... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

— Strasznie jest zgorszony tem, że dziewczyna takiej mizernej kondycyi. O zemście nad familią jemu niema co mówić; musiałem dyssymulować i złożyć mezalians na gwałtowną miłość. Hrabia aż splunął. — Gdzież to do mnie podobne? — zawołał. Także wymysł!... — Inaczej-by stary was nawracał i nudził — odparł wikary. — Idźcież do niego sami. Kazał dla was przysposobić śniadanie, na które mnie nie prosił. Z powrotem proszę zajść do mnie; rozmówimy się co do zapowiedzi i papierów. Ze raną pójdzie gładko. Kwiryn, jak stał w swem prostem odzieniu podróżnem, poszedł na probostwo. Staruszek kanonik, który w cichym tym kątku dokonywał żywota, niegdyś w stolicach i po salonach rozpoczętego, ulubieniec towarzystwa najwykwintniejszego, długim pobytem w Rzymie i we Francyi nieco zcudzoziemczały i wydelikacony, — był człowiekiem nadzwyczajnej łagodności i dobroci. Miał tylko tę wadę, jeżeli to tak na- zwać się godziło, że — złego towarzystwa nie znosił i brzydził się niem. Długi siwy, srebrzysty włos okalał piękną, spokojną, uśmiechającą się twarz jego. Przeszło siedmdziesięcio-pięcio-letni, reumatyzmami złamany staruszek poruszał się z trudnością, chorym był ciągle, nie często mógł wychodzić; ale z cierpliwością wielką znosił ten krzyżyk, jak go nazywał. Sam bardzo dobrej rodziny, stosunki w świecie miał wielkie, kochany był i szanowany, a dawni przyjaciele często go tu odwiedzali. Pensya, którą pobierał za dawne swe zasługi, dozwalała mu, na probostwie, stosunkowo niewielkiem, żyć tak, jak był niegdyś nawykłym. Mieszkanie też jego skromne, urządzone było z wielkim smakiem i wytwornością pewną. Stare meble, kilka pięknych obrazów, pamiątki z Włoch, dary przyjaciół — ubierały pokoiki, które zajmował, zaciszne, widne i miłe. Staruszek, na kijku sparty, siedział na kanapce, oczekiwał na hrabiego. Znał on go zdaleka, więcej ze słychu niż osobistych stosunków, wiele wiedział o jego dziwactwach, lecz urodzenie i tytuł hrabiowski nie dozwalały mu przypuszczać, aby — śladu krwi w potomku hetmanów i wojewodów nie pozostało. Spodziewał się w nim excentryka; nie przypuszczał gbura. Powitanie było z jednej strony nadzwyczaj grzeczne, z drugiej rubaszne i zakłopotane. Ksiądz kanonik posadził go przy sobie na kanapie i z czułością, jakby ojcowską, ująwszy za rękę, począł rozmowę. Obejście się, ton, głos starca, wprawiły hrabiego w niewymownie przykre położenie. Z wikarym od pierwszego słowa byli w zgodzie i rozumieli się; tu trzeba było nawyknienia do szorstkiego obejścia się wyrzec na chwilę. Hrabiemu nie przychodziło to z łatwością. Nie znosił przymusu. Kanonik, trzymając rękę jego, mówił cichym, łagodnym głosem długo, nim się Kwiryn zdobył na odpowiedź. — Wikary mi wspomniał.... — Tak jest, xięże kanoniku — odparł hrabia. — Mam postanowienie ożenienia się z dziewczyną ubogą. — Ale rodzina jego.... ? — Z rodziną, oddawna żadnych nie mam stosunków. Kanonik obie ręce nabrzękłe i pokrzywione podniósł do góry. — O! mój Boże! — O tem niema co mówić — dodał Kwiryn.— Ja nie winienem, rodzina mnie wprzódy opuściła. Nastąpiło milczenie.Tymczasem stary, w szaraczkowej liberyi, sługa wszedł, skłonił się i począł zastawiać śniadanie. Hrabia siedział, jak na szpilkach. Kanonik też był widocznie zafrasowany mocno. Obecność służącego nakazała rozmowę zwrócić na rzeczy obojętne — o których Kwiryn mówić nie był nawykłym. Bąkał i mieszał się. Śniadanie podane skromne było, lecz tak wykwintnie podane, jak tego się tu ani spodziewać mógł hrabia. Apetytu też nie miał wcale. Staruszek nie jadł, bo mu dyeta nie pozwalała. Począł potem rozpytywać o narzeczoną, o jej rodzinę, a Kwiryn już tak był zmęczony, a tak nieprzyzwyczajony do obchodzenia prawdy, iż dość rzeźko przyznał się, że rodzina była ze wszech miar nędzną, a pochwalić się nią nie mógł. Na staruszku zrobiło to nadzwyczaj przykre wrażenie, ale wyszukana grzeczność nie dozwoliła mu zaprotestować. Umilkł przybity, w myśli, że niemogąc sam poradzić na to, obowiązany jest dać znać rodzinie hrabiego o zamierzonym maryażu. Wikary wistocie wcale mu nie mówił o pobudkach, które hrabiego skłaniały do tego ożenienia się, i kanonik ze smutkiem widział w tem namiętność, w człowieku tych lat nieprzebaczoną. Jako duchownemu, w żadnym razie nie wypadało mu przeszkadzać małżeństwu, ale jako człowiek, staruszek bolał wielce nad tym pomysłem upokorzenia rodziny przez mezalians nieprzebaczony. Piękność i młodość tylko mówiły za ubogą dziewczyną. Zaraz po śniadaniu, jak mógł najprędzej, pożegnał się hrabia i powrócił do wikarego, który, paląc fajkę, oczekiwał na niego w progu. Tu także niewiele było do omówienia. — Posyłam zaraz po dziewczynę do Warszawy — odezwał się hrabia. — Jak tylko przyjedzie, chciałbym ślub wziąć, bo nie zniosę, aby i jeden dzień przy rodzicach mieszkała. Bądź więc xiądz wikary łaskaw: podobywaj metryki, przysposób wszystko i z zapowiedziami, które są prostą formalnością, bo tu żadnych przeszkód być nie może, pośpieszaj. Tak na probostwie, prędzej niż sądził, sprawiwszy co chciał, hrabia powrócił do Borucha i niezachodząc do izby, natychmiast kazał konie zaprzęgać. Gospodarz, który nie mógł zrozumieć interessa, jaki tu i na probostwo ściągnął hrabiego, niechcąc go dopytywać, pozostawił zaspokojenie swej ciekawość do widzenia się z x. wikarym, który żadnej tajemnicy utrzymać nie mógł. Korzystający reszty dnia, Kwiryn wyruszył z powrotem do domu, a podrodze, ponieważ zna- czną część własnych lasów przejeżdżać musiał, zboczy dla obejrzenia ich niespodzianie. Pierwszemu pobereżnikowi, którego na drodze spotkał, kazał natychmiast jechać do Pakulskiej, aby do Skomorowa przybyła. Nie było czasu do stracenia, gdyż termin ode- brania z pensyi Steńki się zbliżał, a hr. Kwiryn wiedział, że mu każdy dzień przedłużmy policzony będzie drogo, grosza zaś z zaciętością zwykł był bronić od uronienia. Należało co rychlej wyprawić po pannę