... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
A przy okazji, zabiorę cię tam niedługo. Powiedz mi, skąd przyszedł ci do głowy taki pomysł? Wzruszyła niewinnie ramionami. - Po prostu przypomniałam sobie, jak wtedy w nocy pływaliśmy w morzu. Tak mi się skojarzyło. - Bardzo rozsądnie - przyznał, nadgryzając kawałek 104 ? BRANSOLETKA chleba. - Już w tej chwili wyobrażam sobie nas oboje w tej wielkiej wannie. - Naprawdę? I jak ten obraz działa na ciebie? - Bardzo mnie podnieca. Musisz skończyć kolację, czy od razu pojedziemy do mnie? - Ryerson, przecież nawet nie zaczęliśmy jeść. - Dusiła się od śmiechu. - Jestem głodna. - No dobrze, dobrze. Poczekam. - Westchnął z przesadnym żalem. - Zastanawiam się, jak długo potrwa zainstalowanie wanny. Pompę mógłbym zamontować własnoręcznie. Trzeba tylko kupić wannę. Gdybym jutro rano zamówił ekspresową dostawę, to... - Nie ma sensu się spieszyć - odparła z uśmiechem. - Ten weekend i tak odpada. W niedzielę idziemy do Andersonów. Chciałeś, żebym cię wszystkim przedstawiła. - Andersonów od lat wiązały z Middlebrookami wspólne interesy. Yirginia podejrzewała, że głównym powodem, który skłonił ich do urządzenia przyjęcia, była chęć poznania nowego właściciela Middlebrook Power Systems. - Masz rację. Najpierw obowiązki, a później przyjemność. Dzisiaj i tak chodzi mi po głowie inny pomysł. - Wzięłam trochę swoich rzeczy - przyznała miękko. - Szczerze mówiąc miałem nadzieję, że ta torba na tylnym siedzeniu nie zawiera ciuchów do aerobiku. Ginny, chyba powinniśmy zamieszkać razem. - Zamieszkać razem? Ty i ja? - Nie mówiłem, że chcę wziąć do domu kota - mruknął. - Oczywiście, że chodzi mi o nas. Pomyśl o tym, Ginny. To tylko kolejny, logiczny etap naszego związku. Bokiem mi wychodzi dojeżdżanie promem. A na dodatek w tym tygodniu mam spotkania z klientami wcześnie rano i późno po południu. W przyszłym też nie będzie lepiej. BRANSOLETKA ? 105 Ogarnął ją dobrze znany niepokój. W pierwszej chwili pomyślała, że Ryerson znudził się nią niemal równie szybko, jak kiedyś jej mąż. Zdobyta na Toralinie pewność siebie zaczęła ją opuszczać. Virginia siłą woli zmusiła się do zachowania spokoju. Nie wolno wyciągać pochopnych wniosków. Przecież to Ryerson, nie Jack. - Zaczyna cię denerwować dojeżdżanie? - spytała niepewnym głosem. - Jesteśmy ze sobą od niedawna. Wróciliśmy z Toraliny dopiero kilka dni temu. Myślałam, że jakoś nam się układa, że jesteś zadowolony. Nie przypuszczałam, że masz tego dość. - Do diaska! Ty mnie w ogóle nie słuchasz. - Zmrużył gniewnie oczy, gdy pojął jej tok rozumowania. - Proszę cię, żebyś wprowadziła się do mnie. Wcale nie sugeruję zerwania. Wręcz przeciwnie. Co się z tobą dzieje? Nie rozumiesz, jak mówię do ciebie po angielsku? Opuściła powoli dłonie na kolana. Nie widział, co robi, ale mógł się założyć, że nerwowo zgniata w kuBcę papierową serwetkę. - Powiedziałeś, że podróżowanie promem doprowadza cię do szału, wiec uznałam, że ci się znudziły odwiedziny u mnie - odparła sztywno. - I wydedukowalaś, że chcę zerwać z tobą, tak? Cóż za niedorzeczność. - Potrząsnął z niesmakiem głową, - Ginny, to co próbuję ci powiedzieć, jest całkiem proste i jasne. Chciałbym, żebyś ze mną zamieszkała. Dojeżdżanie promem wcale mnie nie zniechęciło, tylko jest uciążliwe, a to zasadnicza różnica. - Niby jaka? Miał wielką ochotę dać jej klapsa. - Kiedy coś mnie nudzi, staram się tego unikać. A kiedy 106 ? BRANSOLETKA mam jakiś problem, usiłuję go rozwiązać. Takim rozwiązaniem jest właśnie zamieszkanie razem. Patrzyła na niego uważnie. - Więc chcesz, żebym się do ciebie wprowadziła? - Moje gratulacje. Szybko zrozumiałaś, o co mi chodzi - parsknął. - To, co proponujesz, przypominałoby małżeństwo -stwierdziła w końcu. Zrozumiał, że popełnił błąd. Narzucił zbyt szybkie tempo. Gdyby tylko wiedziała, do czego naprawdę zmierzai. wpadłaby w popłoch. Musiał znaleźć sposób, żeby ją uspokoić. - Virginio - zaczął uroczystym tonem, jakim zazwyczaj przekonywał niezdecydowanych klientów firmy, -Mieszkanie pod jednym dachem to zupełnie coś innegc Miałoby kilka dobrych stron małżeństwa... - I wszystkie jego wady - ucięła szybko. - Niekoniecznie. - Czyżbyś już tego z kimś próbował? - Nie, ale w naszym przypadku możemy oczekiwać sukcesu. - Dla mnie to wygląda dokładnie tak jak zalegalizowany związek - powtórzyła zawzięcie. Zaczynał powoli tracić cierpliwość. - Niepotrzebnie się upierasz. Rozumiem twój niepokój. ale proszę, zaufaj mi. Ten wariant zasadniczo różni się od małżeństwa. - Wątpię. - Machnęła z rozdrażnieniem ręką i pochyliła się do przodu. -Tylko pomyśl. Musielibyśmy prowadzić wspólny dom, mieć wspólną kasę. Ustalać, kto z nas. w którym tygodniu sprząta. Kto robi pranie. No i jeszcze śniadania we dwoje oraz podział miejsca w szafach. Zda- ______________________________________BRANSOLETKA » 107 jesz sobie sprawę, że zajęłabym połowę twoich szuflad? '^"kladalabym do twojego zlewu brudne filiżanki, a w łazience ustawiłabym swoje kosmetyki. Tydzień na Toralinie pył bajką. Życie we dwoje jest o wiele bardziej skomplikowane. Miał ochotę ryknąć śmiechem. Powstrzymała go jedynie świadomość, że Virginia wcale nie żartuje. - Ten pomysł cię przeraża, prawda? Wyprostowała się i popatrzyła czujnie. - Całkiem mnie rozstraja. Jest sprzeczny ze wszystkim tym, czego oczekiwaliśmy od naszego związku. - To ty tak uważasz. Ja sądzę coś zupełnie innego. Nie aam takich uprzedzeń do małżeństwa, jak ty. - Wiem. Według ciebie to wygodny układ, prawda? Z odpowiednią osobą, rzecz jasna - odpaliła. - Tak samo oceniasz mieszkanie razem. Ale zobaczysz, w praktyce będzie inaczej. Wyjdą na wierzch różne mniejsze i większe problemy. Takie, na które teraz nie zwracamy uwagi. Zaczną nam przeszkadzać bardziej, niż możesz to sobie wyobrazić. Uznał, że chwilowo powinien zrobić krok wstecz. - Ginny, proszę cię, żebyś jedynie rozważyła taką możliwość. Gwarantuję, że nie ma to nic wspólnego ze ślubem. Zacznijmy to realizować po troszeczku, jeśli oczywiście chcesz. - Wjaki sposób?-spytałapodejrzliwie. - Zdecyduj się spędzić u mnie parę dni w tygodniu. Na próbę. - Po co mamy wszystko zmieniać - narzekała