... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Para elegancko ubranych Francuzów przygląda się mojemu obrazowi. Mężczyzna pyta, czy chcę go sprzedać. Chcę i jednocześnie nie chcę. Mężczyzna nalega, podczas gdy ja składam sztalugi. Słysząc mój beznadziejny francuski, przechodzi na angielszczyznę, poprawną, choć z silnym obcym akcentem. - Przecież musi pan być profesjonalistą, monsieur. Czy mogę zobaczyć pańskie prace w jakiejś galerii? - Nie, nie mam galerii. - Ale jest pan profesjonalistą. Pański obraz jest po prostu znakomity. - Dziękuję. Nie odpowiedziałem na jego pierwsze pytanie. Myślę, że rzeczywiście jestem profesjonalistą, ale nie lubię tego określenia. Brzmi dla mnie jak „prostytutka" albo „łowca nagród". Francuskie słowo amateur znaczy „miłośnik". Jestem zatem amatorem, przynajmniej jeśli chodzi o malarstwo. - Ile chciałby pan dostać za ten obraz, monsieur? Bardzo podoba się mojej żonie i mnie. Postanawiam podać tak wysoką cenę, by się odczepił. Jestem przekonany, że wydaje mu się, że to Montmartre, gdzie obrazy sprzedaje się za grosze. - Ten obraz kosztuje tysiąc pięćset franków, monsieur. Muszę z czegoś żyć. Mężczyzna sięga do wewnętrznej kieszeni marynarki, wyciąga lśniący portfel z ciemnej skóry, wyjmuje z niego trzy banknoty po pięćset franków i wręcza mi je. Niech mnie gęś kopnie! Nie miałem nawet czasu, aby nacieszyć się tym obrazem. Ale, wielki Boże, tysiąc pięćset franków, wystarczy mi to na życie przez całe lato. Zamierzam jednak podejść do sprawy jak profesjonalista. Podnoszę oparty o ścianę obraz i odsuwam go od siebie na odległość wyciągniętego ramienia, aby spojrzeć nań po raz ostatni. Czuję się tak, jak gdybym sprzedawał jakąś cząstkę Mirabelle. Podaję mężczyźnie obraz. - Proszę obchodzić się z nim ostrożnie, monsieur. Farba jest jeszcze wilgotna. Wyschnie dopiero za tydzień, a może nawet i dłużej. - Nic nie szkodzi. Mieszkamy niedaleko stąd. Kochamy ten plac, raz jeszcze dziękujemy za sprzedanie nam dzieła. Ma pan ogromny talent. Po tych słowach odchodzą z moim obrazem. Kobieta ma na sobie białe futro, białe pończochy i matowobiałe pantofle. Jej fryzura wyszła spod ręki znakomitego fryzjera. Mężczyzna wygląda tak, jak gdyby był premierem Francji. Do diabła, nie rozpoznałbym premiera Francji, nawet gdybym się o niego potknął. Czuję się wewnętrznie rozdarty. Muszę powiedzieć o tym Mirabelle. Sprzedałem nasz obraz. Co ona o tym pomyśli? Zarzucam na plecy puste sztalugi i ruszam w stronę jej domu. W drugiej ręce niosę nowe płótno. Jestem już spóźniony. Zostawiam sztalugi w korytarzu, pukam, choć drzwi są otwarte. Mirabelle jest w kuchni. - Zaczęłam myśleć, że już nie przyjdziesz. Proszę, siadajmy do stołu. Przygotowałam crepes* z pieczarkami i sosem serowym. Właśnie skończyłam je smażyć. Idę do toalety zrobić siusiu. Posługuję się tym samym systemem co poprzednio. Później idę do łazienki umyć ręce, zostawiając otwarte drzwi, by wpuścić do środka trochę światła. Zabrałem ze sobą kilka kawałków papieru toaletowego, nasączyłem je wodą i próbuję teraz wyczyścić choćby fragment lustra. Brud prawie wrósł w szkło. Udaje mi się oczyścić kółeczko na środku, dostatecznie duże, by zobaczyć swoje odbicie. Od dawna nie przeglądałem się w lustrze z bliska. Nie wyglądam wcale tak źle, jak się tego spodziewałem, zdecydowanie * Crepes (franc.) - naleśniki. młodziej niż dwa lata temu. Gdyby nie siwe pasma w brodzie, mógłbym uchodzić za czterdziestolatka. Siadam przy stole. Mirabelle nakłada na talerze po trzy naleśniki. Pachną smakowicie. Znowu zamykam oczy i pozwalam, by przeniknął mnie zapach. Powoli staje się to nałogiem. Zanim się zorientuję, sam stanę się niewidomy. - Mirabelle, muszę ci coś powiedzieć. - Sklep był zamknięty i nie udało ci się kupie płótna. - coś jeszcze gorszego. Nie mogę pominąć tego milczeniem. Muszę jej powiedzieć, tyle przynajmniej jestem jej winien. - Sprzedałem nasz obraz, obraz z placem Furstenberg. Siedzi cicho, patrzy w moją stronę. Podaje mi butelkę białego wina PouillyFume, prosząc, bym ją otworzył. Zaczynam wkręcać korkociąg. - Ależ to bardzo dobrze, Jacques. Powiedziałeś przecież, że musisz sprzedawać obrazy, by żyć. Zawsze możemy jeszcze raz namalować plac Furstenberg. Jest ciągle w mojej pamięci. Jestem szczęśliwa, że podzieliliśmy się jeszcze z kimś naszą wizją. Nagle ogarnia mnie ulga. Mirabelle ma rację. Mogę namalować ten obraz jeszcze raz. Namaluję go lepiej niż poprzednio. Po prostu brakowało mi wiary w siebie. I naprawdę mam w kieszeni dwa i pół tysiąca franków, tysiąc od Mirabelle i tysiąc pięćset, które dostałem przed chwilą. Sięgam do kieszeni i wyjmuję tysiąc franków. - Proszę, Mirabelle, weź te pieniądze, już ich nie potrzebuję. Musisz tylko zapłacić za płótno, a to już zrobiłaś. Jesteśmy kwita. Odsuwa się od pieniędzy jak od jadowitego węża. - Nie rób mi tego, Jacques. Złożyłam przecież zamówienie. Nie mogę przyjąć tych pieniędzy, to nie byłoby w porządku. Proszę, weź je. Mają kwaśny zapach, pachną mieszaniną brudu, tanich perfum, portfelem i potem, jak wszystkie pieniądze. Proszę, zabierz je, nie mogę jeść. Kładę pieniądze na stole obok siebie. - Dobrze, możemy porozmawiać o tym później. Na razie chciałbym zjeść te wspaniałe naleśniki i wypić to cudowne wino. Wyciągam przed siebie kieliszek, po chwili Mirabelle zdaje sobie sprawę z tego, co zrobiłem. Prawdopodobnie nikt nie zauważyłby jej spóźnienia, dostrajam się do niej coraz lepiej. - Tak, Jacques, wypijmy za sprzedaż twojego pięknego obrazu. Wiedziałam, że jesteś znakomitym malarzem. Powinieneś więcej żądać za swoje obrazy, oddajesz je zbyt tanio. - Mam teraz więcej pieniędzy niż mogę wydać, Mirabelle. Wiem już, że praca tylko dla zarobku może zniszczyć życie szybciej niż cokolwiek innego. Jestem szczęśliwy, że tak dużo zarobiłem, ale nie mogę dopuścić do tego, by pieniądze stały się jedynym powodem, dla którego maluję. Tego już się nauczyłem