rozwiązania okrutnej zagadki, nie podjęliśmy też decyzji lądowania i to był chyba nasz jedyny sukces w tej wyprawie. O szóstej godzinie czwartej doby okrążenia miody pilot Ramon Torrena opuszczając swoją zmianę i udając się na spoczynek zakłócił zwykły rytm pracy i połączywszy się z komandorem zakomunikował; iż chciałby się podzielić z nami pewną myślą, do jakiej doszedł w trakcie pełnienia dyżuru nawigacyjnego. Pomimo "wczesnej" pory Warren obudził wszystkich prosząc o wysłuchanie przez intercom, co pilot Ramon Torrena ma do przekazania. Ten był nieco zmieszany, ale rozpoczął swoją rzecz dosyć spokojnie: - To, co powiem, może jest nieistotne; ale być może nie jest też zbyt błahe. Zastanawiałem się nad nieudanymi lądowaniami, ciągle tylko o nich mówimy. Dlaczego w takim razie nie poświęcamy uwagi udanym lądowaniom?... Te słowa sprawiły, że nikt nie czul się więcej śpiący. Udane lądowanie? Pytania padły jednocześnie. - Proszę, nie przerywajcie - przywołał nas do porządku Warren. - Miałem na myśli sondy automatyczne - wyjaśnił Ramon. Na naszych twarzach musiało się odbić rozczarowanie, może nawet lekceważenie, co jednak nie zmieszało pilota, a wręcz przeciwnie, dodało mu jakby odwagi i Ramon przemówił twardym, metalicznym głosem jakby uprzedzając indagacje. - Czy my tak prawdę mówiąc nie demonizujemy całej sprawy? Planeta grozy. Supercywilizacja. Zamiast szukać bardziej prozaicznych przyczyn, straszymy się, ostatnio niedawną burzą... Jedno bowiem mamy za pewnik niewzruszony: nie mógł to być błąd sztuki. Częściowo to prawda, zbyt są przecież identyczne te zniknięcia, częściowo zaś nie - zadziałał nieznany splot okoliczności i to, co wydawało się nie być błędem sztuki, stało się nim prawdopodobnie. Dowodzą tego udane lądowania sond. Czy powinniśmy się oszukiwać nawzajem w dalszym ciągu? Wysłuchiwać urojeń typu: sondy nie zostały zniszczone, ponieważ nie zawierały istot żywych, bądź też, iż automaty są jakoby lepsze od człowieka. Jedno i drugie to majaczenia! Statki sprowadzały do lądowania automaty i kto wie, czy to nie okazało się fatalne dla załóg - przecież autonawigatory odtwarzają program lądowania sond, a te lądowały pomyślnie. Nie wierzę w czyjś zły zamysł i podejrzenie, że sondy to automaty, a w. rakietach znajdują się inteligentne istoty. Zresztą - dodał po chwili, kiedy nikt się nie odezwał uderzony trafnością wywodu - zamierzam tego dowieść. - W jaki sposób? - Warren niezmiennie był rzeczowy. - Udam się na powierzchnię Verdiany jednoosobową rakietą. Od tego należało zacząć - uzupełnił ciszej. Nie zważał na protesty. Komandor słuchał ich z nieodgadnionym wyrazem twarzy. - Mógłbym ci zabronić - powiedział wreszcie. - Zbyt wielkie ryzyko... Ramon wzruszył tylko ramionami. - A niby po co tu jesteśmy? I nie zamierzam ryzykować ponad miarę, nie w głowie mi bohaterskie czyny, lecz w końcu co jeszcze możemy postanowić?! Wszyscy przecież doskonale zdajemy serie sprawę z tego, iż nie powrócimy, póki nie rozwikłamy tego splotu tajemniczych zniknięć. Jest Nieznane, więc naprzód rycerze świętego Kontaktu - zakończył ironicznie. - W porządku! - uciął komandor. - Przekonałeś nas. Prawie. Czego chcesz dla wypełnienia swego zadania? - Odpocząć. Dobrze się wyspać. Polecę za cztery godziny. Przygotujcie, proszę, rakietę krótkiego zwiadu, . tę dla planet obdarzonych atmosferą. Zamierzam lądować w pobliżu miejsca wybranego przez trzecią ekspedycję. Kiedy Ramon udał się na spoczynek, egzobiolog John Hynes odważył się ponownie zaprotestować: - Co będzie, jeśli on zginie? - Wtedy polecę sam! Tymczasem ogłaszam rozpoczęcie operacji "Zwiad". Anika, proszę uciszyć swoje wzburzenie i przygotować bioczujniki dla Ramom. Dotknęło cię, te swat wypowiedzią Ramon godzi pośrednio w cześć twojego ojca? Czyni przecież to samo, co on. I nie uważam, żeby miał naszych poprzedników za mniej rozważnych. Wierzę, że wyjaśnimy nie tytko przyczynę, ale i mechanizm zniknięć, który doprowadził do potrójnego niepowodzenia. Przed startem Ramon urządził piekielną awanturę, jakiej dawno już nie oglądano na pokładach międzygwiezdnych statków