... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

- Panie bosmanie - odparł Weronik z godnością - ten żart jest nie na miejscu. Proszę nie zapominać, że kiedy pańskich przodków zjadały pijawki, mój pradziad walczył pod Białą Muszką o wyzwolenie zielonoskórych Cytrusów. Dbam o czystość, to prawda, ale nie zajmuję się skubaniem kurzego pierza. Bosman nie zrozumiał tej aluzji, mruknął więc tylko pod nosem: - Szczur lądowy - szkoda mowy! Pan Kleks wszedł na mostek kapitański. Domyśliłem się od razu, że posłał w kosmos swoje wszechwiedzące oko, stał bowiem ze spuszczoną głową, w postawie wyczekującej, nie zwracając uwagi na pierwszego oficera, który zastąpił kapitana Tykwota. Widzialność była teraz doskonała, toteż Rezeda mogła bez trudu obserwować swój dom rodzinny. - Nie widzę tam żadnego ruchu - powiedziała zatroskana. - Tri-Tri nie wraca... Światła w oknach pogasły. Biedna mama... Starałem się pocieszyć Rezedę i rozproszyć jej smutne myśli. Z pomocą przyszedł mi pan Kleks, który właśnie w tej chwili zwinnie zbiegł na pokład. - Obejrzałem z bliska powierzchnię Księżyca. Moje wszechwiedzące oko wróciło właśnie z wyprawy. Kosmiczna stacja przeładunkowa działa bezbłędnie. Ale oświadczam uroczyście: ja w tym udziału brać nie będę. Nie będę na razie penetrował przestrzeni międzyplanetarnych, gdyż za dużo jest jeszcze spraw do załatwienia na Ziemi. Dopóki tu panują choroby, nieszczęścia i niedostatek, moim obowiązkiem jest myśleć o ludziach. Tak, moi drodzy! Ludzie na Ziemi to dla mnie rzecz najważniejsza. Po tych słowach spojrzał na Rezedę, odgadł jej niepokój i dodał głosem pełnym ciepła, jak to on tylko potrafił: - Nie trzeba się martwić, panno Rezedo. Wszystko jest w zupełnym porządku, broda czuwa. Może mi pani zaufać. Ledwie to wyrzekł, nadleciał Tri-Tri niosąc w dziobku List od Multiflory. Rezeda odczytała go na głos, a my słuchaliśmy w największym skupieniu. "Dziecko moje drogie - pisała matka Rezedy - ratunek przyszedł w samą porę. Teraz, kiedy ustała burza, cypel, na którym ocalał nasz dom, płynie za okrętem spokojnie jak tratwa. Katastrofa wydarzyła się w nocy przed dwoma dniami. Słyszałam podziemne huki, grunt pod nogami pękał wśród groźnych wstrząsów. Rano poznałam rozmiary klęski. Cała wyspa, prócz skrawka ziemi z naszym domem, zapadła się w otchłań. Potem krowa obsunęła się do morza i utonęła. Kozę porwał kondor. Zostały mi się dwa nasze pudle. Żywimy się owocami i wodą deszczową. Przed tygodniem odwiedził mnie profesor Kleks..." - Co? - zawołał uczony unosząc brwi ze zdumienia. - Ja odwiedziłem Multiflorę? To niesłychane! Znowu jakaś sztuczka nicponia! Admirale! Admirale, proszę tu do mnie! Alojzy zbliżył się sprężystym krokiem i uprzejmie zasalutował. - Słuchaj, Alojzy - rzekł surowo pan Kleks - znowu wyszły na jaw twoje bezeceństwa. Nic mi nie mówiłeś, że byłeś na Wyspie Sobowtórów, a w dodatku bezczelnie wystąpiłeś w mojej postaci! Jak mam rozumieć to zuchwalstwo, co? - Panie profesorze - odparł potulnie Alojzy - istotnie podsłuchałem rozmowę o Multiflorze i postanowiłem ją odwiedzić... - Jak mogłeś podsłuchać będąc gdzie indziej? - zawołałem zdziwiony. - Wykazujesz, Adasiu, zupełny brak pamięci - odparł Alojzy z politowaniem. - Pan Kleks w moim prawym uchu zainstalował dalekosiężny bębenek podsłuchowy. Sam pomagałeś mu przykręcać platynowe blaszki. Dzięki temu urządzeniu potrafię chwytać z odległości pięciuset metrów najcichszy nawet szept. Nic się przede mną nie ukryje. Otóż kiedy dowiedziałem się wszystkiego o pani Multiflorze, wsiadłem na statek, który szedł kursem na Archipelag Rabarbarski omijając o pół stopnia Wyspę Sobowtórów. Resztę drogi odbyłem wpław, gdyż jak panu wiadomo, panie profesorze, jestem nieprzemakalny, w wodzie nie tonę i nie odczuwam zmęczenia mięśni. Ale proszę wziąć pod uwagę, że wszystko to stało się, zanim odzyskałem sprężynę prawidłowego myślenia. Teraz, odkąd jestem doskonale wykończony, nie uczyniłbym oczywiście nic podobnego. Wyznanie Alojzego rozbroiło pana Kleksa. Poklepał go po ramieniu i pokiwał wyrozumiale głową. - Powiedz mi jednak - zapytał - co tam nawyprawiałeś na mój rachunek? - O, nic wielkiego - odrzekł Alojzy. - Powiedziałem pani Multiflorze, że pan Lewkonik z tęsknoty wysechł jak tyczka, i... obiecałem jej, że będzie królową Alamakoty. - Ach, ty kawalarzu! - zawołał pan Kleks. - Niewiele jednak odbiegłeś od prawdy. Multiflora nie zostanie z twojej łaski królową, będzie jednak matką królowej. Też nieźle. Co zaś do pana Lewkonika, to całe szczęście, że nie schudł, bo straciłby swój największy wdzięk. Przecież on jest rozkoszny z tym swoim brzuszkiem. - To jeszcze nie wszystko - ciągnął Alojzy. - Powiedziałem też pani Multiflorze, że wynalazłem kleksyczny pobudzacz wzrostu roślin i że dzięki niemu pan Lewkonik wyhodował w Alamakocie krzaki róż wielkości palmy. I to właśnie zainteresowało ją najbardziej. Teraz będzie klops. Pan Kleks roześmiał się i rzekł ironicznie: - Mogłeś również dobrze powiedzieć, aby mnie do reszty skompromitować, że pan Lewkonik urósł jak baobab i zrobił się rozłożysty jak drzewo figowe albo że panny Lewkonikówny zamieniły się w żyrafy. Ale twoja fanfaronada już się skończyła, mój Alojzytronie. Dawne czasy nie wrócą. - Do usług, panie profesorze - powiedział z uśmiechem Alojzy