... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

— ”Podobnie jak iskry ulatują w górę, tak człowiek zrodził się, żeby żyć w kłopotach”. To też jest z Biblii — odparowała pani Gibson. Fakt, że tak łatwo znalazła replikę na uwagę panny Shirley, magistra nauk humanistycznych, wprowadził ją w stosunkowo niezły humor. — Nigdy nie lubiłam nikomu prawić komplementów, panno Shirley, ale jest pani nieźle w tym kapeluszu z niebieskim kwiatem. Pani włosy nie wydają się w nim tak czerwone. Czy nie podziwiasz tej młodej i świeżej dziewczyny, Paulino? Pewnie sama byś chciała być młodą i świeżą panną, co? Paulina, przejęta i szczęśliwa, nie chciała w tej chwili być nikim innym niż sobą. Ania poszła z nią na górę pomóc jej w nakładaniu sukienki. — Cudownie jest pomyśleć o różnych miłych rzeczach, które się dziś wydarzą, panno Shirley. Gardło przestało mnie boleć, a mama jest w całkiem dobrym humorze. Pani pewnie jest innego zdania. Ale mama mówi. Gdyby była wściekła, nie wyrzekłaby ani słowa. Obrałam ziemniaki, stek jest w spiżarni, a krem migdałowy dla mamy w piwnicy. Kurczę na kolację i ciasto położyłam w spiżarni. Okropnie się boję, że mama jeszcze zmieni decyzję. Nie zniosłabym tego. Och, panno Shirley, czy naprawdę pani uważa, że powinnam włożyć tę sukienkę? Naprawdę? — Niech się pani ubiera — powiedziała Ania mentorskim tonem. Paulina posłuchała… I oto przed Anią stanęła przeobrażona Paulina. Świetnie wyglądała w srebrzystej sukni z małym wycięciem przy szyi i sięgającymi do łokci rękawami obszytymi koronką. Gdy jeszcze Ania upięła jej włosy, sama Paulina nie mogła się poznać. — To okropne, że muszę włożyć na wierzch tę szkaradną taftę, panno Shirley. Ale trzeba było to zrobić. Czarna suknia bardzo dokładnie zasłoniła srebrzystą. Na głowę Paulina włożyła stary kapelusz, ale i on miał zniknąć w Guli Cove. Co więcej, pani Gibson wydała zezwolenie na kupno nowych pantofli, chociaż z oburzeniem stwierdziła, że mają one skandalicznie wysokie obcasy. — Co to za sensacja jechać samej pociągiem. Mam nadzieję, że ludzie nie pomyślą, iż wiąże się to z czyimś pogrzebem. Nie chciałabym, żeby srebrne wesele Luizy łączono z myślą o śmierci. Och, panno Shirley. Perfumy. Zapach kwiatów jabłoni! Niech pani powącha… Czyż nie cudowny? Zawsze uważałam, że takich perfum powinna używać wielka dama. Mama nie pozwala mi wyrzucać pieniędzy na coś takiego. Och, panno Shirley, nie zapomni* pani nakarmić psa? Zostawiłam dla niego kości w spiżarni, w zakrytym garnku. Przed wyjazdem Paulina musiała poddać się oględzinom matki. Poczucie winy z powodu srebrzystej sukni i podniecenie wywołały na jej twarzy niezwykłe rumieńce. Pani Gibson spojrzała na nią z niezadowoleniem. — Och, coś takiego! Jedziemy do Londynu oglądać królową, co? Masz okropne rumieńce. Ludzie pomyślą, że użyłaś barwiczki. Czy jesteś pewna, że tego nie zrobiłaś? — Och, mamo! Nie, nie! — wybąkała zaszokowana Paulina. — Uważaj na swoje maniery i siedząc trzymaj razem kolana. Nie siadaj w przeciągu i nie mów za dużo. — Nie będę, mamo — obiecała szczerze Paulina, niespokojnie spoglądając na zegarek. — Posyłam Luizie butelkę mocnego sarsaparylowego wina, aby miała czym wychylać toasty. Nigdy nie obchodziła mnie ona sama, ale jej matka była Tackaberry z domu. Pamiętaj, żebyś przywiozła butelkę z powrotem, i nie pozwól ofiarować sobie kota. Luiza zawsze rozdaje ludziom koty. — Nie pozwolę, mamo. — Czy jesteś pewna, że nie zostawiłaś mydła w wodzie? — Zupełnie, mamo — Paulina ponownie spojrzała na zegarek. — Czy zawiązałaś sznurowadła? — Tak, mamo. — Nie pachniesz przyzwoicie. Jesteś zlana perfumami. — Och, nie, mamo. Tylko troszeczkę… odrobinkę… — Powiedziałam „zlana”, i to chciałam powiedzieć. Czy nie masz dziury w rękawie pod pachą? — Nie, mamo. — Pokaż — powiedziała nieubłaganie pani Gibson. Paulina wzdrygnęła się. Co będzie, jeśli przy oględzinach rzekomej dziury matka zauważy srebrzystą sukienkę? — A więc dobrze, jedź! — rozległo się głębokie westchnienie. — Jeśli po twoim powrocie nie będzie mnie już tutaj, pamiętaj, że chcę być pochowana w koronkowym szalu i czarnych satynowych pantoflach. I dopatrz, żeby mi ufryzowano włosy. — Czy czujesz się gorzej, mamo? — srebrzysta suknia uczyniła sumienie Pauliny jeszcze bardziej wrażliwym. — Jeśli tak… to nie pojadę… — I zmarnujesz moje pieniądze, wydane na te pantofle! Oczywiście, że pojedziesz. I pamiętaj, żebyś nie zjeżdżała po poręczy. — Mamo! Czy sądzisz, że bym mogła? — Zjeżdżałaś na weselu Nancy Parker. — Trzydzieści pięć lat temu! Myślisz, że mogłabym teraz zrobić coś takiego? — Czas już na ciebie. Po co się tu kręcisz? Czy chcesz się spóźnić na pociąg? Paulina wyszła pośpiesznie, a Ania odetchnęła z ulgą. Zaczynała się już obawiać, że stara dama, tknięta diabelską ochotą, zatrzyma Paulinę do odejścia pociągu. — No, teraz będzie trochę spokoju — powiedziała pani Gibson. — W domu panuje okropny rozgardiasz, panno Shirley. Mam nadzieję, że pani uwierzy, że nie jest tak zawsze. Przez kilka ostatnich dni Paulina nie wiedziała, co robi. Czy może pani przesunąć ten wazon o cal w lewo? Nie, niech go pani przesunie z powrotem. Tamta lampa krzywo stoi. Dobrze. Teraz jest trochę lepiej. Ale jedna żaluzja wisi o cal niżej niż druga. Niech to pani poprawi. Ania nieco zbyt gwałtownie pociągnęła za sznurek, który wyleciał jej z ręki, a żaluzja ze świstem podniosła się do góry. — Aha. Widzi pani — powiedziała pani Gibson. Ania starannie opuściła żaluzję. — Czy mogę teraz przygotować dla pani szklankę herbaty? — Mam na coś ochotę. Jestem wykończona tym bałaganem i pośpiechem. Mam uczucie, że wypadnie ze mnie żołądek — powiedziała pani Gibson patetycznie. — Czy umie pani robić herbatę? Wolę pić błoto niż herbatę, którą robią poniektórzy. — Maryla Cuthbert nauczyła mnie zaparzać herbatę. Zobaczy pani. Przede wszystkim jednak wyjadę z panią na ganek, aby pani mogła nacieszyć się promieniami słońca. — Od lat nie bywałam na zewnątrz — broniła się pani Gibson. — Och, dziś jest tak pięknie, na pewno to pani nie zaszkodzi. Chcę pani pokazać dziką jabłonkę, która właśnie rozkwitła. Stąd nie może jej pani zobaczyć. Poza tym wieje południowy wiatr, który przyniesie pani zapach koniczyny, rosnącej na polach Normana Johnsona. Przyniosę herbatę, wypijemy ją razem, a potem siądę przy pani z robótką i będziemy zabawiać się ploteczkami. — Nie przestaję z ludźmi, którzy obmawiają bliźnich — powiedziała pani Gibson w porywie szlachetności. — To jest niegodne chrześcijanki. Czy nie ma pani nic przeciwko temu, żeby powiedzieć mi szczerze, czy to wszystko są pani własne włosy? — Co do jednego — zaśmiała się Ania. — Szkoda, że są czerwone