... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Wszystkie trzy ofiary zmarły. — Mieli cholerne szczęście — zauważył Penrod w rozmowie z Davidem Benbrookiem. — Gdyby przeżyli, Gordon kazałby ich rozstrzelać. — Nazywają to psią śmiercią. Z chorego wylewają się cuchnące strugi gorących ekskrementów i wymiocin, mięśniami i ścięgnami wstrząsają niezwykle bolesne skurcze, odwodniony człowiek przypomina szkielet! — David zadrżał. —Nie dla mnie, wielkie dzięki. Ja piję przegotowaną wodę. Penroda przeszły ciarki, gdy wspomniał wstrząsająco wierny opis choroby. A przecież brak wody mógł zabić równie szybko jak cholera. Skwar i pustynne powietrze wyssały wilgoć z ciała, aż zaschło mu w gardle. Podniósł kubek, z lubością wdychając zapach pary, który dowodził, że woda jest zdatna do picia. Wypił zawartość w czterech długich łykach. <. 177 — Teraz niech pan powie, Ballantyne, co z północnym brzegiem. — Gordon nigdy nie tracił czasu na uprzejmości. — Zauważyłem wiele słabych miejsc. — Penrod rozłożył na stole polową mapę i przycisnął róg dzbankiem z wodą. Razem z generałem pochylili się nad arkuszem. — Tu i tu są najgorsze. Poziom wody szybko się obniża, od wczoraj w południe opadł o kolejne trzy cale. Z każdym dniem jesteśmy coraz bardziej bezbronni. Będziemy musieli umocnić te miejsca. — Bóg wie, że już wymagamy wiele od ludzi i materiału, żeby nadążyć z pracą. — Gordon popatrzył przenikliwie na Penroda. — Co pan proponuje? — Cóż, jak pan mówi, nie możemy liczyć na utrzymanie całej linii... — Gordon ściągnął brwi. Nie znosił ludzi, których nazywał „czarnowidzami". Zanim zdążył wysunąć oskarżenie, Penrod podjął w pośpiechu: — Ale przyszło mi na myśl, że możemy specjalnie zostawić kilka luk w obronie, aby skusić derwiszów do ataku w tych miejscach. — Aha! — Twarz Gordona złagodniała. — Zatrute dary! — Otóż to, panie generale. Otworzymy furtkę, a za nią zastawimy pułapkę. Wciągniemy ich w ślepy zaułek i ostrzelamy ogniem flankowym z gatlingów. Gordon z zadumą potarł srebrną szczecinę na szczęce. Mieli tylko dwa gatlingi, pamiątki po ekspedycji Hicksa, który nie zabrał ich do El Obejd, gdyż uznał, że są zbyt ciężkie i nieporęczne. Każdy karabin zamontowany był na ciężkim wózku z solidną osią i dwoma kołami o żelaznych obręczach. Do ich przetaczania używano zwykle zaprzęgu złożonego z co najmniej czterech wołów. Mechanizmy były zawodne i często się zacinały. Hicks przedkładał tradycyjne salwy czworoboków piechoty nad ciągły ogień z jednego odsłoniętego stanowiska. Przyznawał, że gatlingi mogą być przydatne w obronie statycznej, ale jego zdaniem nie było dla nich miejsca w lotnej kolumnie ofensywnej. Przed wymarszem ku klęsce pod El Obejd zostawił w arsenale w Chartumie dwa karabiny i sto tysięcy naboi kaliber .58. Penrod wybrał się do arsenału po pistolet, żeby zastąpić broń zgubioną przez Jakuba, i znalazł gatlingi w ciemnym kącie, przykryte zakurzonymi brezentowymi płachtami. Karabiny nie były mu obce. Skompletował dwie drużyny złożone z rokujących największe nadzieje egipskich żołnierzy i w ciągu tygodnia nauczył ich obsługi. Choć mechanizm był skomplikowany, uczyli się 178 szybko. Naboje zespolone w miedzianych koszulkach zsuwały się pod własnym ciężarem z zasobnika umieszczonego nad karabinem. Strzelec kręcił korbką i sześć ciężkich mosiężnych luf obracało się wokół osi. Kule z podajnika trafiały do kolejnych luf i po zaryglowaniu osobnymi zamkami były wystrzeliwane, a siła grawitacji wyrzucała łuski. Szybkostrzelność zależała głównie od prędkości obracania korbką. Prowadzenie ognia ciągłego dłużej niż kilka minut wymagało dużej siły i wytrzymałości. Penrod z doświadczenia wiedział, że jeden karabin wystrzeliwuje prawie trzysta naboi w pół minuty. Oczywiście rozgrzany mechanizm szybko się zakleszczał, co było regułą w przypadku wszystkich znanych mu egzemplarzy. Hicks miał rację pod jednym względem: karabiny Gatlinga były mało mobilne. System obronny miasta miał sześć mil długości. Penrod zdawał sobie sprawę, że w wypadku niespodziewanego nocnego ataku szybkie przewiezienie gatlingów z jednej pozycji na drugą nie będzie możliwe. — Wciągniemy siły nieprzyjacielskie przez pozornie słabe miejsca pod ogień gatlingów i skosimy wszystkie, panie generale — podsumował swój projekt Penrod. — Pierwszorzędny plan! — Gordon rozpromienił się. — Proszę jeszcze raz pokazać, gdzie proponuje pan urządzić zasadzki. — Sądzę, że miejscem najbardziej oczywistym będzie port. — Gordon pokiwał głową na znak aprobaty. — Drugie miejsce tutaj, naprzeciwko szpitala. — Penrod postukał palcem w mapę. — Za obydwoma pozycjami rozciąga się labirynt wąskich uliczek. Zabarykaduję je stertami gruzu i belek, ustawię gatlingi za murami... — Przez godzinę omawiali strategię. — Bardzo dobrze, Ballantyne. Proszę dalej. W końcu Gordon pozwolił mu odejść. Penrod zasalutował i skierował się do pochylni, która schodziła z murów fortu. W połowie drogi przystanął, żeby spojrzeć na północ. Tylko oczy równie bystre jak jego mogły dostrzec maleńką czarną plamkę na bezchmurnym, ciemnobłękitnym niebie. Z początku pomyślał, że to raróg nadlatuje z północy nad pustynię Monasir. Zauważył, że para wspaniałych ptaków zagnieździła się pod okapem dachu arsenału. Wpatrywał się w rosnącą sylwetkę i w końcu pokręcił głową. — Sokół inaczej bije skrzydłami. — Po chwili zawołał: — To gołąb! 179 Przypomniał sobie wyraziście jazdę z północy, kiedy razem z Jakubem ścinali pętlę rzeki. Z wielkim zainteresowaniem przyglądał się lecącemu ptakowi. Gdy zbliżył się do rzeki, wysoko na błękitnym niebie zatoczył szeroki krąg, w którym Omdurman znalazł się pośrodku. — Wraca do gołębnika. — Rozpoznał manewr