... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Czy pan myśli, Herr Moczarski, że gdybyśmy nawet wojnę wygrali, Rzesza byłaby szczęśliwa? Nie! Byłaby syta, bogata, miliony hitlerowców korzystałyby z luksusu i dostatku. Ale brakowałoby tego, co jest konieczne społeczeństwu Niemiec: poczucia moralnego porządku i jakiejś prostej, starogermańskiej uczciwości. Schieike nie dał Stroopowi (i mnie) dojść do głosu. Gadał płynnie i z zapałem, choć spokojnie. Byłem przekonany (Stroop chyba także), że mówi szczerze i bez zakłamań. Stroop nie próbował przerywać, więc Schieike ciągnął dalej: - Może zbyt wiele mówię o instytucji niemieckiej policji w ogóle, a hitlerowskiej w szczególności, ale rozumiecie, panowie, że każdy chce wypluć, co go boli. Wracając do Selbstschutzu poznańskiego, muszę powiedzieć (przepraszam pana, Herr Generał), że działalność tych cywilnych policjantów politycznych często była półbandycka. 140 ROZMOWY Z KATEM Można i trzeba trzymać krótko społeczeństwo okupowane, ale to, cośmy pokazali w 1939 w Wielkopolsce, na Pomorzu i Śląsku, przekraczało granice wszelkich norm, cywilizacyjnych i rozsądku. Wzięto do tej roboty rzeźników zamiast wyszkolonych zawodowych policjantów. Stroop parsknął ze złości i rzucił coś obraźliwego pod adresem Schieikego. Ten już miał odpowiedzieć. Czując, że może dojść do niepotrzebnej w celi awantury, krzyknąłem: - Cisza! Achtung! Obaj skamienieli, przyzwyczajeni do terroru głośnej komendy. Zapanował chwilowy spokój. Zawsze starałem się być jak najmniej agresywny wobec Stroopa. Rzadko kiedy stawiałem kropki nad "i". Ale w tym przypadku Schieike trochę mnie podjudził, to znaczy, przywołał wszystko, co wiedziałem o terrorze hitlerowskim w Wielkopolsce, co czytałem w latach 1940-1944 w opracowaniach BIP-owskich KG AK, co słyszałem od bezpośrednich świadków zdarzeń. - Czy pan zna nazwisko: Chłapowski. Alfred Chłapowski, wieloletni ambasador RP w Paryżu? - ostro rzuciłem Stroopowi pytanie. - Tak! Słyszałem. To zasłużona rodzina wielkopolska. Graf Chłapowski był waszym dyplomatą, a przed pierwszą wojną członkiem parlamentu Rzeszy2. Tak! Pisano o nim często w gazetach. - Otóż ambasador Chłapowski został przez podległych panu Selbstschutzmannów rozwalony w 1939 roku na rynku któregoś z miasteczek poznańskich. Spędziliście wielu Polaków, rzemieślników, księży, robotników, chłopów, obywateli ziemskich, mieszczan, lekarzy, urzędników, działaczy społecznych, harcerzy, kobiety, i przeprowadziliście masakrę. A przedtem toście ich maltretowali i terroryzowali. Chłapowski, niemłody człowiek, emeryt, znosił godnie wasze uderzenia, drwiny, opluwanie. Podtrzymywał innych na duchu. Klęknął i zaczął się modlić. A wyście ich wszystkich popruli kulami, aż krew bryzgała 2 Alfred Chłapowski (1874-1940), poseł do parlamentu Rzeszy Niemieckiej w Berlinie (1904-1909), minister rolnictwa i dóbr państwowych, ambasador RP w Paryżu (1924-1936). ZŁOWRÓŻBNA SOWA 141 i flaki wywalały się z brzucha3. O ile wiem, to liczba ofiar S e l b s t -schutzuw województwie poznańskim wynosiła około pięciu tysięcy ludzi. A pan, wytresowany już na czeskich terenach, fachowiec, był szefem tej ferajny dla prawidłowego, wstępnego oczyszczenia terenu z przywódców społeczeństwa polskiego. - Ja tego nie robiłem - oświadczył Stroop. W odpowiedzi znienacka i władczo rzuciłem: - Czy pan nie widział krwi, polskiej krwi w Poznaniu? Przecież pan widział, nawet miał pan nią ubarwione buty. Musiałem Stroopa diabelsko zaskoczyć, bo przyznał tonem zdyscyplinowanym, posłusznym i zalęknionym: - Widziałem. Ale skąd pan o tym wie? - Niech pan opowie, jak było z tą polską krwią, a później wszystko wyjaśnię. - Oddział Selbstschutzu rozstrzelał grupę Polaków - Stroop cedzi słowa potulnie. - Zrobił się raban, bo wśród rozwalonych był ktoś ważny. Kazali mi tam pojechać. To był potworny widok. Mdło mi się zrobiło... Niespodziewanie otwarto drzwi celi. Strażnik zabrał Schieikego. Zdenerwowanie się ustokrotniło. Stroop czerwony. Ręce wycierał o spodnie, a na czole i nosie kroplił mu się pot. Siadł na zydlu w rogu celi. Ja początkowo chodziłem, potem oparłem się o ścianę, wewnętrznie skłębiony. Nie gadaliśmy z kwadrans. Stroop, przerażony widać, że znam jakieś jego tajemnice, miał w dalszym ciągu szarą twarz. Teraz było mi go nawet żal. - Z tą krwią to było tak - zaczął niespodziewanie. - Tam 3 W 1974 r. red. Alfred I. Chłapowski jr., syn ambasadora, potwierdził wszystkie opisane przeze mnie okoliczności zbiorowego mordu, z wyjątkiem jednej. Mianowicie hitlerowcy rozstrzelali wówczas na rynku przed ratuszem w Kościanie, woj. poznańskim nie ambasadora Alfreda Chłapowskiego z Bonikowa, lecz jego stryjecznego brata Mieczysława Chłapowskiego z pobliskiego Kopaszewa. Stąd możliwość pomyłki w doniesieniach, a nawet meldunkach akowskich. Ambasador Alfred Chłapowski siedział w owym czasie (jesień 1939) w hitlerowskim więzieniu w tymże Kościanie i po ciężkim śledztwie zamordowano go tam 19 lutego 1940 r. - przyp. aut. Mieczysław Chłapowski (1874-1939), prezes Centralnego Towarzystwa Gospodarczego w Poznaniu, został rozstrzelany na rynku w Kościanie 23 października 1939 r. 142 ROZMOWY Z KATEM leżało kilka trupów, strasznych. Jeden mężczyzna, w koszuli, dostał serię w brzuch, bo jelita miał na wierzchu, zupełnie tak, jak pan opowiadał o masowej egzekucji z grafem Chłapowskim. Musiałem się opanować i udawałem spokojnego. Ale w zdenerwowaniu wlazłem, cofając się tyłem, w jakąś maź na asfalcie. Była to krew zabitego. Wstręt mnie ogarnął. Zwymyślałem adiutantów, że nie zapobiegli wejściu w kałużę. Natychmiast wytarłem buty trawą i chustką. Ale krew przylega, trudno ją zmyć, więc później dwóch szeregowców oczyściło mi podeszwy, obcasy i noski. Brzydziłem się tej krwi... Niech mi pan powie, skąd ma pan tę informację. Proszę. - Ja nic o tym do dzisiaj nie wiedziałem. Ale w toku rozmowy poczułem napięcie. Pan też był dziwny. Przypomniałem sobie ważne przeżycia późną wiosną 1944 roku. Wracałem do domu, w Warszawie. Mieszkaliśmy z żoną na lewych nazwiskach w bloku przy Spacerowej4. Ulica spokojna, może zbyt spokojna, jak na mój konspiracyjny nos. Wchodzę po schodach. Na I piętrze poczułem pod butami lepką ciecz; myślałem, że komuś wylał się sok wiśniowy. Na II piętrze ciemna plama, rozległa. Krew! Idę wyżej, bo zawrócenie z drogi mogłoby się wydać podejrzane. Krew pod podeszwami! Poślizgnąłem się na niej i podparłem ręką. Palce czerwone. Idę jak automat na czwarte piętro. Zostawiam rdzawe ślady. Dzwonię umówionym sygnałem. Żona szybko otwiera. Przerażona, lecz spokojna. Mówi, że niedawno gestapo zastrzeliło wszystkich lokatorów mieszkania o piętro niżej. Jeden chłopak wyskoczył oknem i - postrzelony - zabił się w maleńkim ogródeczku przy suterenach kamienicy, ale od strony ulicy Słonecznej5. Akcja hitlerowska trwała bardzo krótko, z zaskoczenia. Rewizji w bloku nie robili