... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Postanawia zatem użyć nowoczesnej szpady do szermierki jako miecza pojedynkowego, po usunięciu z niej mechanicznego czujnika i zaostrzeniu czubka. Osobiście mam coś podobnego w domu, niewątpliwie wykonałem to cudo wiele lat temu po pierwszej lekturze Czarodzieja. W opowiadaniu tym Shea zyskuje sobie całkiem niezłą reputacją dzięki swej zabawce, po tym, jak załatwia kilku dobrych i sławnych rycerzy, rzeszę demonów i goblinów oraz niezliczonych żołnierzy. O ile mogę stwierdzić po dokładnym przeczytaniu tekstu, broń ta plus jakieś egzotyczne ubrania prosto z przesłuchań do Robin Hooda, stanowią cały ekwipunek, jaki Shea bierze ze sobą. Powtarzam, stoi to w całkowitej sprzeczności z jego inteligencją. W rzeczywistości sprawia wrażenie niemal totalnej głupoty. A rezultat byłby zupełnie odmienny od tego, który opisali de Camp i Pratt. Nasz bohater dałby się zabić przy pierwszej prawdziwej walce, jaką by stoczył, rujnując opowieść i pozbawiając nas tematu do rozmowy. Nawet jeśli zdołałby jakoś przeżyć, to dawał sobie dość marne szansę. Jeśli już nie mógł znaleźć nic lepszego, to trzeba było wziąć jedną z szabel kawaleryjskich. Nie byłaby może najlepsza, ale z pewnością stanowiłaby lepszy wybór niż szpada. Przyjrzyjmy się przeciwnikom, z którymi potyka się nasz bohater. Nieco trudności nastręcza mi tu brak egzemplarza Królowej Wróżek pod ręką, ale postaram się wydobyć większość informacji z Czarodzieja. Przede wszystkim scenerię stanowią czasy rycerstwa feudalnego, i to dość wyidealizowanego. Można w nim dostrzec następujące cechy charakterystyczne: 1. Potrzeba walki. Nie chodzi tu o walkę w szyku, a liczący się przeciwnicy to ciężka kawaleria, która angażuje się raczej w pojedyncze potyczki niż zmasowaną szarżę. Wróg będzie prawdopodobnie nieco lepiej wyposażony niż zwykli jeźdźcy, ale przewidywania co do naszego bohatera są oczywiste i należy się spodziewać, że skończy on z końskim kopytem wbitym w mózg. 2. Nawet w walce pieszej przeciwnik będzie prawdopodobnie nosił zbroję. Dobrzy będą zatem wygrywać z nieuzbrojonymi gentlemanami, ale na końcu i tak Źli zyskają przewagę. Ponadto zbroje będą płytowe, nie łańcuszkowe. 3. Broń miotająca jest dostępna, ale niezbyt szeroko używana. Strzały zwykle nie przebijają zbroi, a walijski długi łuk nie został jeszcze wprowadzony do armii, toteż większość żołnierzy nie nosi łuków. Przypuszczam, że łucznictwo i cała dotycząca go technologia są jeszcze w powijakach. 4. Na zasadniczy oręż składają się miecz i lanca, uzupełniane przez topór, morgenstern, maczugę, dwuręczną pałkę, a może nawet berdysz. Miecz to prawdopodobnie wielkie i ciężkie bydlę, bez rozbudowanego kosza ani szpikulca, z dość długą rękojeścią, żeby można było operować nim dwuręcznie, ale nie za ciężki, by można było robić nim także jedną ręką. Na końcu rękojeści zaś ciężka głowica do zbalansowania ciężaru ostrza. Jest to bardzo nieporęczna i trudna w obsłudze broń, ale dobrze nadająca się do walki między dwoma ciężkozbrojnymi ludźmi. Jelec jest słabo rozwinięty i składa się tylko z prostej belki. 5. Przeciwnicy nie wiedzą nic na temat naukowych zasad szermierki. Nasz bohater to wie i jego główną przewagę stanowi fakt, że potrafi on robić wypad, w czasie gdy jego przeciwnik jest odkryty w zamachu. Mamy nadzieję, że nasz bohater wykona czysty wypad, utrzymując swe ciało i nogi w jednej płaszczyźnie i nie skręcając stóp. Oto ograniczenia narzucone przez główne założenia opowiadania: 1. Ani Shea, ani jego towarzysz nie byli bogaci. Obaj pracowali jako psychologowie w państwowym szpitalu, co zawsze było nisko opłacaną profesją, zarówno dziś, jak (tym bardziej) w latach czterdziestych. Jednakże nie byli też bankrutami. A jeśli zamierzasz na szali położyć własne życie, to lepiej mieć najlepsze wyposażenie, na jakie cię stać, nawet jeśli, żeby je zdobyć, musiałbyś przez cały miesiąc jeść fasolę. 2. Najwyraźniej istniało też ograniczenie co do ilości sprzętu, który można było ze sobą wziąć. Wszystko musiało się pomieścić w plecaku, bo w przeciwnym razie nadmiar trzebaby nosić w ręku. Możemy się domyślać, że skrzynie, a do tego pełne sprzętu, po prostu nie przetrwałyby podróży, choć można było zabrać ze sobą ludzi, którzy nie wiedzieliby, co się z nimi dzieje. Zakładamy również, że głupie zwierzęta również nie przetrwałyby podróży — żadnych jucznych koni, żadnych wierzchowców ani owczarków niemieckich — nic. 3. Można zabrać ze sobą technikę, ale nie technologię. W jakiś sposób nowoczesna sztuka szermierki, choć kompletnie nieznana w świecie Królowej Wróżek, nadal działa. Ale pistolety, zapałki, kompasy nie