... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
@@@@ – Zbudź się siostro kochana – zatroskany Edmund delikatnie potrząsał ją za ramię powodując, że ciemne włosy królowej zalśniły rubinowym blaskiem w krwistych promieniach porannego słońca zaglądającego przez okno stajni. Gdy tylko podniosła powieki grymas niepokoju zdał się wreszcie opuścić twarz Edmunda. Łucja odruchowo odgarnęła włosy z czoła rozglądając się wokół dość nieprzytomnym wzrokiem. – Jak się czujesz? – spytał Edmund troskliwie poprawiając zwiniętą pod jej głową derkę. – Boli mnie głowa… Co się stało… Ach już pamiętam… prawie doszliśmy, gdy rozpętała się ta zamieć… musiałam w coś uderzyć – mówiła powoli, ale logicznie co jeszcze bardziej uspokoiło Torego i Edmunda. Próbowała się podnieść, ale jej brat natychmiast zaoponował. – Spokojnie, wypij najpierw coś ciepłego – podał Łucji kubek grzanego piwa z sokiem malinowym – czeka cię długa podróż. Gdy Łucja coraz szybciej wracała do siebie, chłopcy pakowali zapasy do sakiew. Trochę jadła dla dwojga ludzi i wierzchowców. W sam raz by nie zatrzymywać się w drodze do Ker–Paravelu. Podróżować mieli na pegazach. Do zmiany planów zmusiła ich nocna burza śnieżna. Wszystkie drogi zostały przysypane, czar ciepła przestał działać. Nie wiadomo było kiedy poselstwo dotrze do stolicy Telmaru. Pobyt w Lerku był dla Torego zbyt niebezpieczny. @@@@ Po nocnej nawałnicy w Lerku panowała poranna cisza. Znowu było pięknie i biało, i tylko świeże zwały śniegu na ulicach przypominały, że kilka godzin wcześniej szalały tutaj gwałtowne żywioły. Burza ucichła nad ranem równie nagle jak się zaczęła. Dzień wstał pogodny i bezchmurny a ostre zimowe słońce świeciło nisko nad górami. Jego złocisty dysk nie promieniował ciepłem lecz oślepiał skrzącym się na potęgę śniegiem. Tore i Łucja mrużąc oczy brnęli w zaspach, które w nocy pokryły ulice Lerku. Wraz ze skradzionymi szpiegom Tisroka pegazami zdążali wąską uliczką na obrzeża wioski. Zamierzali odlecieć dopiero stamtąd, aby nie wzbudzać niepotrzebnej sensacji pośrodku miejscowości. Napowietrzne wierzchowce były wypoczęte i chyba rozumiały, że wkrótce staną się wolne. Stąpały bardzo chętnie wytrwale pokonując śnieżne przeszkody. Tore czuł się trochę nieswojo – jeszcze nigdy nie latał. Nie miał ku temu okazji, bo pegazy nawet w Narni były rzadkością Żyły tylko w jednej dolinie przy granicy z Archelandią i nieczęsto można było je spotkać w innych rejonach do których zapędzały się podczas wysokich lotów godowych. Szpiedzy porywali młode, nielotne źrebięta. Biedactwa trzymane w ludzkiej niewoli, poddane zwierzęcej tresurze, nie umiały nawet mówić. W końskiej uprzęży, z siodłem i szeroką derką zasłaniającą skrzydła, deformującą ich szlachetne sylwetki uchodziły za konie. Tylko wielkie mądre oczy świadczyły o tym, że nie były zwykłymi zwierzętami pociągowymi, a ich niesamowita, kremowobiała maść zdradzała, że są kimś więcej niż tylko Mówiącymi Końmi. Pożegnanie z Edmundem. Torego pomimo obaw związanych z lataniem przepełniało radosne uniesienie. Było to bardzo dziwne uczucie, właściwie nie pamiętał żeby kiedykolwiek się tak czuł. Zastanawiał się skąd z samego rana posiadł taki podejrzanie wspaniały nastrój. Oczywiście cieszyła go daleka podróż i nowe przygody. Ale nadzieja na poznanie tajemniczego świata Narni, Ker–Paravelu, Wschodniego Wybrzeża i tych gatunków mówiących zwierząt, które nigdy nie zawitały do Lerku, nie mogła być wyłącznym powodem odczuwanego szczęścia. Również fakt uczestnictwa w dyplomatycznej misji nie mógł go aż tak rozradować. Pogrążony w rozmyślaniach odrzucał jedną po drugiej różne przyczyny, wciąż jednak nie znajdował właściwej odpowiedzi. Podążali teraz wąską ścieżką wydeptaną po środku uliczki, Łucja odziana w futrzaną szubę kroczyła na przedzie. Pomimo grubego, krępującego ruchy stroju Narnijka poruszała się swobodnie, z kocią miękkością ruchów świadczącą o zamiłowaniu do polowań i życia poza zbytkami dworu. Co jakiś czas odwracała się do swojego pegaza i szeptała zwierzęciu uspokajająco do ucha. Klepała go przy tym nad chrapami. W odpowiedzi wierzchowiec strzygł uszami i potakująco parskał jakby doskonale rozumiał każde jej słowo. Podczas którejś z takich rozmów spod kaptura Łucji wychynął kosmyk aksamitnych włosów. Tore przypomniał sobie pierwsze spotkanie – Długą Kotlinę i moment, gdy wiatr zwiał czapkę z głowy młodej królowej. Fillertin, patrząc na niesforny kosmyk, zapragnął ponownie ujrzeć twarz dziewczyny w pełnej krasie. Jej śliczne błękitne oczy, drobne karminowe usta i zaróżowione policzki okolone kruczoczarnymi włosami. Ale w Lerku panowała cisza niezmącona najlżejszym podmuchem wiatru. W tym momencie jakby jakieś łuski spadły mu z oczu, jak mógł do tej pory tego nie zauważać! Główną przyczyną jego radości była podróż z Łucją. Ale klops! Ciekawe od kiedy to trwa? Od kiedy Łucja była dla niego kimś więcej niż tylko egzotyczną królową… Właśnie! Ona była królową a on tylko pomniejszym szlachetką, owszem, dzięki ojcu mógł zajść wysoko, ale tajny radca, czy wysoki oficer do specjalnych poruczeń nigdy nie był dobrą partią dla panującego rodu. Z drugiej strony – pal to licho! Co z tego, że jest królową? Nawet królowe bywają kobietami. Gdy Łucja ponownie odwróciła się w kierunku pegaza, Tore pomachał jej ręką. Dostrzegła jego gest i odmachała mu z uśmiechem. Czas działał na jego korzyść, czas który spędzą razem. Obawiali się szpiegów i Srebrzystego, dlatego rozglądali się na wszystkie strony sprawdzając czy ktoś ich nie śledzi. Na szczęście uliczka zarówno przed nimi jak i za nimi pozostawała pusta. Pokonali już większą część drogi i czuli się coraz pewniej. Minęli najbardziej niebezpieczny rejon karczmy „Na Królewskim Trakcie” i wydawało się, że w naziemnym etapie podróży nic im już nie przeszkodzi. Dochodząc do kolejnego skrzyżowania najpierw usłyszeli a później ujrzeli podejrzane zbiegowisko. Na placu w głębi przecznicy stał tłumek Lerczan. Zgromadzeni ludzie nie szczędzili głośnych komentarzy, w mroźnym powietrzu ich tubalne głosy rozchodziły się daleko i docierały aż do Torego i Łucji. Działo się to w pobliżu świątyni Białej Czarownicy. Fillertin chciał iść dalej, ale Łucja zaprotestowała. – Chodźmy sprawdzić co się stało. – Tam mogą być „kuzyni” albo Srebrzysty – próbował oponować. – No to co? Jeżeli nas odkryją zawsze zdążymy odlecieć. Łucja miała rację. Rzeczywiście dysponowali najszybszymi wierzchowcami w całym Lerku. W dodatku latającymi, ale czy to wystarczy by umknąć przed ewentualną pogonią? Tore nie chciał się kłócić ledwie na początku znajomości, ani tym bardziej odmawiać królowej. Poszli więc sprawdzić co się dzieje. Z bliska okazało się, że rozgorączkowany tłum otacza pomnik Białej Czarownicy. Sama rzeźba pozostawała niewidoczna, dlatego Tore i Łucja zaczęli przepychać się do przodu