... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Ale teraz Chouteau zwrócił się z kolei do Pache’a: – Albo ty, co wierzysz w Pana Boga... Toć ten twój Pan Bóg zakazał bić się. A więc, fujaro, dlaczego tu jesteś? – Ba! – odrzekł z zakłopotaniem Pache. – Nie przyszedłem tu z własnej ochoty... Tylko, cóż? Żandarmi... – Żandarmi! Gadaj zdrów! Gwizdać na żandarmów! Wiecie, chłopaki, co byśmy powinni zrobić, gdybyśmy byli morowcami? Teraz zaraz, kiedy nas wyładują, zwialibyśmy, tak! Zwialibyśmy spokojniutko, zostawiając tego opasłego wieprza Badinguet i całą jego klikę diabła wartych generałów: niech sobie radzą, jak chcą, z tymi swymi parszywymi Prusakami! Przybrane przez Napoleona III nazwisko, kiedy po nieudanym puczu mającym przywrócić cesarstwo uciekał do Anglii. Zagrzmiały brawa. Przewrotny jad działał, a Chouteau triumfował wykładając swe teorie, w których mętnym potokiem płynęły zmiesza – ne: Republika, Prawa Człowieka, zmurszałość Cesarstwa, które należało obalić, zdrada wszystkich dowódców, z których każdy, jak to było dowiedzione, sprzedał się za milion. Chouteau mienił się rewolucjonistą; tamci nie wiedzieli nawet, czy są republikanami, z wyjątkiem Loubeta, wyjadacza, który wiedział, czego się trzymać, jako że chodziło mu zawsze tylko o fasunek. Niemniej przeto wszyscy, podnieceni, wykrzykiwali przeciw cesarzowi, przeciw oficerom, na tę. przeklętą budę, którą puszczą kantem, bez gadania, przy pierwszej sposobności. I rozdmuchując coraz bardziej owe namiętności, Chouteau spod oka obserwował Maurycego, tego panicza, którego rozweselał, który – stwierdzał to z dumą – był po jego stronie; aby i jego z kolei roznamiętnić, postanowił zaatakować Jana, który śród tej całej wrzawy trwał dotychczas nieruchomo i jakby drze miąć, na pół przymknąwszy powieki. Od czasu surowej nauczki udzielonej przez kaprala ochotnikowi, którego zmusił do podjęcia _ porzuconego karabina – jeżeli ten żywił urazę do zwierzchnika – nadarzała się okazja do wywołania między nimi starcia. – Znamy też takich, co nam grozili rozstrzelaniem – podjął surowo Chouteau – drani, co nas traktują gorzej niż zwierzęta; co nie chcą zrozumieć, że kiedy się ma dosyć plecaka i pukawki, bęc! ciska się to wszystko na pole, żeby zobaczyć, czy co z tego wyrośnie! Hej, koledzy, co by też oni powiedzieli, gdyby tak teraz, kiedy ich trzymamy tu pod ręką, wyrzucić z pociągu na drogę? Jak myślicie, co? Trzeba dać przykład, żeby nam przestano zawracać głowę tą parszywą wojną! Śmierć pluskwom Badingueta! Śmierć draniom, którzy chcą, żebyśmy się bili! Jan zaczerwienił się mocno, twarz nabiegła mu falą krwi z gniewu, który nieczęsto go nawiedzał z taką mocą. Chociaż był ściśnięty przez sąsiadów jak w żywym imadle, powstał i z wzniesionymi pięściami spojrzał na swego prześladowcę tak groźnie, że tamten zbladł. – Do stu piorunów! Stulisz gębę nareszcie, ty świnio! Od godziny milczę, bo nie ma już dowódców i nie mogę was wsadzić do paki. Nie, dalibóg! Byłbym oddał pułkowi wielką usługę uwalniając go ód takiej gadziny jak ty... Ale słuchaj: z chwilą, gdy kary są bujdą, będziesz miał ze mną do czynienia. Nie ma tu kaprala, jest tylko porządny chłop, któremu zawracasz głowę i który potrafi zamknąć ci gębę... Och, ty podły tchórzu, nie chcesz się bić i starasz się innych do tego samego namówić! Powtórz no jeszcze, a zobaczysz! Porwani śmiałym wystąpieniem Jana wszyscy w wagonie odwrócili się od Chouteau, który bełkotał coś bez związku cofając się przed potężną pięścią przeciwnika. – I tak samo jak ty kpię sobie z Badingueta, słyszysz? Ja tam zawsze gwizdałem na politykę, wszystko jedno czy Republika, czy Cesarstwo; a i dzisiaj, tak samo jak dawniej, kiedy uprawiałem swą rolę, pragnę jedynie powszechnego szczęścia, porządku, dobrych interesów... Ma się rozumieć, że bić się nikomu nie jest miło. Ale to nie przeszkadza wcale, że należałoby rozstrzeliwać kanalie, co usiłują człeka zniechęcić, kiedy i tak tyle potrzeba wysiłku, by się zachowywać jak przystoi