... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

— Zauważył pan kogoś wychodzącego? — Kiedy? — Parę minut temu. — Zdaje się, że był ktoś z kuchni… Nie zwróciłem uwagi… Mężczyzna w kaszkiecie. — Niski blondyn? — wtrącił się Maigret. — Tak, chyba tak… Nie widziałem dokładnie… Spieszył się… — I nikt poza tym? — Nie wiem… Wyskoczyłem na róg ulicy kupić papierosy… Pani Mortimer–Levingston traciła cierpliwość. — No więc co? Tak ich szukacie? — zwróciła się do Maigreta. — Słyszałam, że pan jest z policji… A jeżeli męża zabito?… na co pan czeka?… W spojrzeniu, którym ją przygwoździł, był cały Maigret. Spokój. Dystans. Jakby słyszał brzęczenie muchy. Jakby miał przed sobą coś banalnie zwykłego. Nie przywykła do takich oględzin. Zagryzła usta. Zaczerwieniła się pod makijażem. Tupnęła niecierpliwie nogą. Ciągle się jej przyglądał. Wtedy, już nie panując nad sobą albo nie bardzo wiedząc, co robić, dostała napadu histerii. ROZDZIAŁ 3 KOSMYK WŁOSÓW Dochodziła północ, kiedy Maigret wrócił na Quai des Orf?vres. Wichura szalała. Rozkołysała pobliskie drzewa. W statek–myjnię na Sekwanie uderzały drobne fale. Budynek Policji Kryminalnej był niemal wyludniony. Tylko Jean trwał na swoim miejscu, w poczekalni między korytarzami, które prowadziły do licznych, teraz pustych biur. Dochodziły tylko głosy strażników. Tu i ówdzie jaśniała szpara światła pod drzwiami. To jakiś komisarz czy inspektor pracował nad swoim dochodzeniem. Na podwórzu jeden z samochodów prokuratury nie mógł uruchomić silnika. — Torrence wrócił? — Spytał Maigert. — Przed chwilą. — Co z piecem? — Musiałem otworzyć okno, tak było gorąco. Już ze ścian kapała wilgoć! — Proszę zamówić piwo i kanapki! Byle nie ze świeżego chleba! Pchnął jakieś drzwi, zawołał: — Torrence! Brygadier Torrence wszedł za nim do biura. Przed opuszczeniem Dworca Północnego Maigret telefonicznie kazał mu prowadzić dalej śledztwo. Komisarz miał czterdzieści pięć lat. Torrence ledwie trzydzieści. Ale już był masywny, przypominał Maigreta w pomniejszeniu. Łączyło ich niejedno dochodzenie, rozumieli się bez wielu słów. Komisarz zdjął płaszcz i marynarkę, rozluźnił krawat. Stojąc tyłem do pieca, grzał się chwilę, nim zapytał: — No i jak tam? — Prokuratura zebrała się w trybie pilnym. Ekipa rozpoznawcza zrobiła zdjęcia, ale nie wykryła żadnych odcisków palców. Tylko naturalnie ofiary, ale te nie odpowiadają żadnej z posiadanych fiszek. — O ile pamiętam, wydział nie ma karty Łotysza? — Tylko „portret opisowy”. Ani odcisków, ani wymiarów. — Nie ma więc dowodu, że to nie Piotr. — Ale nie ma również dowodu, że to on. Maigret wyjął fajkę i kapciuch, w którym zostało na dnie trochę brunatnego pyłu. Torrence od razu podał mu napoczętą paczkę mocnych. Milczeli. Z papierosa osypywał się popiół. Wkrótce usłyszeli kroki, brzęk szkła i Torrence otworzył drzwi. Kelner z piwiarni Dauphine postawił tacę, na niej sześć kufli piwa i cztery solidne kanapki. — Wystarczy? — upewnił się, kiedy zobaczył, że Maigret nie jest sam. — Niech będzie. Komisarz, paląc, równocześnie zabrał się do jedzenia i picia; jeden z kufli podsunął brygadierowi. — Co dalej? — Przepytałem wszystkich z obsługi pociągu. Ustalono, że jeden pasażer jechał bez biletu. Albo denat, albo morderca. Sądzą, że w Brukseli wsiadł do tylnej części wagonu. Łatwiej można się ukryć w pulmanie, bo jest tam duży schowek na bagaże. Łotysz pił herbatę między Brukselą a granicą, przeglądając angielskie i francuskie dzienniki, szczególnie rubryki notowań giełdowych. Między Maubeuge a Saint Quentin udał się do toalety. Szef wagonu restauracyjnego to zapamiętał, bo gość, przechodząc, rzekł: — Da mi pan jeszcze whisky. — I wrócił? — Po kwadransie był z powrotem. Ale kelner nie zauważył, kiedy wszedł. — Nikt inny nie próbował wejść do toalety? — Przepraszam! Jakaś kobieta mocowała się z drzwiami, ale zamek był zablokowany