... masz przeĹźywaÄ Ĺźycie, a nie je opisywaÄ.
Najpierw odbywali służbę w Karnej Kolonii, następnie przechodzili do służby bezpieczeństwa, a dopiero póniej wypuszczano ich do pracy wród zwykłych obywateli. W tym procesie hartujšcym krzepli poprzez oderwanie od ludzi, którzy ich doprowadzili do więceń. Karna Kolonia była pełna gwaru i płonšcych głowni. Była też pełna dozorców, rekrutowanych sporód milicjantów, razem z fagorami. Mieciła się w wyjštkowo wilgotnej grocie. Prawie cały czas rosił drobny deszcz. Wystarczyło popatrzeć w górę, by dostrzec lecšce łukiem w dół koraliki wody, które powiew wiatru stršcał ze stalaktytów uczepionych sklepienia. Dozorcy nosili buty na grubych zelówkach, którymi stukali po chodnikach. Nieodłšczne białogrzywe fagory nie nosiły nic, dostatecznie wyposażone przez naturę. Brat Juli miał pełnić służbę na zmianie jednego z trzech poruczników straży, nieokrzesanego prostaka imieniem Drawog, który chodził tak, jakby 'rozgniatał karaluchy, a mówił, jakby je przeżuwał. Nieustannie, z irytujšcym bębnieniem, uderzał się kijem po cholewach. Wszystkiemu, co dotyczyło więniów - z samymi więniami włšcznie - towarzyszyły uderzenia. Wszelkie czynnoci wykonywano pod uderzenia gongów, wszelkš zwłokę karano uderzeniami kija. Zgiełk był na porzšdku dziennym. Więniowie stanowili złowrogš bandę. Juli musiał sankcjonować powszechnš przemoc i często opatrywać jej ofiary. 54 Wkrótce zrodził się w nim bunt przeciwko bezrozumnej brutalnoci Drawoga, za nie słabnšca wrogoć więniów szarpała mu nerwy. Szczęliwe były dni pod skrzydłami ojca Sifansa, nawet jeli Juli nie zawsze to doceniał. W tym nowym surowym otoczeniu tęsknił za gęstym mrokiem, ciszš, modlitwš, a nawet za samym Sifansem, za jego niemiałš życzliwociš. Drawog nie wiedział, co to jest życzliwoć. W skład Karnej Kolonii wchodziła znana mu wczeniej Obora. Brygady więniów wyburzały w niej tylnš cianę, powiększajšc przestrzeń roboczš. Praca nie miała końca. -' To sš niev"?!nicy i musisz ich 5ać, żeby się ruszali - rzekł Drawog. Uwaga ta otworzyła Juliemu oczy na ponury fragment historii - pewnie kawał Pannowalu został otwarty w ten sposób. Wybrany gruz wywożono w ciężkich drewnianych wózkach dwukołowych, z trudem popychanych przez pary więniów. Wózki toczyły się do skraju głębokiej przepaci, gdzie w głębi lochów, gdzie hen w dole rwał Vakk i było doć miejsca na cały gruz wiata. W Oborze znajdowało się gospodarstwo rolne, w którym pracowali więniowie. Uprawiali ciemnolubny jęczmień na chleb i hodowali ryby w stawie zasilanym przez wypływajšcy ze skał potok. Codziennie odławiano partię większych ryb. Chore ryby zakopywano w długich zagonach, na których rosły jadalne grzyby ogromnych rozmiarów. Ich ostra woń uderzała w nos każdego, kto wkraczał do Obory W sšsiednich jaskiniach były podobne gospodarstwa oraz kopalnie czertu. Jednak Juli miał ograniczone możliwoci poruszania się niemal tak samo, jak więniowie; granice Obory były równe granicom jego rewiru. Zaskoczony usłyszał, jak Drawog w rozmowie z jakim dozorcš mówił, że pewien boczny korytarz prowadzi z Obory do Rynku. Rynek! Ta nazwa odwieżyła w pamięci obraz; tłumnego wiata, który pozostawił w innym życiu, i z nostalgiš wspomniał Kyala i jego żonę. Nigdy nie będziesz prawdziwym kapłanem - powiedział sobie w duchu. Gongi biły, dozorcy wrzeszczeli, więniowie wytężali odmawiajšce posłuszeństwa ciała. Pagóry człapały tam i z powrotem, chlastajšc mleczami po szparach nozdrzy, z rzadka wymieniajšc między sobš jakie pomruki. Juli nienawidził ich obecnoci. Obserwował, jak czwórka więniów pod okiem którego z dozorców Drawoga trałuje staw rybny. W tym celu zmuszono ich do wejcia po pas w lodowatš wodę. Kiedy włók się napełnił, mogli wyleć i wycišgnšć połów na brzeg. Łowili guty. Bladożółte, o lepych ^niebieskich oczach. Rzucały się bezradnie, wyrwane z naturalnego żywiołu. Obok dwójka więniów przetaczała wózek z tłuczniem. Koło "wózka zawadziło o kamień. Więzień przv lewym dršżku potknšł się 55 / i runšł. Padajšc tršcił jednego z rybaków, młodzika, który pochylony łapał za sznur sieci; chłopak wpadł głowš do wody. Dozorca podniósł krzyk i kij, walšc, kogo popadło. Jego fagor dopadł leżšcego wózkarza i usunšł go z drogi. Drawog z drugim dozorcš nadbiegli w porę, by dołożyć kijami po głowie młodemu więniowi, gramolšcemu się włanie ze stawu. JuH chwycił Drawoga za ramię. - Zostawcie go. To. był wypadek. Pomóżcie mu się wykaraskać. - Jemu nie wolno włazić samowolnie do stawu - rzucił z wciekłociš Drawog i odepchnšwszy łokciem Juliego młócił kijem dalej. Więzień gramolił się ociekajšc wodš i krwiš. Przybiegł jeszcze trzeci dozorca ze skwierczšcš na deszczu żagwiš, z fagorem depczšcym mu po piętach; lepia fagora różowiły się w mroku. Nowo przybyły pokrzykiwał zmartwiony, że ominęła go zabawa. Zdšżył jednak przyłšczyć się do Drawoga i kompanii i do ich kopniaków, którymi odprowadzono półprzytomnego więnia do celi w sšsiedniej grocie. Kiedy wrzaski ucichły i tłum się rozproszył, Juli cichaczem zaszedł tam, w samš porę, aby usłyszeć wołanie z przyległej celi: - Żyjesz, Usilk? Juli pomaszerował do kancelarii Drawoga i zabrał z niej klucz, uniwersalny. Otworzył drzwi celi Usilka, wzišł lampę łojowš z niszy w korytarzu i przekroczył próg. Więzień leżał na podłodze w kałuży wody. Wsparta na rękach, wystawiał łopatki sterczšce pod koszulš, jakby miały jš przedziurawić. Krwawiła mu głowa i policzek. Z ponurš minš spojrzał na Juliego, po czym z tš samš minš opucił głowę. Juli zerknšł na mokrš i poranionš czaszkę. W udręce przykucnšł przy więniu, odstawiwszy lampę na zapaskudzonš posadzkę. - Spieprzaj, mnichu - warknšł więzień. - Pomógłbym ci, gdybym mógł. - Nie możesz pomóc*. Spieprzaj! Trwali w tych samych pozach, bez ruchu i bez słowa, a woda i krew mieszały się w kałuży. - Zdaje się, że masz na imię Usilk? Milczenie. Więzień nie odrywał pokiereszowanej głowy od posadzki. - Czy twój ojciec nazywa się Kyale? Mieszka w Vakku? - Odczep się. - Znam... znałem go dobrze. I twojš matkę. Opiekowała się mnš. - Słyszałe, co powiedziałem... ^ W nagłym przypływie sił więzień rzucił się na Juliego, zadajšc mu niemrawe ciosy. Juli przekoziołkował i uwolnił się podskoczywszy niczym asokin