... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Z tych zaś dwunastu, którzy domagali się głosu, połowa zaczęła mówić na raz. Powstał zamęt i rozgwar nie do opisania. Nigdy jeszcze ściany pałacu pani Pertonwaithe nie oglądały takiego widowiska. Oto więc byli ci opanowani wodzowie przemysłu, władcy społeczeństwa — zmienili się w hordę ryczących, wyjących dzikusów we frakach. Zaiste Ernest wstrząsnął nimi, gdy wyciągnął ręce po ich sakiewki, ręce, które w ich oczach wydały się rękoma półtora miliona rewolucjonistów. Lecz Ernest nigdy i w żadnej sytuacji nie tracił głowy. Zanim jeszcze pułkownik Van Gilbert zdołał usiąść, Ernest był już na nogach i wysunął się naprzód. — Mówcie po kolei! — zagrzmiał. Okrzyk dobyty z jego potężnych płuc zapanował nad burzą ludzką. Samym działaniem swej osobowości Ernest nakazał ciszę. — Proszę po kolei — powtórzył już spokojnie. — I najpierw niech wolno mi będzie odpowiedzieć pułkownikowi Van Gilbertowi. A potem już wszyscy mogą mnie atakować — ale kolejno. Żadnych gier zbiorowych. To nie boisko piłki nożnej. Pan — ciągnął zwracając się do pułkownika — nie odpowiedział na żaden z moich zarzutów. Wygłosił pan tylko w zdenerwowaniu parę dogmatycznych twierdzeń o moim poziomie umysłowym. Pewnie to wystarcza w pańskim zawodzie, ale ze mną nie można tak mówić. Nie jestem robociarzem, który z czapką w ręku prosi pana o podwyżkę płacy czy urządzenia ochronne do maszyny, przy której pracuje. Mając sprawę ze mną, nie warto puszczać się na dogmatykę. Proszę to zachować do rozmów ze swymi niewolnikami pracy. Ci nie ośmielą się odpowiadać, bo wiedzą, że od pana zależy ich kawałek chleba, ich życie. Wzmianka zaś o powrocie do natury, o którym jakoby uczył się pan w szkole przed moim urodzeniem, wskazuje, pozwoli pan zwrócić sobie uwagę, że niczego się pan od tamtych czasów nie nauczył. Socjalizm ze stanem natury nie więcej ma wspólnego niż rachunek różniczkowy z nauczaniem Biblii w szkole. Powiedziałem, że poza dziedziną interesów wasza klasa jest głupia. Pan, szanowny panie, okazał się tego znakomitym przykładem. Tak straszliwego schłostania prawniczej sławy panna Brentwood nie mogła już nerwowo wytrzymać. Jej histeria przeszła w gwałtowny atak i trzeba było wśród paroksyzmów śmiechu i płaczu wyprowadzić ją z sali. Niewiele to pomogło, bo czekały nas gorsze jeszcze rzeczy. — Nie chcę, by mi wierzyć na słowo — ciągnął Ernest po przerwie. — Ale pańskie własne autorytety dowiodą jednogłośnie pańskiej głupoty. Pańscy właśni, najęci dostawcy wiedzy stwierdzą, że jesteś pan w błędzie. Zapytaj pan najskromnietszego z nauczycieli socjologii, jaka jest różnica między głoszoną przez Rousseau teorią powrotu do natury a teorią socjalizmu; zapytaj pan największych spośród uznanych burżuazyjnych ekonomistów i socjologów; przejrzyj pan jak najdokładniej wszelkie podręczniki pisane na ten temat i zalegające półki fundowanych przez was bibliotek. Zewsząd dostanie pan tę samą odpowiedź: nie ma nic wspólnego między powrotem do natury a socjalizmem. Natomiast wszędzie spotka pan zgodną odpowiedź, że powrót do natury i socjalizm są sobie krańcowo przeciwstawne. I powtarzam, proszę nie polegać na tym, co mówię. Dowód pańskiej głupoty znajduje się w tych księgach, we własnych pana księgach, których pan nigdy nie czytał. A jako przykład głupoty jest pan tylko wzorowym okazem swojej klasy. Pan zna się na prawie i interesach, pułkowniku Van Gilbert. Pan wie, jak wysługiwać się spółkom akcyjnym i zwiększać ich dywidendy przez wykręcanie prawa. Dobrze. Trzymaj się pan tego. Jesteś pan w tym znakomitością. Jest pan dobrym prawnikiem, lecz bardzo złym historykiem, nie ma pan pojęcia o socjologii, a pańska biologia współczesna jest Pliniuszowi. Tu pułkownik Van Gilbert skręcił się na swym krześle. W salonie panowała absolutna cisza. Wszyscy siedzieli zasłuchani i jakby sparaliżowani. Wielki pułkownik Van Gilbert potraktowany w tak okropny sposób — to było coś nie do wiary, coś niebywałego, nie do pomyślenia. Wielki pułkownik Van Gilbert, przed którym sędziowie drżeli, gdy zabierał głos na rozprawie. Ale Ernest nigdy nie szczędził przeciwnika. — Nie robię panu z tego zarzutu — ciągnął. — Każdy ma swoje zajęcia. Chodzi tylko o to, abyśmy obaj trzymali się swego zawodu. Pan jest specjalistą w, pewnej dziedzinie. Kiedy potrzebna jest znajomość ustaw, kiedy chodzi o to, by obejść prawo czy opracować nową ustawę z korzyścią dla złodziejskich spółek akcyjnych — jestem niczym, nie mogę równać się z panem. Ale gdy przychodzi do socjologii, czyli mojego zawodu, jesteś pan niczym przy mnie i nie możesz równać się ze mną. Niech pan to zapamięta. I niech pan zapamięta jeszcze to, że pańskie ustawy są to jednodniówki i pańska wiedza jest wiedzą jednodniówek. Dlatego też pańskie dogmatyczne twierdzenia i pochopne uogólnienia procesów historycznych i socjologicznych nie warte są, by o nich mówić. Ernest przerwał i z głębokim namysłem przyjrzał się pułkownikowi, który zmienił się i pociemniał z gniewu na twarzy, drżał gwałtownie, z trudem chwytał oddech i kurczowo zaciskał i rozwierał szczupłe, białe dłonie. — Ale dam panu okazję do zabrania głosu. Wytoczyłem akt oskarżenia przeciw pańskiej klasie. Udowodnij pan, że oskarżenia są błędne. Wskazałem na nędzę współczesnego człowieka: niewolnictwo trzech milionów dzieci w Stanach Zjednoczonych, dzieci, których praca jest konieczna dla zysków, na piętnaście milionów ludzi niedożywionych, źle ubranych i mieszkających w norach. Wskazałem, że zdolność wytwórcza współczesnego człowieka, dzięki organizacji społecznej i użyciu maszyn, jest tysiąc razy większa niż w czasach jaskiniowych. Powiedziałem wreszcie, że z tych dwóch faktów nie podobna wysnuć innego wniosku jak ten, że klasa kapitalistyczna zawiodła na całej linii. Tak brzmiało oskarżenie i rzuciłem panom wyraźne, jasne wyzwanie, domagając się odpowiedzi. Nie dość na tym. Przewidziałem, że nikt z was mi nie odpowie. Teraz więc ma pan sposobność obrócenia mego proroctwa wniwecz. Moją mowę nazwał pan fałszem. Niech pan ten fałsz wykaże, pułkowniku Van Gilbert. Niech pan odpowie na oskarżenie, jakie ja i półtora miliona moich towarzyszy wytoczyliśmy pańskiej klasie i panu. Pułkownik Van Gilbert zapomniał całkiem, że jest przewodniczącym i że już chocby przez grzeczność powinien najpierw udzielić głosu tym, Którzy się tego domagali. Przeciwnie, poderwał się wymachując rękoma i odrzucając na bok zarówno prawidła wymowy, jak i panowanie nad sobą, na przemian to wymyślał Ernestowi od młokosów i demagogów, to wściekle atakował klasę robotniczą rozwodząc się nad jej nikłą wartością i wydajnością. — Jeszcze nie widziałem prawnika, który by tak uparcie jak pan odbiegał od rzeczy — zaczął Ernest w odpowiedzi na jego tyradę. — Moja młodość nie ma nic wspólnego z argumentami, jakie wysunąłem. Ani też nikła wartość klasy robotniczej. Zarzuciłem klasie kapitalistycznej, że bardzo źle rządzi społeczeństwem