... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Kolana uginały się. Do diabła! Co on teraz zrobi? Może spytać się kogo... choćby Hegglunda, ale nie zdaje się... Nacisnął guzik windy. Zaczęła się opuszczać. Norymberski... norymberski... Nagle rozjaśniło mu się w głowie. Czyżby nie wiedział, co to jest sklep norymberski? Przecież ten pan chce podwiązek... A gdzież może dostać podwiązki? Przecież tylko w magazynie, gdzie sprzedają podobne rzeczy. No, tak! Naturalnie... magazyn konfekcji męskiej... Tam pójdzie. Po drodze, zobaczywszy drugiego Murzynka, zapytał: - Czy nie wiesz, gdzie tu może być blisko magazyn konfekcji męskiej? - W tym samym domu obok bocznego wejścia. Leciał tam jak strzała, strasznie uszczęśliwiony. Tylko czuł się jakoś dziwnie w tym opiętym uniformie i cudackiej czapeczce. Cały czas obawiał się, że to okrągłe pudełko, siedzące mu mocno na głowie zleci. Więc co chwila przytrzymywał je i przyciskał. Wpadł do magazynu i zawołał: - Proszę o parę bostońskich podwiązek jedwabnych. - Dobrze, chłopcze, zaraz je będziesz miał - odrzekł elegancki, niski jegomość, o błyszczącej, łysej głowie, czerwonej twarzy i okularach w złotej oprawie. - Pewnie dla gościa w hotelu, prawda? Kosztują siedemdziesiąt pięć centów, a tu masz dziesiątkę dla ciebie - mówił, zawijając paczkę i rzucając dolara do kasy. - Jestem wobec was w porządku, chłopcy, bo wiem, że przychodzicie zawsze do mnie. Clyde wziął dziesiątkę i paczkę, niesłychanie zdumiony. Podwiązki kosztują siedemdziesiąt pięć centów, tak mu powiedziano, więc tylko dwadzieścia pięć powinien zwrócić, bo dziesięć dostał dla siebie. A jeżeli ten pan prócz tego da mu napiwek?... Pobiegł pędem do hotelu i stanął przy windzie. Do przedsionka dochodziły cudowne dźwięki muzyki. Pełno wszędzie było osób, przesuwały się w różne strony, takie eleganckie, tak swobodne w ruchach, tak zupełnie różne od tych, które widywał na ulicach. Otwarły się drzwi windy. Weszło parę osób. Wszedł i Clyde i jeszcze jeden boy, który rzucił nań ciekawe spojrzenie. Na szóstym piętrze chłopiec wysiadł. Na ósmym Clyde i jakaś starsza pani. Clyde pobiegł do znanych mu już drzwi i zapukał. Otworzył mu ten sam pan, bardziej już ubrany niż przedtem. Miał na sobie spodnie i był ogolony. - Już z powrotem? - Już, proszę pana - odrzekł Clyde oddając paczkę i resztę. - Kazano mi zapłacić siedemdziesiąt pięć centów. - A złodzieje! Ale możesz sobie zatrzymać resztę - powiedział pan odsuwając dwadzieścia pięć centów i zamykając drzwi. Clyde stał przez chwilę bez ruchu oniemiały ze szczęścia. - Trzydzieści pięć centów... - myślał. - Trzydzieści pięć centów! I to za co? Za krótki spacerek do sklepu. Czyżby to zawsze tak miało być? Nie, to chyba niemożliwe... a przynajmniej nie zawsze. Nogi jego tonęły w miękkim dywanie, ręka w kieszeni przebierała pieniądze, a sam miał ochotę wydawać dzikie okrzyki, śmiać się głośno jak wariat. Ten pan dał mu dwadzieścia pięć centów, tamten dziesięć... I to za nic. Nic przecie nie robił. Zjechał na dół, dźwięki orkiestry jeszcze bardziej go oszołomiły, drżał z podziwu nad tymi pięknie ubranymi osobami i usiadł znów na ławie. Potem musiał odnieść trzy walizy i dwa parasole jakiejś podeszłej pary małżeńskiej. Wyglądali na farmerów, a zamówili sobie salon, sypialnię i łazienkę na piątym piętrze. W drodze przyglądali się Clyde'owi, jak to mógł zauważyć, ale nie mówili nic. Dopiero, gdy znaleźli się w pokoju i Clyde szybko zapuścił rolety, zapalił światła i ułożył walizy na krzyżakach, stary pan, z pięknymi faworytami, dość niezgrabny, za to bardzo uroczysty, zwrócił się do niego: - Wiesz, chłopcze, że wyglądasz wcale miło, o wiele przyjemniej niż tacy chłopcy, muszę ci to przyznać. - Zupełnie bez sensu, żeby w hotelach zatrudniali takich chłopców - zaszczebiotała dama, bardzo obfitej tuszy, która dotychczas bardzo gorliwie oglądała przyległy pokój. - Nie chciałabym, żeby który z moich synów tutaj pracował. Nie podobają mi się tutejsze zwyczaje. - Ale tymczasem, młody mój obywatelu - ciągnął dalej stary zdejmując palto i grzebiąc w kieszeni spodni - zejdź na dół i przynieś mi trzy albo cztery gazety wieczorne i dzban zimnej wody. Dostaniesz za to piętnaście centów. - Ten hotel jest trochę porządniejszy niż w Omaha - przyznała dama. - O wiele lepsze dywany i rolety. Choć Clyde był jeszcze nowicjuszem, ale z trudem powstrzymał uśmiech. Oczywiście musiał zachować powagę starając się zetrzeć z twarzy ślad wszelkiej wesołości. Wyszedł. Za chwilę był już z powrotem przynosząc wodę i wszystkie wieczorne dzienniki. Oddalił się z uśmiechem, bogatszy o piętnaście centów. Ale był to dopiero początek tego osobliwego wieczora, bo zaledwie zasiadł na ławie, wysłano go pod 529, żeby z baru przyniósł dwa imbirowe piwa i dwa syfony wody. Zażądało tego towarzystwo, złożone z eleganckich młodzieńców i panien. Rozmowę ich i śmiechy w numerze słychać było z daleka. Jeden z nich otworzył niezbyt szeroko drzwi i wydał polecenie Clyde'owi, lecz w lustrze nad wieszakiem chłopiec dojrzał całe towarzystwo i śliczną panienkę w białej sukni i kapelusiku, siedzącą na poręczy fotela, z którego wychylał się młody człowiek i obejmował ręką kibić panienki. Clyde wytrzeszczył oczy nie panując już nad sobą. Tutaj to już bez wszelkiej wątpliwości znajduje się przedsionek raju. Siedzą tam młode panny i chłopcy, niewiele starsi od niego, śmieją się, rozmawiają wesoło, a nawet piją na pewno nie lemoniadę, lecz takie napoje, przeciw którym walczyli rodzice Clyde'a, jako że miały prowadzić do upadku. Jednak tutaj, zdaje się, nikt o tym nie myślał. Popędził do baru, a otrzymawszy trunki i rachunek wrócił i dostał dolara na zapłacenie i dwadzieścia pięć centów dla siebie. Zerknął okiem do pokoju i zobaczył znów zdumiewającą scenę